Glaive: Brick Breaker to doskonały przykład tego, jak nie robić nowych wersji klasycznych tytułów. Fajnie czasami rzucić okiem w przeszłość, ale jednak współczesne standardy wymagają nieco większego stopnia dopieszczenia rozgrywki, niż prosty i niewyróżniający się klon pierwowzoru. W dodatku cierpiący z powodu niedociągnięć technicznych.
Serw w przeszłość
Panowie Nolan Bushnell i Steve Bristow wymyślili niegdyś prosty koncept wzorowany poniekąd na ping-pongu, a nawet bardziej na popularnej wówczas grze automatowej Pong. Zatytułowali go Breakout. Gracz sterował paletką, odbijał piłeczkę i rozbijał rozmieszczone w ośmiu rzędach klocki różnorodnych kolorów. Każda stłuczona cegiełka nagradzała go punktami. Gra powędrowała w 1976 roku na automaty.
Panowie złapali kurę znoszącą złote jaja, sam tytuł szybko stał się hitem. Automatowa wersja Breakoutu portowana była na różnorodne komputery osobiste i konsole. Z czasem trafiła do panteonu legendarnych klasyków retro, zaraz obok Ponga i Tetrisa. Oczywiście poza “oficjalnymi” portami pojawiła się też armia lepszych i gorszych naśladowców. Jednym z nich jest omawiany przeze mnie Glaive: Brick Breaker.
Odbijając piłeczkę
Glaive ma mnóstwo problemów. Raczej drobnych, ale kumulujących się w niemałą górkę, która nie pozwala mi polecić tej produkcji. Tryb dla pojedynczego gracza zachwyca masą etapów, co w normalnych warunkach byłoby naprawdę zachęcające. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do innych Breakoutów, Glaive nie posiada zaimplementowanego systemu punktowego, więc przechodzenie tych samych etapów po raz kolejny jest kompletnie bez sensu.
Zabawę utrudnia też dziwaczna fizyka, która wydaje się nienaturalna. Miałem wrażenie, że piłeczka nie odbija się tak, jak miałoby to miejsce w rzeczywistości, a ma ustalone kąty, pod którymi może się przemieścić. Gra ponadto działa niezbyt płynnie, co jak na taką małą produkcję jest dosyć intrygujące. Do tego twórcy wyraźnie nie nadali tempa całej rozgrywce i piłeczka wydaje się poruszać niczym w kisielu. Na dokładkę szata graficzna wygląda chaotycznie, a font jest mało czytelny.
Te wszystkie zarzuty, gdyby występowały w odosobnieniu, byłyby do przełknięcia, ale zgrupowanie takich problemów powoduje, że kompletnie nie mam ochoty, by wracać do gry, co jest problemem większym, niż pozornie mogłoby się wydawać.
Co dwie paletki…
No, dobrze, gra ma jeden jasny punkt – tryb kooperacji dla dwóch graczy, w którym wspólnie próbujecie pozbyć się klocków wiszących pośrodku planszy. W razie kłótni możecie też zmierzyć się ze współtowarzyszem rozgrywki o to, kto komu wbije piłeczkę na stronę etapu przeciwnika. Nic wymyślnego, aczkolwiek nieco frajdy w tym zaimplementowano.
Szkoda, że twórcy gry nie pokusili się nawet o wprowadzenie urozmaiceń – czy to w kwestii graficznej, czy też możliwości zabawy. Ponad sto etapów robienia kompletnie tego samego nudzi. Tym bardziej mając na uwadze wspomniane niedociągnięcia.
Przy Glaive: Brick Breaker można spędzić trochę miłych retro chwil, zwłaszcza w trybie kooperacji.
Niestety istnieją o wiele lepsze i bardziej dopracowane wariacje klasycznego Breakoutu.