Pamiętam dokładnie dwie podróże samochodowe w moim życiu. Pierwsza z nich to jazda Fiatem 126p do rodziny pod Krakowem, w aucie wypełnionym po brzegi bagażami. Cudem zmieściliśmy tam cztery osoby pomimo, że graty podchodziły pod dach.„Maluch” znosił tę podróż dzielnie, mimo tragicznego przeciążenia i opadł z sił dopiero ulicę od celu.
Druga to inna, ambitniejsza podróż już Fiatem Cinquecento, tym razem na drugi koniec Polski i ślub kuzyna. Tym razem, do kultowego auta ze „ściętą dupą” zmieściliśmy nie tylko bagaże, ale i pięć osób – istniała tylko jedna kombinacja ustawienia rąk, która pozwała tam wygodnie siedzieć. Pikanterii dodawał fakt, że „pilotem” za którym podążaliśmy, był jeszcze bardziej zdezelowany Polonez.
Jest coś specjalnego w tych psujących się autach – z jednej strony w naturalny sposób chce się przemieszczać w czymś lepszym, ale z drugiej… Tego cholernego, wadliwego Fiata 126p będę pamiętał pewnie do końca życia, podobnie jego ściętego następcę. Może to kwestia nostalgii… Ważne, że dalej jestem w stanie przypomnieć sobie zapach foteli w Cinquecento. Do tej pory pamiętam również jak ojciec, niby żartem, ale chyba jednak serio robił sobie żałobne zdjęcie z tablicą rejestracyjną naszego, zezłomowanego już „Malucha”.
Mój przyjaciel gruchot
Za kółkiem takiego właśnie rzęcha – lub, w zależności od obserwatora, cudu motoryzacji ubiegłego wieku – zasiadasz w Jalopy. Auto to niejaka Łajka, inspirowana naszym legendarnym Trabantem. Auto stare, wiecznie spragnione paliwa, wiecznie na skraju zgonu na polnej drodze i pełnoprawna gwiazda tytułu. Tak, bo to właśnie grat ten jest tutaj głównym bohaterem. Pomimo tego, że drogi w Jalopy przemierzasz w konkretnym celu, o którym porozmawiamy za chwilę, to właśnie samochód zawodzi tutaj pierwsze skrzypce.
Łajka to staroć, a także dziadostwo na kółkach. Ma co prawda silnik z przodu – a nie, jak w kultowym Maluchu, w bagażniku – ale trzeba otworzyć maskę, żeby dolać do baku. Łajka niemiłosiernie jęczy i sapie, gdy wyciągasz 40 km/h. Napędza się okropnie, kluczyk w stacyjce przekręca się, ale wóz reaguje na to powoli – głowę dasz sobie uciąć, że za każdym razem odpala mozolniej, niż ostatnio. Obsługa auta to mozolny, manualny proces, do którego używasz przede wszystkim myszki. A przy okazji ręcznie przestawiasz lusterka czy włączasz wycieraczki, dłubiesz w bebechach, robisz porządek w ciasnym bagażniku, dolewasz oleju czy wody do zbiorników…
Twórcom Jalopy udało się coś wyjątkowego. Z jednej strony dobrze oddali trud, jaki trzeba włożyć w zajmowanie się takim starociem – brak automatyzacji, nieprzemyślane rozwiązania, nieprzewidywalne problemy techniczne. Z drugiej zaś, uczynili opiekę nad Łajką prostą i intuicyjną, przez co Jalopy nie przytłacza skomplikowaniem. W zasadzie wszystko wykonujesz pojedynczymi kliknięciami na podświetlone elementy. W ten sposób, praca przy aucie nie nudzi ani nie frustruje ponad wymagane dla koncepcji minimum – oczywiście, że szlag Cię trafi, gdy Łajka stanie pośrodku autostrady, ale już nie dlatego, że nie możesz się w coś wkliknąć.
Przede wszystkim zaś, grze udaje się w ten sposób zbudować „postać” samochodu. Łajka ma swoje dziwactwa, jak ten cholerny bak pod maską, ale przez to również charakter. Z czasem, w Twoje czynności zaczyna wkradać się automatyzm, także wyczucie, na co to auto Ci pozwoli, więc jazda nim staje się instynktowna. Łajka pozostaje sobą mimo potencjalnych ulepszeń w toku podróży. To o tyle ciekawe doświadczenie, że nie pamiętam, żebym kiedykolwiek nawiązał jakąkolwiek relację z samochodem w grach – medium zwykle traktuje je jak narzędzia, niewiele różniące się od strzelby czy mikstury zdrowia. Zajmowanie się Łajką to również ciekawy pomysł na urozmaicenie nieco przejadłej już formuły klasycznej gry „chodzonej”.
Odyseusz z NRD
Jalopy to w istocie bowiem symulator chodzenia – mimo, że większość czasu raczej jeździsz, a spacery ograniczasz do zameldowania się w hotelu lub zakupów. Struktura rozgrywki są jednak mocno znajome. Ot, przebywasz drogę z punktu A do punktu B, po drodze podziwiając krajobrazy i poznając z wolna pewną historię.
Gra MinskWorks rozgrywa się zaraz po upadku Żelaznej Kurtyny i opowiada o Twojej podróży samochodem z wujkiem Luftim – razem chcecie dostać się z Berlina do Turcji, unikając problemów ze strony władz na granicy i najprawdopodobniej przeszłości wuja powiązanego z aparatem państwowym. Widmo przemiany ustrojowej unosi się już nad oprawą graficzną. Jalopy nie stara się w żaden sposób nawiązywać do gier lat 90., zamiast tego stawiając na proste, trójwymiarowe modele i otoczenie, skąpane w jasnych, sennych odcieniach brązu i szarości. Gra utrzymuje klimat półżywego świata, który po dekadach ucisku dopiero przypomina sobie, jak się oddycha – nawet wtedy, gdy nie przebywasz akurat pośród pustych półek w sklepach.
O ile Jalopy udaje się zbudować ciekawą relację pomiędzy graczem i samochodem, tak plamy daje przy postaci wujka. Stary Lufti, ze swoją (świetną) tweedową marynarką i przyspawanym do rąk neseserem powinien być ważnym bohaterem, z którym nawiązujesz silną więź – na myśl przychodzi chociażby znajomość pomiędzy Henrym i Delilą w Firewatch. Ciężko jednak nawet silić się na takie porównanie, bo mówimy po prostu o kompletnie innej klasie realizacyjnej. Lufti jest narratorem cichym, więc jego wypowiedzi trzeba czytać – okienka przeszkadzają w korzystaniu z samochodu. Przede wszystkim zaś mówi bardzo mało, czy raczej zbyt rzadko; znamiennym jest, że na wyprawę do Turcji nawet nie trzeba go zabierać. W efekcie, jawi się on przez większość czasu grania jako kukła na fotelu pasażera.
Szkoda, bo fabuła opowiadana w listach, które ukradkiem podglądasz w motelach, gdy Lufti śpi to prosta, ale frapująca historia o tym, jak komunizm niszczy rodziny i jak paradoksalnie nieludzkie potrafi być państwo. Również opowieści wuja o tym, jak „kiedyś to było” to starannie napisane anegdotki – zupełnie tak samo o czasach komuny opowiadają starsi członkowie mojej rodziny. Jalopy jest historią dość osobistą i przemyślaną, szkoda więc, że nie lśni tak, jak powinna. Sama Łajka to jednak trochę mało.
Jalopy to interesująca i dość wyjątkowa propozycja, która prostymi zabiegami rozwija formułę gry narracyjnej. Niestety, zabrakło jej sporo, by mówić w tym gatunku o nowej jakości – odważniejszej, lepiej poprowadzonej narracji czy sprawniejszych programistów, którzy zadbaliby o to, by produkcja nie psuła się równie często, co Fiat 126p. Szkoda, że epickiej podróży z Berlina do Turcji nie zapamiętam tak dobrze, jak odyseję pod Kraków.
Grę otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com
Jalopy to urokliwy list miłosny do starych aut i nieco inne spojrzenie na rozgrywkę gier narracyjnych.
Niestety, zawodzi skrypt – mielibyśmy hit, gdyby twórcy postanowili głośniej, odważniej opowiedzieć swoją historię.