Poprzednie dwa wydania Phantom Blood przedstawiły, po kolei, mocne strony Hirohiko Arakiego: mocne, eskalujące sceny akcji i zdolność do wyciągania z kapelusza niesamowitych bohaterów. W trzecim tomie pierwszej części JoJo’s Bizarre Adventure mangaka daje się poznać po innej swojej sygnaturze: totalnym braku skrupułów.
Araki jest wyjątkowo krwiożerczym autorem. Chociaż jego historie są często absurdalne i głupkowate, ostatecznie nigdy nie są niepoważne. Jego bohaterowie znajdują się w ciągłym zagrożeniu – wyjście z nawet najdziwniejszej opresji nie gwarantuje im przetrwania. JoJo wychodzi kosmiczna eskalacja walk i stawki, bo ma pazur i nie waha się drapnąć nikogo. W ten sposób, pierwsza część sagi wkracza w finał z nieczęstym dla gatunku poczuciem Stawki przez duże S.
JoJo zdradza pazur i pokazuje swoją specjalność: finały
Phantom Blood w swoim ostatnim tomie dokonuje ostrego przetasowania w obsadzie. Araki w większości przypadków traktuje śmierć… śmiertelnie poważnie. Jest często nagła, częściej okrutnie brutalna, co jest naturalną konsekwencją eskalacji starć. Kiedy bohaterowie bez szwanku wychodzą z płonących budynków czy mieczy wbitych w ich barki to nie znaczy, że są nieśmiertelni. Oni po prostu muszą umrzeć od jeszcze cięższego kalibru. Slapstickowe zgony są tutaj zarezerwowane dla leszczy i pachołów; bohaterowie i złoczyńcy giną tak, jak żyli – totalnie odjechanie. Słanie gęsto trupem nie jest rozwiązaniem rewolucyjnym, zresztą możesz być jako odbiorca kultury do niego przyzwyczajony. Jednak u Arakiego faktycznie nikt nie jest bezpieczny.
Krwistość to jednak nie jedyna rzecz, która czyni finał Phantom Blood tak udanym. JoJo w swoich zakończeniach komasuje swoje najlepsze cechy: zaskakujące zwroty akcji, logiczne, choć pokręcone reguły świata i wizualny rozmach. Pojedynek Jonathana i Dio o losy świata jest świetny – z niego samego można wyciąć ze 30 kadrów, które trwale wyryją Ci się w pamięci. Natomiast to ledwie czubek góry lodowej atrakcji tego długiego finału. Trzeci tom to dość dużo zabawy, w końcu obejmuje 15 zeszytów bez dłuższych postojów – przez prawie 300 stron oglądasz akcję, akcję i akcję. Araki mimo to utrzymuje napięcie, wyciągając najcięższe działa dopiero gdy wydaje się, że nadeszła pora na epilog przed kolejną częścią opowieści.
Powrót do pierwszej części JoJo pozwolił mi docenić, jak wiele kluczowych elementów tej serii było obecnych w niej od zawsze. To nie standy, konkretny bohater czy kreska stanowią o sile serii. Z części na część JoJo’s Bizarre Adventure robi się tylko lepsze, gdy autor eksperymentuje z nowymi rzeczami i elementami. Nie można jednak nie doceniać „jedynki” i tego, jak dobrze Araki wiedział, co i jak chce opowiadać.
O JoJo według JPF jeszcze kilka słów
Tym razem krótko, bo jest też bez większych zmian. Sceptycznie podchodziłem do roboty tłumaczy w pierwszych dwu tomach i odcinek trzeci niewiele w tej kwestii zmienił. Do onomatopei zdążyłem się przyzwyczaić, chociaż dalej jestem zdania, że tym polskim brakuje Tłumaczenia zdolności bohaterów wyglądają niestety niedobrze i martwię się, co będzie dalej. Albo niech wszystko będzie po polsku, albo niech zostaną ich angielskie wersje – zastosowana hybryda dwóch rozwiązań wygląda amatorsko.
Muszę jednak pochwalić gorąco tłumaczy za inną sprawę. Zastanawiałem się, co spotka pamiętny okrzyk „muda muda”, który Dio Brando (i jego późniejszy potomek) wydaje podczas starć. „Muda” po japońsku znaczy tyle, co „bezużyteczność” i „daremność”, co oddaje pogardliwy stosunek Dio wobec oponentów. Angielskie wersje JoJo radziły sobie z tym różnie: czasem robiono z tego „useless”, innym razem pozostawiano „muda” oryginalnie. W wersji polskiej JoJo, Dio krzyczy „to nic nie da, nie da, nie da, nie da!” – bardzo zgrabne, kreatywne rozwiązanie. Oby im dalej w las, tym więcej było powodów do chwalenia wydania J.P. Fantastica za taką pomysłowość, a coraz mniej do marudzenia na niekonsekwencję.
Tymczasem następnym razem zobaczymy się już nie z Jonathanem Joestarem, bo Phantom Blood to koniec jego krótkiej historii. Teraz pora na następne pokolenie Joestarów w osobie Josepha. Aż nie mogę się doczekać!