Za sprawą The Last Guardian, osoby oczekujące na ambitne i oryginalne projekty mają okazję ponieść się przygodzie innej niż wszystkie. Fumito Ueda wraz z wiernym zespołem towarzyszy bardzo długo kazali czekać na swoją kolejną wciągającą opowieść. Czy jednak warto udać się w tą wirtualną podróż?
Rynek gier wideo coraz częściej zalewany jest produktami doskonale już wcześniej kojarzonymi, sequelami czy remasterami, co do których istnieje małe ryzyko finansowego fiaska. Wyścigowe zmagania tudzież wszelkiego rodzaju strzelaniny stały się premierową codziennością i jednocześnie stałymi bywalcami górnej części list sprzedaży. Czy w takich czasach jest jeszcze miejsce na oryginalne pomysły, ambitne dzieła tudzież wirtualne eksperymenty? Fumito Ueda z ekipą kolejny raz pokazuje, że potrafi zaskoczyć i nie spoglądając na innych, podążać dawno utartą ścieżką. The Last Guardian to doskonały przykład fenomenalnie spożytkowanej, ogromnej cierpliwości wymagających graczy, będący interesującym zjawiskiem na współczesnej wirtualnej mapie gier.
The Last Guardian, czyli o dwóch takich co ukradli… przyjaźń
Japońska produkcja, na którą trzeba było czekać kilka długich lat przedstawia losy zagubionego chłopca i tajemniczego monstrum o imieniu Trico. Dziecko budzi się w jaskini obok rannej i wyglądającej niebezpiecznie bestii. Chłopiec od samego początku próbuje pomóc Trico, jednak ogromny, cierpiący zwierz krwawi, przez co jest wybitnie nieufny. Po uwolnieniu i nakarmieniu go stosunki pomiędzy zagubionymi ocieplają się, a tym samym rozpoczyna się wspólna podróż, która choć początkowo nie powala na kolana, z każdą kolejną godziną staje się coraz bardziej wyjątkowa i wymagająca kooperacji obu kompanów.
Osoby ceniące podpowiedzi z pewnością nie raz będą miały zagwozdkę. Jak bowiem wydostać się z ogromnej komnaty? Czy wiszący ogon Trico można wykorzystać jako linę? A może ten okaże się być pomocny przy otwieraniu ciężkiej bramy? Ambitny projekt skłania do myślenia nie tylko podczas licznych łamigłówek ale także przy wybieraniu dalszej drogi do celu. W The Last Guardian nie uświadczysz podświetlanych drzwi, widocznych z oddali wskazówek, tutoriali czy liniowych rozwiązań. Ponadto, przemierzane ruiny potrafią zauroczyć nie tylko wszechobecną aurą tajemniczości ale i samym rozmachem. Na długo zapamiętam momenty wymagające powiązania kilku elementów, aby finalnie cieszyć się z przebrnięcia kolejnej partii kamiennego labiryntu. Każda wspólnie pokonana komnata, dziedziniec czy odnaleziona droga wyjścia z ogromnego pomieszczenia dodają następną cegiełkę w pogłębiającej się przyjaźni Trico z chłopcem.
Tak bardzo chciałbym zostać… druhem Twym
Chłopiec choć początkowo zagubiony, z każdą kolejną chwilą staje się bardziej pewny siebie, wierzy w pomoc ogromnego przyjaciela i nawet potrafi wydawać mu polecenia. Z kolei Trico jako wirtualny towarzysz sprawdza się wyśmienicie, wielokrotnie zadziwia i sprawia, że uśmiech wiele razy pojawia się na twarzy grającego. Jakby tego było mało stwór jest niezwykle inteligentny i choć czasami (jak to zwierzę) zajmuje się swoimi sprawami, wykonuje prośby na raty czy każe na siebie długo czekać, tak w ogólnym rozrachunku to mądra bratnia dusza. Nie można też nie wspomnieć o jego animacji wykonanej wprost po mistrzowsku i z dbałością o detale. Łącząc ją z SI często po kolejnej scenie zdarzało mi się kiwać głową z pozytywnego niedowierzania. Czy to na serio tylko wirtualny zwierz?
Mało tego, w późniejszych etapach Trico nie zważając na swoje zdrowie zaciekle broni małego bohatera broni, walcząc jednocześnie z kilkoma przeciwnikami o co najmniej niecnych zamiarach. Po trudnościach na placu boju, warto pogłaskać rozsierdzoną bestię, aby uspokoić ją i w spokoju powrócić do eksploracji kolejnych tajemniczych, ale i niebezpiecznych lokacji. Wirtualna podróż jest tak naprawdę wspomnieniem dorosłego już mężczyzny i opowieścią z odległej przeszłości. Przyznam szczerze, że mało kto mógłby poszczycić się tak atrakcyjną historią i chyba każdy chciałby przeżyć podobną przygodę w swoim życiu, o kwintesencji tak opiekuńczej przyjaźni nie wspominając. Ach, baśniowe to marzenie.
Kulejący i garbaty The Last Guardian
Choć narracyjno-przyjacielsko-eksploracyjne aspekty warto wychwalać pod niebiosa, tak już techniczną stronę opowieści lepiej przemilczeć. Niestety po tak długim okresie oczekiwania, twórcy powinni zwrócić wyjątkową uwagę na dopracowanie tytułu, szczególnie w czasach tak wielu gier wydawanych z niedopuszczalnymi wręcz wpadkami technicznymi. W The Last Guardian szwankuje nie tylko frustrujące działanie kamery, spadki płynności rozgrywki czy grafika rodem z PlayStation 3 ale również sterowanie protagonistą. Ile to razy spojrzałem śmierci w twarz zwisając na krawędzi ponieważ postać z opóźnieniem wykonywała polecenia kontrolera; spadłem w otchłań z powodu niedopracowanego sterowania czy też denerwowałem się z wielokrotnego wykonywania konkretnej czynności. Podczas zabawy ewidentnie czuć pracę zespołu programistów wykonywaną przez lata z myślą o poprzedniej generacji konsol i z wieloma niedoróbkami, wydaną jednak na PlayStation 4. Gdyby tak projekt Uedy choć w połowie wykorzystał moc drzemiącą w tej konsoli…
Optymalizacja pozostawia sporo do życzenia, jednak nie pozwalająca oderwać się od konsoli oryginalna opowieść dopuszcza przymknąć oko na niedoróbki i mimo wad bawić się doskonale. Pamiętaj bowiem, że podczas właściwej rozgrywki znacznie większą „wartość odżywczą” dla gracza ma sama fascynująca przygoda, ciekawe rozwiązania i potęgująca się relacja chłopca z samym Trico. Poza tym wykonanie zarówno mniejszych jak i ogromnych lokacji, naszpikowanych trudną do zdefiniowania aurą tajemniczości potrafi zauroczyć i razem z chęcią wydostania się z ruin rodzi morze frajdy. Dodając do tego niespotykaną muzykę, pełną ujmujących nut doskonale współgrającą z przeżywanymi wydarzeniami, na dłuższy okres można zapomnieć o niedogodnościach frapujących rozgrywkę.
Udany koniec roku za sprawą The Last Guardian
Mijający rok przepełniony był doskonałymi pozycjami. Jeśli jednak szukasz w grach boskiej cząstki, cenisz sobie ambicje twórców czy uwielbiasz nietuzinkowe opowieści to The Last Guardian trafi w samo sedno. Gwarantuję, że wiele momentów chwyci Cię za serce, kilka oczaruje, inne zaś rozbawią. Warto wspierać takie tytuły, choćby ze względu na towarzyszące rozrywce niespotykane na co dzień uczucia oraz pokazanie twórcom, że docenia się ich próbę ambitnego ukazania gier wideo czy szukania w nich czegoś niepospolitego.
Podróż przyjaciół trwa kilkanaście godzin i posiada polską lokalizację, więc to dodatkowy magnes do sprawdzenia co stało się z chłopcem i Trico. Mikołaj w tym roku był wyjątkowo szczodry oferując niezapomnianą przygodę dla fanów wcześniejszych projektów Uedy, a dla mniej wymagających graczy, alternatywę do wszystkich zalewających rynek strzelanin lub rozbudowanych sandboksów. Wypada sprawdzić, szczególnie wszystkim ustatkowanym już graczom.
Świetna animacja oraz SI Trico, poruszająca przyjaźń, udana współpraca człowieka ze zwierzęciem pełna łamigłówek w połączeniu z klimatem i elementami eksploracji tworzą nietuzinkową wirtualną ucztę dla wymagających graczy.
Szeroko pojęte aspekty techniczne produkcji wypadają blado na tle doskonałej opowieści, jednak nie są wielką przeszkodą w jej pochłanianiu.
Makabe
Za czasów PS2 grałem w Ico i Shadow of the Colossus, dlatego zapewne niedługo skuszę się na The Last Guardian. Fumito Ueda to w końcu marka sama w sobie 🙂
Ustatkowany Gracz
Doskonale rozumiemy Twój punkt widzenia. Tym bardziej, że gry nie wypada nie polecić!