Potencjał nieliźnięty

Uwaga: Forspoken PC ogrywałem na Steam Deck i to z niego pochodzą screeny. Nie reprezentują one jakości wizualnej produkcji na wysokich detalach.


Krótko po premierze, wylano na Forspoken dość pokaźne wiadro pomyj. Jedna z pierwszych gier pokazanych na PlayStation 5 w ciągu paru godzin została piniatą społeczności graczy. Po sieci krążyły niepochlebne recenzje, klipy wyśmiewające dialogi, główną bohaterkę, scenariusz, długość rozgrywki, wreszcie technikalia. Z tych wrażeń i towarzyszącego im rechotu można było pomyśleć, że Forspoken jest łatwym kandydatem do klapy roku.

Usiadłem więc do pecetowego wydania Forspoken bez większych nadziei, a nawet nastawiony dość negatywnie. Od marudzenia muszę zresztą zacząć, bo obok pewnych spraw zwyczajnie nie da się przejść obojętnie.

Więc chodź, pozabijaj mój świat

Forspoken jest opowieścią typu isekai (dosłownie „inny świat”). Jest to japoński podgatunek fantastyki opowiadającej o ludziach przetransportowanych do całkowicie nowych, magicznych miejsc, w których muszą ułożyć sobie życie na nowo. Frey Holland jest właśnie taką osobą: squatującą drobną kryminalistką, która po straceniu wszystkiego i odnalezieniu dziwnej, gadającej Bransolety przenosi się z Nowego Jorku do magicznej krainy Athii. Athia jednak nie jest przyjaznym miejscem. Ziemię toczy toksyczna siła nazwana przez Frey „Rozbiciem” (Break), a władające jej krainami Tanty zdały się oszaleć. We Frey jedyna nadzieja, chociaż dziewczyna bardzo nie ma na to ochoty i wolałaby wrócić na Brooklyn. Historia jest to sztampowa – jak chwilę pograsz, to zgadniesz każdy zwrot akcji – co nie byłoby problemem. Kłopotliwe jest już to, że źle ją opowiedziano: tempo jest złe, najciekawsze rzeczy na temat Athii poupychane na obrzeżach. O tę opowieść zdają się nie dbać sami twórcy, co wychodzi w usposobieniu samej Frey.

Forspoken nawet na niskich PC-towych detalach potrafi czasem robić wrażenie

Bohaterami isekai są generalnie albo życiowi nieudacznicy, albo ludzie kompletnie przeciętni. W ten sposób oto zero może stać się bohaterem. Magiczne światy, nawet jeśli stereotypowe, wzbudzają entuzjazm wśród postaci przyzwyczajonych do totalnej szarugi ich życia codziennego na Ziemi. Frey teoretycznie wpisuje się w ten archetyp. Jest praktycznie bezdomną złodziejką o bardzo niskich zdolnościach społecznych. Poznajemy ją jak wychodzi z kicia, traci cały dobytek w pożarze i musi nawet oddać ukochaną kotkę. Tymczasem w rozbitej Athii może strzelać z palców, szybować w powietrzu i jest szybko wielbiona jako wybawicielka.

Frey nie lubi w toku tej podróży praktycznie niczego. Znamienna jest scena, w której rozmawia z jedną z Tant – kobieta mówi wyłącznie wierszem. Frey odpowiada, że jeśli ta ma ciągle rymować, to równie dobrze może ją od razu zabić. Ta jej cyniczna skorupa nie zostaje rozbita aż do praktycznie ostatnich minut zabawy. Na palcach jednej ręki można policzyć momenty, w których daje się porwać urokom swojej fantazyjnej przygody. Maruda w Nibylandii nie byłaby niczym złym, ale scenariusz jest zbyt cienki w uszach, żeby to opowiedzieć. Frey wokalizująca jak bardzo nie chce być w Athii brzmi, jakby twórcy sami nie wierzyli, że zrobili wartościowy świat. Ich obawy są zresztą dość uzasadnione.

Frey Holland nie zasłużyła sobie na tak ostrą krytykę

Swoją drogą, chciałbym rozgrzeszyć samą Frey. Tak, jest niesympatyczna i jej dialogi są często marne. Nie są jednak dużo gorsze niż wiele sucharów z MCU, a Ella Balinska stara się jak może. Ma świetny głos i wyciska ile się da z tej postaci, czyniąc ją niemalże wiarygodną. Prawdziwym problemem jest Bransoleta (Cuff), Twój towarzysz. Cuff jest jeszcze większą marudą od Frey. Grający go Jonathan Cake jest całkowicie bezjajowy i do tego nie ma żadnej chemii z Balinską. Wiele tej czerstwości można byłoby wybaczyć, gdyby dało się uwierzyć w jakąkolwiek relację między tą parą.

Niemniej są też w Forspoken ciekawe rzeczy. Jest to w sercu bardzo kobieca gra. Ekwipunek Frey to nie tylko fantazyjne peleryny, ale też pomalowane na różne sposoby paznokcie. Są całe dwie ważniejsze role męskie, resztę stanowią postacie kobiece. W swych (niewielu) najlepszych momentach, jest to szczera historia o matkach, córkach i siostrach. To nie jest dość, żeby wynieść Forspoken na wyższy poziom – ale dosadnie obnaża, jak homogeniczne są obsady większości gier cyfrowych. Więcej tytułów powinno brać z niej przykład. Jak już musicie robić kolejnego open worlda, to chociaż każcie nosić buty kogoś nowego.

Frey Holland nie jest tak zła, jak Forspoken maluje

Zagrać w Forspoken na PC to nieliche zadanie

Jeśli czymś Forspoken wstrząsnęło przed premierą, to wymaganiami sprzętowymi na PC. Te, nawet minimalne, wydawały się jak na obecne warunki kosmiczne, niemal tak jak ceny nowych kart graficznych. Po premierze można było się uspokoić, bo nie ma znaczenia, na jakim sprzęcie grasz: i tak gra będzie działać do chrzanu. Robota optymalizacyjna została tutaj wykonana w zasadzie wcale, z wyłączeniem czasów ładowań. Te są imponujące, pod warunkiem że masz dysk SSD który udźwignie tych 130 GB żywej wagi. Na HDD szybko odkryjesz sekret Forspoken: doładowuje się po trochu cały czas…

Status: NIEWSPIERANA

…Przesiadłem się więc na Steam Deck, na którym przynajmniej dobry dysk SSD byłby w stanie upłynnić zabawę. Ustawienia niskie, 1200X800, AMD SR1 na poziomie Balanced pozwoliły na relatywnie stabilnych 23 klatki. Na początku było jednak ciężko: gra potrafiła softlockować się w mieście, a przy cutscenkach całkowicie wieszać całego Decka. Pomógł nie żaden patch, a eksperymentalna wersja Protona: pamięciożerność Forspoken się uspokoiła i gra zwiesiła się może jeszcze dwa razy przez następnych 30 godzin. Najnowszy patch już naprawdę pomógł ustabilizować grę i po podbiciu paru rzeczy na poziom Standard można cieszyć się rozgrywką w granicach 25 i 30 klatek, która wygląda nawet przyjemnie. Obecnie status „niewspieranej” jest mocno na wyrost.

Granie w Forspoken na niskich detalach ujawnia, jak bardzo dymem i lustrami są te wszystkie partikle i next-genowe czary. Już prolog w mieście Cipal jest koszmarkiem z czasów last-last-genowych. Na niskich wygląda to jak gra na PS3, tak się też w to gra. Sztywne animacje i infantylna rozgrywka w topornym segmencie „skradania się” wyglądają amatorsko i niezręcznie, brakuje im werwy i płynności. Zwłaszcza wtedy, gdy gra dosłownie co kilka kroków przerywa Ci niemalże statyczną, nudną cutscenką. Nie wydaje mi się, że cokolwiek z tego byłoby przyjemniejsze, gdyby wyglądało ładniej.

Cały ten prolog trwa ponad 3 godziny i jest fatalną wizytówką. Nie dziwię się nikomu, kto tutaj odpada. Potem nie jest do końca lepiej. Jeszcze rozsądnych 3 do 5 godzin zabawy czeka Cię, nim Forspoken na dobre się rozkręci. A konkretniej: rozkręca się tak dokładnie w połowie gry. Tak, tempo całej tej gry jest dokładnie tak chaotyczne.

Gameplay Forspoken jest świetny…

Gdy w końcu gra wypuszcza Cię z Cipal na dłużej można wreszcie po tym świecie pobiegać. Jest po czym, bo to (niepotrzebnie) wielka kraina, a nogi Frey są jej jedynym środkiem transportu. Na szczęście biega się tutaj świetnie, używając magii/wciskając kółko. Parkour jest prosty w obsłudze, ale to nie jest automatyczne bieganie po szynach z Assassin’s Creed: tu trzeba jednak grać w grę. W odczuciu jest to najlepsza mechanika zwiedzania świata od czasów Spider-Mana od Insomniac. Poruszanie się byłoby jeszcze bardziej radosne, gdyby zadbano o solidny level i art design. Athia jest post-apokaliptycznym fantasy, ale Elden Ring pokazał, że to nie musi oznaczać odcieni brązu. Wystarczyłoby nawet gdyby napotykane po drodze questy i specjalne lokacje oferowały coś więcej niż tylko podobne do siebie przynieś-podaj-pozamiataj-pozabijaj za różne nagrody; tymczasem możesz zapomnieć chociażby o lochach do zwiedzania.

Walka w Forspoken robi dobre wrażenie, zwłaszcza od połowy gry

Walka jest podobnie prosta, podobnie satysfakcjonująca i podobnie nie chce rozwijać skrzydeł. Na prawym spuście wykonujesz podstawowy atak, który możesz też naładować w jeden z trzech, bardziej specjalistycznych. Lewym rzucasz jeden z tuzina zaklęć w każdej kategorii. Początkowo masz tylko żywioł ziemi z którego korzysta się nieco jak z „pistoletów” z pierwszych dwóch inFamous. Seria Sucker Punch jest zresztą niezłym porównaniem dla Forspoken, chociaż niepełnym. Nawet strzelając z tego kamiennego „pistoletu” możesz poczuć, że tempo akcji jest mocno inne; przygoda Frey jest dużo bardziej dynamiczna niż raczkujących superbohaterów.

Wychodzi to zresztą dopiero przy drugim zestawie broni; przez pierwszą połowę gry łatwo zbyć zabawę jako takie „pykanie” leszczy. Jego podstawowy atak to ognisty miecz, który przeradza się w wielki obszarowy zamach, wybuchający po czasie oszczep i wreszcie sekwencję szybkich ciosów kung fu wieńczonych… zionięciem ognia. Forspoken nie jest shooterem, to raczej dziwaczna gra akcji pokroju God of War czy Devil May Cry. Po prostu generalnie trochę więcej tu strzelasz zamiast ciąć.

Otrzymanie tego drugiego zestawu oręża jest momentem, w którym mocno zmieniłem zdanie o Forspoken. Wraz z nim odblokowujesz też nową metodę poruszania się – coś na kształt linki z hakiem – i nagle otwiera się przed Tobą gameplay.

Odblokowanie tego drzewka zdolności dopiero otwiera zabawę

…tylko musisz się do niego dokopać

Szusujesz już po świecie jakbyś był superbohaterem Flashem, pędząc karkołomnie po Athii i tylko na moment zatrzymując się na wzgórzach, na które trzeba się wspiąć; „linką” przyciągasz się do wystających kryształów, które katapultują Cię do góry lub przed siebie. Lądujesz w wodzie, co nie zatrzymuje Twojego pędu, bo pod stopami Frey manifestuje się magiczna deska surfingowa i już zaraz jesteś na lądzie, gotów biec dalej. Aż wbiegasz we wrogów: szybko ustawiasz się, by kamiennym pociskiem przebić wrogów w prostej linii. Stawiasz nieopodal kwiatek – swoistą wieżyczkę – by nie przejmować się grupą latających przeciwników, a w tym czasie szykujesz kamienną tarczę, która po szarży wroga rozpryskuje się niczym śrut. Jednym ruchem zmieniasz broń na ognistą, przyciągając do siebie potwora nad którym przeskakujesz, tnąc mieczem i już po lądowaniu posyłając w niedobitki ognistą bombę. A to ledwie wierzchołek Twoich możliwości.

Walka i poruszanie się są na tyle silne, że pozwalają zapomnieć o pustym świecie i dość ubogim spektrum aktywności w nim. Jak się zepniesz, to Forspoken zakończysz w mniej niż 12 godzin; ja zawiesiłem się na ok. 40. Właśnie dzięki frajdzie jaką dawało mi szusowanie po Athii i klepanie wroga na różne sposoby.

Jest tylko jeden szkopuł: ognistą broń odblokowujesz w rozdziale 6. czyli w połowie gry. Następny, trzeci trafia do Ciebie już dużo szybciej, ale ostatni otrzymasz tak naprawdę dosłownie przed zakończeniem zabawy. I to nie jest jeden z tych przypadków gdy karmią Cię supermocą na sam koniec. To jest regularny zestaw umiejętności do użycia w zwyczajnej rozgrywce, po prostu tej rozgrywki potem praktycznie nie ma. „Post-gra” w Forspoken jest bardzo uboga. Raptem parę prostych questów, jeden drobny segment świata do zwiedzenia i kilka zdolności do odblokowania, które możesz użyć na szeregowych pachołach, jeśli chcesz. Zostają Ci ponowne starcia z wszystkimi bossami, ale te są paradne, bo nie skalują się do Twojego poziomu. Jeśli grałeś w grę uważnie, to jednym strzałem uruchamiasz ich drugą fazę.

Mam nadzieję, że to jednak nie jest koniec tej sagi

Kiedy Ci na to pozwoli, Forspoken jest jedną z najbardziej radosnych gier, w jakie grałem w ostatnich dwóch latach. Płynność szusowania po Athii i próbowania różnych zabawek z Twojego szerokiego arsenału kojarzy mi się z grami, które wymyślałem sobie w głowie. Na podstawie trailerów katowanych za dzieciaka na Hyperze, opisów z czasopism o tytułach na konsole których nie miałem jak inaczej zobaczyć. Lekkość walki i poruszania się jest tutaj, prócz oprawy graficznej na PS5, najbardziej „next-genową” sprawą w całej produkcji. Tylko właśnie: jest tak, kiedy Forspoken Ci na to pozwoli, a robi to zbyt rzadko.

Czy Forspoken jest tak złe, jak śmiano się przy premierze? Nie, ani trochę – to nawet nie jest zła gra. Bardzo dobra gra niestety też to nie jest: ot, średniak, choć potraktowany zdecydowanie zbyt surowo. Nie jest to produkcja wiele gorsza od np. Dziedzictwa Hogwartu, która akurat zarobiła na siebie bardzo dużo pieniędzy. Po prostu ten tytuł nie gra na niczyjej nostalgii (a walkę ma lepszą!). Postawiono tutaj naprawdę solidny fundament gameplayowy, tylko potem zasypano go piachem. Może uda się w zapowiedzianym już dodatku fabularnym pokazać prawdziwy potencjał Forspoken.

Z tym, że nie oceniam gry, która mogłaby być – oceniam grę, która jest. A ta jest w zasadzie perfekcyjną tróją, nawet jeśli utopiłem w niej więcej czasu, niż planowałem. Za obecne pieniądze? Ani trochę nie polecam. Ale kompletną edycję na zniżce? Już jak najbardziej.

Plusy

  • system walki
  • poruszanie się
  • kobiecość gry
  • Ella Balinska, jeśli nie Frey

Minusy

  • fatalny port na PC
  • fabuła
  • tempo prowadzenia rozgrywki
  • mała różnorodność aktywności
3

Dostateczny

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.