Football Manager 2024 – recenzja

Football Manager jest jedną z gier, które będą mi towarzyszyć tak długo, jak długo będę mógł grać. I nie chodzi o to, że jestem jakimś ekstremalnym fanem piłki nożnej albo wielbicielem studia SI. Football Manager to po prostu świetny tytuł, wydawany przez i dla ludzi z pasją. A co więcej, należy on do tego grona tytułów, w których bardzo wiele zależy od gracza.

Trzeba oczywiście zaznaczyć, że jednocześnie nie jest to pozycja dla wszystkich. Żeby czerpać radość ze spędzania wielu godzin nad tą jak niektórzy mówią specyficzną formą arkusza excelowego trzeba czuć się dobrze z przeglądaniem i analizowaniem potężnej ilości danych i informacji. Z wyciąganiem wniosków, myśleniem długofalowym i nie zrażaniem się niepowodzeniami.

Szukający graficznych wodotrysków, wyrazistych postaci czy intrygującej i pełnej zwrotów akcji fabuły też nie będą mieli z dziełem studia SI łatwo. Co nie oznacza, że przy Football Managerze nie ma miejsca na intensywne emocje. Jest wręcz przeciwnie. A do tego w głównej mierze (jeżeli nie w zupełności) to właśnie od gracza zależy, jakiego rodzaju będą to wrażenia.

Elektroniczny fenomen, rzeczywiste doznania

Ten właśnie tak mocno zakorzeniony w całej serii mechanizm „akcja – reakcja” tak bardzo lubię. Każda, mniejsza czy większa decyzja ma tutaj bezpośrednie przełożenie na to czy po wielu sezonach ciężkiej pracy zostaniemy jedną z legend wybranego przez nas klubu piłkarskiego, czy może wylecimy z hukiem z posady chwilę po rozpoczęciu rozgrywek.

A to dlatego, że w Football Managerze nic nie jest dane z automatu, na wszystko trzeba zasłużyć. Gra nie wybacza pomyłek, ale jednocześnie daje czas aby się na nich uczyć. Dlatego nawet najmniejsze sukcesy tak tutaj smakują. Natomiast wielkie osiągnięcia, pomimo zrealizowania w świecie wirtualnym, potrafią napawać dumą. Oraz wkraczać w świat realny. Czego przykładem są historie osób zatrudnianych prze kluby piłkarskie na podstawie rezultatów osiąganych w Football Managerze właśnie.

To wszystko dzięki ekipie studia SI, której determinacja w kierunku stworzenia idealnego symulatora managera drużyny piłkarskiej jest prawdziwie godna podziwu. Tegoroczna odsłona serii jest tego kolejnym, niezwykle jaskrawym przykładem.

Małymi krokami do jak największego urealnienia rozgrywki

Studio przyzwyczaiło wszystkich miłośników tworzonej przez siebie serii, że wydając kolejne edycje stawia tylko i wyłącznie na przemyślane i odpowiednio skalkulowane zmiany. Tak jest i tym razem. Przy  czym muszę zaznaczyć, że wzorem lat poprzednich nie są to potężne modyfikacje odmieniające oblicze gry. Jednocześnie ich obecność w FM2024 sprawia, że mogę śmiało mówić iż mamy do czynienia z odsłoną najlepszą od lat.

Wielkie wrażenie zrobiła na mnie praca wykonana przez deweloperów nad urealnieniem ogólnie pojętej fizyki gry. W końcu, od momentu wprowadzenia do „eFeMika” meczów w trybie 3d nie mam tak dojmującego wrażenia oglądania grupy pacynek, albo drewnianych/plastikowych figurek poruszających się po ekranie. Piłkarze mają niezwykle różnorodny wachlarz zagrań, ich zachowanie (czy to z piłką czy bez) jest zindywidualizowane i chyba jeszcze ani razu w tegorocznej karierze nie przytrafił mi się „ślizgający” po boisku grajek. Wygląda na to, że przygotowania do wejścia w przyszłym roku w silnik Unity weszły na najwyższy poziom. Oby tak dalej!

Piłka, ten przecież kluczowy rekwizyt całego zamieszania, w FM2024 rzeczywiście porusza się tak, jakby odpowiedzialni za ten element gry ludzie po raz pierwszy w pełni zaczęli nawiązywać w swojej pracy do praw fizyki. Odbicia, loby, podkręcone podania, rykoszety – naprawdę, da się to wszystko oglądać z dużą przyjemnością.

Taktyczni maniacy w FM2024 poczują się jak w raju

Od zawsze uważałem, że w zespole SI zajmującym się jak odwzorowaniem taktyczno-strategicznych aspektów piłki nożnej znajdują się sami prawdziwi maniacy, albo nawet fanatycy tego elementu. W FM2024 natomiast przeszli samych siebie.

To w jaki sposób „podkręcony” został silnik meczowy, czyli przekładanie instrukcji taktycznych na zachowanie całej drużyny oraz poszczególnych zawodników, zasługuje na najwyższe uznanie. Ja nigdy nie należałem do specjalnie wybrednych strategów. Przymykałem oko kiedy wymyślona przeze mnie taktyka nie do końca znajdowała odzwierciedlenie w tym jak w trakcie meczu reagowała wybrana przeze mnie „jedenastka”. Czasami więc zdarzało mi się wręcz jechać na tzw. automacie i nie tracić zbyt dużo czasu na studiowaniu stylu gry przeciwników.

FM2024 sprawił jednak, że tego typu podejście mi już nie grozi. Umiejętność rozpracowywania przeciwnika oraz dopasowywania zadań do poszczególnych zawodników, jak nigdy wcześniej staje się w tym roku rzemiosłem bez którego nie wyobrażam sobie rozgrywki. A to dlatego, że  pierwszy raz w mojej długoletniej historii z Football Managerem rzeczywiście mogę oglądać w trakcie meczy faktyczną realizację przygotowanych przeze mnie pomysłów taktycznych. Jasne że, zdarzają się także sytuacje zupełnie niewytłumaczalne. Ale w FM2024, przynajmniej do tej pory (przy około 60h na liczniku) było ich jak na lekarstwo.

Gracze wymieniają się pozycjami, zapełniają wolne przestrzenie, uzupełniają linie, przesuwają pressing, trzymają się wyznaczonych stref, a to wszystko zgodnie z tym jak sobie to wszystko w głowie wcześniej ułożyłem.

Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego o czym piszę jest mechanizm planowania stałych fragmentów gry. Coś, co należało według mnie do najsłabszych elementów tytułu, w tym roku stało się jednym z mocniejszych. Swoboda w tworzeniu schematów jest w końcu taka jak być powinna. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie trzeba już więcej zmieniać wykonawców i uczestników rozgrywanych schematów zawsze wtedy jak się przytrafi jakaś kontuzja. Teraz wystarczy mieć rozpracowany pomysł, a gra sama będzie dobierała odpowiednich zawodników dających największe szanse na skuteczne jego rozegranie.

Ideał? Nie, ale jest bardzo blisko!

Choć wydźwięk mojego tekstu może nasuwać myśl iż FM2024 należy rozpatrywać jako grę bez wad, to tak do końca nie jest. Można je wyliczyć na palcach jednej ręki, oraz nie należą do najpoważniejszych, nadal powodują, że ekipa ze studia SI ma nad czym pracować.

Na pierwszy ogień według mnie powinny pójść interakcje z dziennikarzami. Czekam z utęsknieniem na moment w którym okaże się, że mają one jakiś większy wpływ na grę. Kiedy pierwszy raz się z nimi zetknąłem, były czymś ciekawym, potęgującym immersyjność tytułu. Teraz jednak patrząc przez pryzmat tego jak mało przełożenia mają na losy nasze i naszych drużyn, uważam, że mogłoby ich po prostu nie być.

Drugim aspektem, który być może w końcu uda się twórcom w odpowiedni sposób zaopiekować to pełne prawa do wykorzystywania wizerunków lig, drużyn czy poszczególnych zawodników. Nadal zdarzają się przypadki, kiedy z uwagi na brak właściwych licencji w wybranych ligach zamiast właściwych nazw drużyn mamy jakieś dziwne twory słowne.

Ostatnim elementem jest oprawa graficzna stadionów. Tego co jest wewnątrz (np. trybuny, publiczność) oraz na zewnątrz (otoczenie takie jak lasy, domy, ulice itp.). Wszystko to nadal wygląda bardzo słabo, wręcz komicznie momentami. Wiedząc jednak o tym iż przyszłoroczna edycja ma być już osadzona na silniku Unity, należy mieć nadzieję, że w końcu doczekamy się właściwej immersji także i na tym polu.

Emocje, emocje…

Na zakończenie postanowiłem opisać jeden z meczy z mojej aktualnej kariery, której przebieg doskonale odzwierciedla powód dla którego tak bardzo lubię tą grę.

Jak zawsze zacząłem swoja przygodę od statusu bezrobotnego, z bardzo niskimi atrybutami trenerskimi. Po okresie długiego oczekiwania objąłem stery ukraińskiego zespołu Nywa Buzowa. Dzięki ciężkiej walce udało nam się awansować do najwyższej ligi tego kraju. Po obiecującym okresie przygotowawczym oraz dokooptowaniu do ekipy nowych, młodych obiecujących kopaczy (m.in. bramkarza i napastnika) początek nowego sezonu nie należał jednak do najlepszych. Sporadyczne remisy i jedna czy dwie wygrane, potyczki z klubami posiadającymi kilkukrotnie większe budżety nie pomagały w budowaniu pozytywnej atmosfery. Jednym z takich meczy był pojedynek z Dynamem Kijów.

Przygotowania były standardowe: wybór najlepszej „jedenastki”, delikatne modyfikacje w taktyce, przypisanie indywidualnych instrukcji graczom, motywacyjna rozmowa w szatni i liczenie na to, że się uda. Niestety, chwilę p o całkiem niezłym kwadransie straciliśmy bramkę. I jak już wydawało się, że do przerwy nic już gorszego stać się nie może, w 40 minucie napastnik Dynama zostawił w tyle całą nasza obronę i w sytuacji sam na sam z niedawno kupionym bramkarzem pokazał kto tu jest lepszy. Do szatni schodziliśmy z wynikiem 0:2 na tablicy.

… i jeszcze raz emocje!

Jedyne co mogłem zrobić w tej sytuacji, to wykorzystać chwilę aby dotrzeć do umysłów moich grajków. Jakoś ich podbudować ale jednocześnie zmotywować do lepszej postawy w drugiej połowie. Dynamo Kijów to przecież nie jest przeszkoda, której nie można pokonać!

Znaczniki motywacji przy nazwiskach „jedenastki”, która wybiegła na kolejne 45 minut wyglądały pozytywnie. Cóż z tego, kiedy w przeciągu kolejnych 10 minut straciliśmy następne 2 bramki. 0:4 po 52 minutach gry. Zapowiadała się kolejna porażka. W bardzo kiepskim stylu.

A ponieważ przegrana 0:4 czy 0:8 to nadal przegrana, postanowiłem nie zwracać uwagi na wynik i zagrać „va banque”. Mentalność ustawiona na ofensywną, zmiana zawodników na skrzydłach (w tym wprowadzenie utalentowanego 17-latka). A także wprowadzenie ofensywnego pomocnika zamiast defensywnego i maniakalne wydzieranie się z ławki o zostawienie serducha na boisku.

I, choć trudno było uwierzyć, w 60 minucie prawym skrzydłem przeprowadziliśmy świetny atak zakończony golem naszego nowego, młodziutkiego napastnika. 1:4 i 30 minut do końca. Jeszcze wszystko było możliwe! 75 minuta i 2:4! Błąd obrony Dynama Kijów wykorzystał wprowadzony w przerwie ofensywny napastnik. Kiedy już wydawało się, że na tablicy nic się nie zmieni przyszła 90 minuta. Także wprowadzony w przerwie skrzydłowy urwał się prawym skrzydłem i desperackim podaniem uruchomił będącego jak w transie naszego najlepszego napastnika. 3:4! Ależ historia!

Już szykowałem się do pogratulowania zespołowi bohaterskiej postawy z tak silnym rywalem, że dali z siebie wszystko i pomimo przegranej jestem z nich dumny, kiedy wydarzyło się coś o czym długo wszyscy będziemy pamiętali. 95 minuta, nasz obrońca fauluje w polu karnym napastnika rywali. Sędzia dyktuje rzut karny. Na linii staje zawodnik Dynama, który już strzelił nam 2 gole i zaliczył asystę. Po naszej stronie w bramce stoi sprowadzony w tym sezonie młokos. Rozstrzygnięcie może być tylko jedno.

Ale… bramkarz nie daje sobie wbić gola, szybko wprowadza piłkę do gry, idziemy z kontratakiem i w ostatniej sekundzie meczu wbijamy czwartego gola!!! Sędzia gwiżdże po raz ostatni, a wpadamy sobie w ramiona! Dla takich chwil warto grać w Football Managera! 😊

Football Manager 2024 – gra, która potrafi zaskoczyć

Lata mijają, wiele rzeczy się zmienia ale nie fakt, iż co roku można być niemalże pewnym otrzymania coraz lepszej edycji Football Managera. Systematyczność i efektywność studia SI w tym zakresie jest wręcz niesamowita. Rozwój jaki na przestrzeni lat kontynuują na rzecz swojego flagowego tytułu powinien być przykładem dla wszystkich innych ekip deweloperskich w gamingowym świecie.

Teraz pozostaje tylko cierpliwie czekać na listopad 2025 oraz następną odsłonę ich dzieła. Może tym razem również wskazane przeze mnie aspekty zostaną ulepszone. Oby tak się stało!

Plusy

  • niewiarygodnie szczegółowa baza danych
  • świetne odwzorowanie realiów świata piłki nożnej
  • realistyczne zachowania zawodników na boisku
  • w końcu bardzo dobry mechanizm ustawiania stałych fragmentów gry
  • możliwość kontynuacji kariery z poprzedniej edycji
  • imersja, imersja i jeszcze raz imersja!

Minusy

  • oprawa graficzna stadionów
  • interakcje z mediami
6

Celujący