Tym razem w paczce znajdowały się Punisher MAX tom 3, Sandman: Noce Nieskończone oraz Śmierć Wolverine’a, z których tylko jeden nigdy nie doczekał się przeniesienia w cyfrowy świat. Mowa oczywiście o Sandmanie, który oficjalnie nigdy nie gościł na ekranach monitorów graczy wielbiących jego serię (aczkolwiek w 2015 roku Dave Gilbert, pełniący funkcję COO w Wadjet Eye Games żartował, że transformacja w piksel postaci ze świata Vertigo jest jak najbardziej możliwa, choć musiałaby być przeprowadzona znacznie bardziej starannie)
Natomiast zarówno Wolverine, jak i święcący obecnie triumfy na platformie Netflix Punisher to postacie, które gościnnie niejednokrotnie pojawiały się w grach – zarówno w rolach głównych, jak i pobocznych. Wracając jednak do samych komiksów…
Punisher MAX tom 3
Nie będę ukrywał i już na wstępie wymierzę cios w policzek wszystkich fanów Sandmana. Z recenzowanych tutaj komiksów Punisher jest najlepszy. I choć to moja subiektywna opinia, to podparta jednak konkretnymi argumentami. Przede wszystkim świat zbudowany przez Gartha Ennisa jest jednolity, a podejmowana tematyka, brutalność i niezwykle wulgarny język to składowe dopełniające obrazu perfekcyjnej całości. Co więcej, pierwsza z przedstawionych na łamach tego zbiorczego wydania albumu (oryginalnie są to numery Punisher #25-36) prowadzi na trop mołdawskich handlarzy ludźmi, weteranów czystek etnicznych w Europie Wschodniej, którzy nie zawahają się przed niczym, by kontynuować nielegalny biznes. Jest to historia nie tyle nawet wstrząsająca, co nie kończąca się dobrze. Komiks ten bowiem bawi się czytelnikiem, odwracając bieguny tego co oczywiste i zaskakując zakończeniem podanym w odcieniach szarości; z pewnością nie czarno białą wygraną dobra ze złem.
Nie muszę nawet dodawać, że Punisher MAX tom 3 to komiks przeznaczony jedynie dla dojrzałego czytelnika. Dlatego też, kiedy już go ustatkowany graczu nabędziesz, trzymaj go wysoko na półce, aby czasem Twoja pociecha nie złapała go w swoje kilkuletnie rączki. Choć z pewnością spodobałoby się jej wydanie komiksu. Papier jest błyszczący, okładka bardzo mocna, pięknie prezentująca się na półce każdego miłośnika drukowanych pozycji.
Sandman: Noce Nieskończone
Jak wspomniałem na wstępie – co niektórych może zaskoczyć – komiks ten, choć jest dziełem życia Gaimana, stawiam na podium okraszonym numerem dwa. Nie jest to jednak ujma na honorze, a przytyk w stosunku do przyjętej formuły albumu. Noce Nieskończone to bowiem zbitek różnorodnych stylów malarskich, za które odpowiedzialni są światowej sławy artyści. To brak ciągłości fabularnej, ponieważ każda z historii opisuje innego członka rodziny Władcy Snów, przez co czytelnik może czuć się zagubiony. Noce Nieskończone to również komiks, do którego nie wszyscy dojrzeli. Album podzielony jest na siedem części, osobno dedykowanych takim postaciom jak Śmierć, Pożądanie, Piaskowemu Dziadkowi, Rozpaczy, etc. Zabija odbiorcę kreatywnością, osadzeniem fabuły poza spektrum postrzegania jednostki, czyniąc z trzymanego w rękach albumu jazdę bez zabezpieczenia.
Wszystko poza tym jest majstersztykiem, nadającym ton odbiorowi takich wydań. To mała forma dzieła sztuki, próba odczarowania komiksu i wyrwania go ze sztywnych ram jednolitego postrzegania. To cios zadany przeciwnikom tego medium. Wystarczy przeczytać dowolną historię (w tym również ilustrowaną przez Billa Sienkiewicza), tudzież zapoznać się z grafikami Dave’a McKeana aby uznać, że miejsce tego albumu znajduje się na półce. Nawet jeśli obecnie nie dorosłeś do takiej formuły, za 10 lat kiedy Twoje dzieciaki już podrosną – uwierz na słowo – będziesz się nim delektował.
Noce Nieskończone to pięknie wydany album, dla fanów Sandmana pozycja obowiązkowa, który idealnie nadaje się również ku temu, aby rozpocząć wędrówkę po Krainie Snu.
Śmierć Wolverine’a
W tym zestawieniu słusznie zajmuje miejsce ostatnie, choć komiksem sensu stricto złym nie jest. Miej jednak świadomość, że dedykowany został odbiorcom rozeznanym w obecnych perypetiach X-drużyny oraz osobom, które nie przekroczyły 20. roku życia. Tenże target zadziwia, bowiem Wolverine – jak chyba żaden z Marvelowskich bohaterów – jest osobą, którą można pokazać w świetle zgorzkniało-brutalnym, mocnym, osadzonym w świecie dedykowanym dorosłym odbiorcom komiksów. Tutaj jednak przewijają się kolorowe postacie pokroju Reeda Richardsa. I choć ich pojawienie się jest krótkie i uzasadnione fabularnie, automatycznie oczekiwania względem recenzowanego wydania pikują w dół.
Na szczęście Śmierć Wolverine’a to dobrze wykonana praca u podstaw. Rysownik Steve McNiven, który odpowiadał za cudownie zilustrowaną serię Old Man Logan pokazał, że potrafi zachwycić czytelnika dbałością o szczegóły. Pracę McNivena świetnie uzupełnia inkerzysta Jay Leisten, co w ogólnym rozrachunku czyni ten album doskonałym technicznie, ale nie zachwycającym merytorycznie. A już z całą pewnością nie tak starego konia, jak Ty!