Recenzja Deponia Doomsday

Deponia Doomsday

Przygodówek point-and-click ostatni czasy nie brakuje. Wydawać by się mogło, że rzeczony gatunek na powrót zyskuje w oczach odbiorców nietuzinkowym podejściem, wyjątkowym klimatem i oryginalnymi rozwiązaniami. Pytanie tylko, czy powyższe cechy dotyczą każdej pozycji wywodzącej się z tego nurtu?

Wbrew pozorom, odpowiedź nie jest wcale oczywista. Wszak klimat budowany na emocjach, wyjątkowa na swój sposób mechanika zabawy oraz spektakularne pomysły zaszyte w rozgrywce nie są wszystkimi składowymi, których obecność przekłada się na sukces komercyjny. Grę bowiem cechować powinien jeszcze ulotny, trudny do sprecyzowania czynnik, którego w tym konkretnym przypadku niestety zabrakło. Co nie oznacza, że Deponia Doomsday jest grą złą. Bynajmniej! Aczkolwiek do miana wybitnej nieco jej zabrakło.

Co nie zagrało w nowej Deponii?

Fabuła przedstawia losy Rufusa – nieogarniętego bohatera, który próbuje sprostać licznym wyzwaniom, jakie dedykowała mu ekipa developerska Deadlic Entertainment, odpowiedzialna za recenzowaną produkcję. Warto jednak już teraz wskazać elementy, które w mojej opinii mocno rzutują na płynność rozgrywki. Jest to zarówno absurdalny rodzaj humoru, jak i konieczność backtrackingu – tak w działaniach, jak i eksploracji terenu. Wiedzieć bowiem musisz, że rys fabularny opiera się na licznych podróżach w czasie, co siłą rzeczy przekłada się na rewizyty wcześniej odwiedzanych miejsc, a to z kolei potrafi znużyć odbiorcę. Drugim mankamentem jest natomiast specyfika humoru, która potrafi zadać kłam rozwiązaniom oczywistym. Nie przyzwyczajony bowiem jestem do powtarzania tych samych lokacji wielokrotnie tylko po to, aby czwarta z rzędu konwersacja z tym samym rozmówcą zaowocowała dialogiem, który przełoży się na to, co z kolei stanie się w przyszłości. W mojej opinii ciężkostrawne to rozwiązanie, choć ukryte pod warstwą ręcznie rysowanej grafiki i ogromu gagów, przez co trudne do zauważenia. Istnieje również opcja celowego zabiegu, który jednak nie przypadł do wysublimowanego, ustatkowanego gustu dziadka, który pierwsze odsłony Discworld połykał w najlepsze popijając wódką – ekipo Techland, wybaczcie!

Grafika i muzyka – Deponia w ujęciu kreatywnym

Wspomniałem o aspekcie wizualnym recenzowanej pozycji… W kontekście tysiąca szkiców jakie widziałem w życiu, oceniam styl graficzny nowej Deponii jako bardzo poprawny stylistycznie, aczkolwiek nie rzucający na kolana, chociaż to akurat opinia mocno subiektywna. W sennych marach ogrywam tytuły, za których wygląd odpowiadają Humberto Ramos (zeszyt od IDW – Dragon Age) lub Ben Templesmith (komiksy Dead Space oraz The Evil Within) dlatego też rysownicy odpowiedzialni za rzeczoną grę nie ujmują mnie swoimi umiejętnościami. Co nie oznacza jednak, że kunszt wykonania poszczególnych kadrów jest do niczego. Są momenty, w których kreska sugeruje inspiracje mangą, chwile później łamiąc konwenanse komiksowym stylem twórców europejskich. Muzyka jest równie interesująca – odgłosy tła dobrze komponują się z wydarzeniami na ekranie, przechodząc od sekwencji skoczno-wesołych po zahaczające o lekki drum’n’bass, co umówmy się, nie jest normą w grach wideo. Marudzę? Owszem! Ale od tego cholera jestem!

Słowo o tłumaczeniu, czyli Deponia na językach

Na plus zaliczyć można popkulturowe nawiązania, które występują na tyle często, że nie przejdą niezauważone, a są na tyle subtelne, że zamiast razić – dyskretnie puszczają oczko w kierunku odbiorcy. Ponieważ przyszło mi recenzować wersję bez translacji na rodzimy język, mogę jedynie wyrażać nadzieję, że tłumacz wykaże się odpowiednią ekwilibrystyką języka i odda charakter gagów sytuacyjnych. Uważam również, że dubbing postaci stoi na poziomie, który choć nie wyznacza nowych trendów a rozmachem nie deklasuje Troya Bakera lub Marka Hamilla, prezentuje się nad wyraz poprawnie, umilając czas spędzony przy komputerze.

W ogólnym rozrachunku Deponia Doomsday wypada w pełni poprawnie. Cieszy skomplikowana ale przemyślana linia fabularna, upstrzona kreskówkową prezencją i ponadprzeciętną muzyką. Interesująco wypada sam gameplay (momentami nuży, ale z umiarem), formułą nawiązujący do czasów świetności opisywanego gatunku. Choć, gdyby popuścić wodze fantazji graniczącej z prawdopodobieństwem – przy założeniu, że kolejne przygodówki point-and-click trzymać będą poziom nowej Deponii – można dojrzeć nasze dzieciaki grające częściej w gry pokroju recenzowanej, niźli w strzelaniny…


Co przemawia za tą pozycją? Oprawa audiowizualna, dubbing, humor sytuacyjny oraz skrypt fabularny…

…momentami jednak zbyt zawiły, że o nazbyt częsty backtrackingu nie wspominam.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*