Wydany w 1999 roku na PlayStation oraz PC Rollcage jest tytułem szczególnie bliskim memu sercu, ponieważ karkołomne zmagania nietypowych pojazdów wyrwały mi kawał czasu z życiorysu. Spędzałem długie godziny na wykręcaniu jak najlepszych wyników na poszczególnych trasach, zapraszając do zabawy znajomych. Gdy pojawiły się pierwsze informacje o rozpoczęciu prac nad GRIP: Combat Racing, nostalgiczne wspomnienia powróciły z siłą huraganu.
GRIP: Combat Racing to duchowy spadkobierca Rollcage, co widać właściwie w każdym elemencie produkcji Wired Productions. Począwszy od wyglądu samych pojazdów, przez power-upy, a na wyglądzie HUD-a kończąc. Co jednak ważne, absolutnie nie ujmuje to niczego samej grze! Ale po kolei.
GRIP: Combat Racing wgniata w fotel
Skoro mówimy o pochodnej Rollcage, nie dziwi fakt, że prędkości rozwijane przez każdy z 15 dostępnych pojazdów są zawrotne. Karkołomna szarża z szybkością grubo przekraczającą 300 kilometrów na godzinę to w GRIP: Combat Race codzienność, a w późniejszych etapach przegonisz dźwięk. Tu niestety wkrada się pierwsza z kilku bolączek. Niektóre trasy są tak skonstruowane, że zwyczajnie ciężko jest je opanować, ciesząc się jednocześnie osiągami aktualnie sterowanego pojazdu. Pędząc ponad 700 km/h nie masz szansy reagować na wszystko, co dzieje się na ekranie.
A dzieje się bardzo wiele, ponieważ oprócz dopalaczy rozsianych po torach, krótkotrwale dających solidnego kopa Twojej maszynie, możesz zebrać rozmaite power-upy, także ofensywne. Dostępne są między innymi plujący ołowiem gatling gun, czy samonaprowadzające się rakiety. Jedynym sposobem unikania obrażeń, a co za tym najczęściej idzie utraty pozycji, jest odpalenie pola siłowego lub schowanie się za elementem otoczenia. Jest też swoiste turbo, dzięki któremu znacząco przyspieszysz swój bolid. Jednocześnie możesz posiadać dwa power-upy. Jakby tego było mało, istnieje możliwość odpalania swoistego nitro, które samo się doładowuje.
Cztery światy GRIP: Combat Racing
Zmagania toczą się na 22 zakręconych niczym świńskie ogonki trasach, umiejscowionych na czterech egzotycznych planetach. Spalona słońcem Jahtra oferuje pustynne klimaty, z kolei skuta lodem Norvos gwarantuje zamiecie śnieżne. Trafisz też na piękną, podobną do naszej Ziemi planetę Liddo oraz industrialną Orbital. Tory każdego z globów różnią się nie tylko klimatem, ale także designem.
W trakcie zmagań możesz wpływać na elementy otoczenia. Jeśli np. strzelisz w beczkę, ta eksploduje, rażąc wszystkich w pobliżu. Na niektórych trasach trafiają się też wieżyczki wystrzeliwujące w Twoim kierunku rakiety. Jeśli akurat nie ma nikogo obok i nie masz na podorędziu pola siłowego, najprawdopodobniej skończy się to solidnym łomotem.
Trasy są ciekawie zaprojektowane, pełne serpentyn, skoków i zachęcających do ryzykowania skrótów. Kluczem do sukcesu, szczególnie w późniejszych etapach, jest dokładne poznanie każdego z torów, ponieważ najbardziej oczywista droga najczęściej okazuje się być tą najwolniejszą.
Każdy z dostępnych pojazdów, odblokowywanych wraz z postępami w grze, można dostosować wizualnie do własnych preferencji. W każdej chwili masz możliwość zmiany koloru nadwozia oraz felg, ale także dodania specjalnych naklejek. Da się również zmienić opony, jednak nie ma to absolutnie żadnego wpływu na zachowanie bolidu.
GRIP: Combat Racing nie wybacza błędów
GRIP oferuje kilka trybów rozgrywki. Podstawą jest oczywiście kampania, w ramach której bierzesz udział w kolejnych turniejach, pnąc się po szczeblach i zdobywając punkty doświadczenia, dające dostęp do nowych pojazdów. Wielka szkoda, że twórcy nie pokusili się o choćby namiastkę fabuły, która pchałaby wszystko do przodu. Kręgosłupem nadal byłyby wyścigi, jednak miło by było obejrzeć od czasu do czasu jakiś przerywnik.
Bez wątpienia sporo emocji wywołuje zabawa w trybie multiplayer. Masz możliwość stanąć w szranki zarówno z kimś siedzącym na kanapie obok i ścigać się na podzielonym ekranie, jak i wskoczyć do sieci i sprawdzić się z graczami z całego świata.
W GRIP: Combat Racing dostępnych jest w sumie pięć typów zmagań. Classic Race to standardowy wyścig, gdzie zwycięzcą jest ten, kto jako pierwszy dojedzie do linii mety. Ultimate Race z kolei skupia się na zdobywaniu punktów za obrażenia zadawane oponentom. W Elimination Race co pewien czas odpada zamykający stawkę pojazd. Time Trial, jak nietrudno zgadnąć, to wyzwanie, w którym Twoim wrogiem jest upływający czas. Ostatnim jest Speed Demon, będący wariacją klasycznego wyścigu, z tą różnicą, że nie ma tu żadnej broni, a jedynie dopalacze.
Do tego dochodzą tryby arenowe. Najciekawszym moim zdaniem jest Time Bomb, w którym gracze podrzucają sobie tykającą bombę. Z kolei w Carcour drzemie niewykorzystany potencjał. Jest to tryb, w którym na specjalnie przygotowanych torach wykonujesz karkołomne ewolucje. Tras jest niestety mało, a same wyzwania czasami nudzą.
O ile sama rozgrywka w GRIP: Combat Racing jest bardzo emocjonująca, tak momentami chamski wręcz handicap potrafi zepsuć zabawę. Bardzo często jeden błąd, a o te nietrudno w późniejszych etapach, może pozbawić Cię szansy na zwycięstwo. Oczywiście działa to też w drugą stronę i jeśli się nie poddasz, jesteś w stanie dogonić stawkę, ale czasami po prostu lepiej rozpocząć wyścig od nowa.
Tłuste bity w GRIP: Combat Racing
Oprawa audiowizualna GRIP: Combat Racing stoi na bardzo przyzwoitym poziomie. Oczywiście poczucie ogromnej prędkości skutecznie maskuje wszelkie niedoróbki graficzne, które są szczególnie dobrze widoczne gdy swobodnie eksplorujesz trasę, aby móc ją lepiej poznać. Większą bolączką są bugi w postaci przenikania pojazdu przez obiekty lub zatrzymywania się na niewidzialnych ścianach. Wielokrotnie powinienem zostać zatrzymany przez wystający element, a zwyczajnie przez niego przejechałem i wypadłem z trasy. Niestety zdarzało się też, że mój długi lot był nagle przerywany przez magiczną siłę. Niestety zdarzają się też spadki płynności, szczególnie gdy na ekranie dużo się dzieje.
Z kolei muzyka wypada pierwszorzędnie. Przygrywające w tle drum & bassowe utwory doskonale pasują do klimatu GRIP: Combat Racing. Wystarczy, że posłuchasz poniższego utworu, a będziesz wiedział o czym mowa.
Czy GRIP: Combat Racing warte jest zakupu?
Jeśli Rollcage darzysz choć odrobiną sentymentu, GRIP: Combat Racing jest dla Ciebie pozycją wręcz obowiązkową! Fani futurystycznych racerów, gdzie pojęcie „symulacja” nie ma w ogóle znaczenia, również powinni spędzić miłe chwile z grą Wired Productions.
GRIP to udana produkcja, oferująca kilkanaście godzin dobrej zabawy w trybie single i przynajmniej drugie tyle w trybie multiplayer.
Pod warunkiem, że przymkniesz oko na wymienione w recenzji błędy.