Przyjdzie czas na gęś, ale najpierw słowa wstępu. Gry wideo są daleko mniej psychopatycznymi zabawkami niż sugerowałyby okazjonalne lamenty mainstreamowych mediów i zatroskanych obrońców moralności. Obecnie zdaje się, że większe zagrożenie dla umysłów dzieci i młodzieży ze strony rozrywki interaktywnej nadchodzi ze strony agresywnej monetyzacji oraz potencjalnych uzależnień. „Zła” jako takiego w grach jest niedostatek. Przemocy jest niewiele więcej niż w typowym filmie PG-13, nawet jeśli często towarzyszą jej wirtualne flaki. Trudno zresztą mieć pretensje do indywidualnych produkcji o agresję czy stosowanie środków przymusu. W końcu gry wideo porozumiewają się głównie językiem kija i przemocy. Nawet, gdy chodzi o szerzenie względnego pokoju.
Grzechy cięższe i lżejsze
Gry raczej unikają grzeszenia, którego nie można usprawiedliwić. Destrukcyjność zła sprawia, że trudno jest do niego zachęcić, jeszcze trudniej nagrodzić. Granie bohaterem negatywnym w klasycznych tytułach RPG, jak Knights of the Old Republic czy Baldur’s Gate 2, skutkuje zwykle zabawą uboższą o wątki, fanty, doświadczenia. W grach w końcu zło zwykle sprowadza się do zabijania – umarli przecież milczą, nie wypada też nagrodzić morderstwa w dobrej wierze. Nawet produkcje takie jak BioShock, które opierają się na wyborach moralnych, stronią od przyklaskiwania; w grze Kena Levine’a ten „dobry” wybór opłaca się ostatecznie bardziej. Zło jest pójściem na skróty. Istnieją oczywiście tytuły, które do czynienia Zła przez wielkie Z podeszły na poważnie; być może odpowiadają one na pytanie, dlaczego gry wideo tak bardzo od tego stronią.
W Undertale gracz nie musi zabijać wcale – każdego napotkanego przeciwnika może oszczędzić, aktywnie odmawiając walki. Pacyfizm jest drogą do specjalnego zakończenia. Może też zabijać na całego, wszystko, co napotka; aż gra nie poinformuje, że nie ma już niczego i nikogo do zamordowania. Fani nazywają to pieszczotliwie „ścieżką ludobójstwa”.
Z kolei w innej kultowej grze fabularnej, Planescape: Torment, można być po prostu psychopatą. W opowieści o nieśmiertelnym, który desperacko chce przestać nim być, pojawia się masa okazji do zła; ale już nie takiego, które polega na „zwykłym” zabiciu czy kradzieży. Gracz może do samego końca łgać w oczy kobiety, która pokochała głównego bohatera, że odwzajemnia jej miłość; wiedząc dobrze, że nie kochał jej nigdy, a manipulował nią, bo była mu do czegoś potrzebna.
Gęś, która ryknęła
Jest to, w dwóch słowach, ciężkie gówno. Jak się okazuje, granie psycholem jest faktycznie oślizgłe. Dlatego zło trzeba opakować zwykle w abstrakcję i odrealnić, co dostrzegli złośliwcy z Rockstar Games. Masowe mordy, których można dopuścić się na przechodniach i służbach porządkowych w Grand Theft Auto nie są celem serii. Istnieją w zasadzie poza grą: ofiarami szaleństw padają anonimowe postacie, nikt z głównych bohaterów nie komentuje tych eskapad. Gra zapomina o nich, gdy gracz nawali lub jednak ucieknie policji. Sumienie pozostaje czyste.
Być może najlepiej tę potrzebę uczynienia zła i złośliwości czymś oderwanym od naszej rzeczywistości zrozumiało studio House House. Ich najnowsza gra pozwala wcielić się w bohatera nietypowego: gęś. Ptak wygląda słodko i pociesznie stąpa, trzęsąc kuperkiem gdy nim kierujesz. Dedykowany przycisk pozwala radośnie gęgać. Ale niech to nikogo nie zwiedzie, bo gęś jest dupkiem.
Nie żartuję: gęś jest naprawdę okropna. Ja również. Dziesięć minut terroryzowałem chłopca bawiącego się przy głównej ulicy. Gęgałem zawzięcie, korzystając z faktu, że dzieciak nie bronił się przed moim drobiowym gniewem. Przegoniłem go tak przez pół miasta, gdy znikąd nie nadchodził ratunek. Chłopiec próbował mi się postawić, ale podniesione skrzydła i kilka gęgań sprawiły, że rzucił się do ucieczki, co natychmiast wykorzystałem. Zapragnąłem zostać głównym tematem jego terapii, gdy dorośnie. Potem wrzuciłem jeszcze jego zabawkowy samolot do wody, rozwiązałem mu też buty, żeby wpadł twarzą w kałużę.
Wynikało to tylko częściowo z mojej złośliwości. Celem Untitled Goose Game – gęś jest tak wredna, że jej gra nawet nie została zatytułowana – jest sianie drobiowego terroru w spokojnym, brytyjskim miasteczku. Gąska wyposażona jest w gęganie, chwytny dziób i pokaźną dozę bezczelności.
Uroki bezpiecznego zła
Zadania do wykonania obejmują głównie kradzież mienia i sianie chaosu na podstawie listy, którą gęś skrupulatnie prowadzi. Jedna z pierwszych misji polega na podiwanieniu warzyw i smakołyków pewnemu ogrodnikowi. Po co? Żeby gęś mogła zorganizować piknik. Skrzętnie więc ograbiłem biednego chłopa z owoców jego pracy. Ukradłem mu jeszcze klucze i zamknąłem bramkę ogrodu od środka. Gęgałem złośliwie pod drzwiami, a mężczyzna patrzył prosto w otchłań gęsiego dzioba.
Wszystkiemu towarzyszy wręcz slapstickowa atmosfera, wraz z minimalistyczną muzyką. Psotne pianino punktuje bezkresną bezczelność gęsi, jakby gracz występował w swoim prywatnym odcinku Zwariowanych Melodii. Zauważyli to internauci, obsadzając ptaszynę w licznych memach. Gęś w nich jest agentem chaosu, gdy kradnie Thanosowi jego rękawicę lub z nożem w dziobie deklaruje, że pokój nigdy nie był opcją.
Nie jestem do końca pewny, jaką krzywdę – jeśli w ogóle jakąś – wyrządził mi pracowity ogrodnik i pozostali mieszkańcy miasta. Wiem natomiast, co zrobił tamten chłopiec: okazał lęk. Wpuścił go do swojego serca, a gęsi wyczuwają strach. Usprawiedliwienie równie dobre jak każde; powody nie mają zresztą znaczenia, bo zło, które czynię, nie potrzebuje uzasadnień. Jestem gęsią. Ten bajecznie prosty wymyk zachęcił do złego nawet takiego sztywniaka, jak ja. Gąska w końcu nie robi nic realnie destruktywnego. Rozbity wazon, mokre pantofle czy nawet obtarte kolana dziecka nie są niczym wobec tego, co zostawiają po sobie heroiczni protagoniści typowej gry akcji. Można pokusić się o interpretację, że wredna gęś ożywia smutne życie miasteczka, choć Zło jej czynów sugeruje nieumyślność.
Efektem jest czysta, złośliwa radość i to bez wyrzutów sumienia. Słodka gęś działa w końcu poza ludzką moralnością, chociaż jest totalnym dupkiem.
Untitled Goose Game pozwala bez wyrzutów sumienia zabawić się w słodką mendę: świeżo, bez przemocy, za to z humorem.
Jest to gra króciutka, na jeden wieczór.