Recenzja Hard Reset: Redux

Hard Reset Redux

Rok 2436 to nie data przodownictwa rasy ludzkiej, a niemal całkowita dominacja maszyn. Walka z robotami toczy się już regularnie, a ludzkości na gwałt potrzebni są bohaterowie. Osobiście znam pewnego najemnika – ma ogromny potencjał,umiejętności i wiarę w zwycięstwo. Chcesz poznać tę futurystyczną historię, dokładnie znaną pod szyldem Hard Reset: Redux?

Major Fletcher to nie byle kto. Doskonale zna się na swoim fachu. To właśnie takich osób potrzebowała ludzkość do obrony przed maszynami. To były niezwykle ciężkie czasy, a najważniejszym było obronić Sanktuarium – sieć zachowującą cyfrowy zapis osobowości miliardów ludzi. Sam pracowałem w tej militarnej korporacji i nie raz po godzinach zwyczajnie spotykałem się z Fletcherem przy wódce. Teraz na kanwie jego historii powstało wiele opowieści, legend, gra wideo a nawet jej odrestaurowana wersja. Jak ma się Hard Reset: Redux do rzeczywistej wojny z robotami?

Cyberpunkowa maszynowa przyszłość

Po trudach żołnierskiego dnia zawsze lubiłem spotkać się z kompanami lub oddać się wirtualnej przygodzie. Jeśli nie wypalało pierwsze, zawsze mogłem liczyć na odstresowanie z padem w rękach. Tym bardziej, że teraz wpadł mi w ręce tytuł całkowicie poświęcony mojemu kumplowi, jego niezwykłym wyczynom i do tego z podtytułem Redux. Już pięć lat temu było głośno o Fletcherze, a jednak warszawska ekipa Flying Wild Hog postanowiła wydać wersję Redux, dedykowaną głównie konsolowym graczom. Czy to posunięcie się udało?

Spotkanie ze znanym obrońcą Sanktuarium na Xboksie One było moją dłuższą przygodą z Hard Reset. Będąc zwolennikiem takich pozycji jak Serious Sam, szybko odnalazłem się w propozycji polskiego studia. Doceniam demolkę nie tylko wirtualną, więc z wielką radością toczyłem boje w imieniu ludzkości. Rozgrywka polegała głównie na wykonywaniu prostych poleceń (znalezieniu drogi alternatywnej, włącznika) i oczywiście eliminacji całych hord wrogo nastawionych robotów. Niestety, po kilku godzinach dało się wyczuć zalążki nudy, a przecież w rzeczywistości losy majora nie były monotonne. Zadania typu „idź, znajdź wyłącznik, wejdź” przeplatające się z „poszukaj innego wejścia” potrafiły negatywnie odbić się na grającym. Urozmaicenia dodawało szukanie ukrytych przedmiotów w zakamarkach lokacji, za pękniętymi ścianami czy w miejscach nieco oddalonych od utartej ścieżki.

Dynamicznie i efektownie!

Prowadzone potyczki były energiczne, intensywne i skłaniały do wykorzystywania wielu środowiskowych okazji na zgładzenie wroga. Zlokalizowane na mapach butle z łatwopalnymi substancjami aż prosiły się o wykorzystanie ich w starciach z mechanicznymi oponentami. Eksplodujące pojemniki wraz z łańcuchową destrukcją otoczenia (generatory, samochody) wielokrotnie były niezwykle efektowne i efektywne. Widok wielu zgładzonych przeciwników za sprawą przydatnego otoczenia sprawiał najwięcej frajdy. Plusem były również komiksowe, pełne klimatu wstawki pomiędzy rozdziałami, ukazujące kolejne cele majora.

Hard Reset

Mocno frustrował za to brak funkcji kucania w momentach kiedy bardzo tego potrzebowałem i nieco rzucał cień na postać niezwyciężonego. Po co szukać alternatywnej drogi, gdy można niemal na klęczkach pokonać wybrany odcinek? Zdaję sobie sprawę, że to zwykłe prymitywne ograniczenia ale takie „problemy” nie są godne bohaterów. W grze doskonale odnajdą się fani nadciągających nieskończonych hord oponentów, za to problem będą miały osoby wymagające bardziej fabularnych twistów i różnorodnych akcji.

Za mało cukru w cukrze

Do dyspozycji miałem dwa doskonałe rodzaje broni, które można było ulepszać i przekształcać wedle własnego widzimisię. Karabin plazmowy mógł być elektromiotaczem lub moździerzem, zaś z bardziej klasycznego karabinu dało się zrobić strzelbę, granatnik a nawet RPG. Z czasem można było odnaleźć jeszcze katanę, jednak to tylko mały bonus (nawiązujący nieco do serii Shadow Warrior), gdyż walka na odległość była prawdziwą kwintesencją zabawy. Ulepszenia można było kupować w rozmieszczonych po mapach terminalach za zbierane po drodze żółte kapsuły. Wrogowie zaś nie tylko posiadali kręcące się piły, miniguny czy jeszcze mocniejsze działka ale potrafili także latać, atakować w grupach czy napierać z dużą prędkością. Szkoda, że podczas jatki nie pojawiło się więcej rodzajów maszyn, co z pewnością uatrakcyjniłoby rozgrywkę. Plusem natomiast było zbieranie apteczek, bez automatycznej regeneracji zdrowia, powodujące szybsze bicie serca i powiew klasyki na wielu etapach zabawy.

Oprawa graficzna choć potrafiła się podobać, nie była pełnią możliwości oferowanej przez konsole obecnej generacji. Wersja Redux zasługuje na nieco więcej. Świetnie wypadały walki z bossami i wspomniane wcześniej reakcje łańcuchowe spowodowane strzelaniem w porzucone czerwone butle. Po takim zabiegu potyczki potrafiły być atrakcyjniejsze a wrogowie padali w efektownym stylu. Polska produkcja choć działała płynnie, to często podczas konkretnej rozwałki dało się odczuć dość pokaźny spadek animacji, a wczytujące się lokacje podczas przejścia do kolejnego pomieszczenia nie powinny zwyczajnie mieć miejsca…

Redux to oczywiście nie Hard Reset, ale…

Znając osobiście majora Fletchera muszę przyznać, że nieco więcej spodziewałem się po wersji Redux. Skąpy wątek fabularny, powtarzalne zadania i spadki animacji to główne bolączki polskiej produkcji. Z kolei wreszcie na konsolach udało się przedstawić mroczny, cyberpunkowy klimat; dynamiczne starcia dawały masę satysfakcji, a czas rozgrywki (ok. 6-7 godzin) nie był mimo wszystko krótki. Z pewnością fanów futurystycznej scenerii, pojedynków z maszynami i konkretnej rozpierdolu powinna zachęcić do grania przystępna cena odświeżonej wersji. Bonusów z krwi i kości nie ma tu zbyt wiele, jednak ten gatunek rozliczany jest za miód płynący ze strzelania, a z tym Hard Reset radzi sobie całkiem nieźle.

Kończę moją wirtualną zabawę, dzwonię do Fletchera i wracam na wciąż realne pole bitwy… Jest jeszcze tyle maszyn do ubicia!


Cyberpunkowy klimat, efektowne i pełne akcji starcia – oto siła tej gry w pigułce.

Zastanów się jednak nad jej zakupem, jeśli nie oczekujesz od gry powtarzalności zadań i licznych spadków animacji.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*