Cykl „Fabryczna Zona” za chwilę powiększy się o kolejną powieść polskiego autora. A konkretniej autorki – Dominiki Węcławek. Dokładnie 22 stycznia na sklepowe półki trafi „Upadła świątynia” – książka z Uniwersum Kompleks 7215. Mamy dla Ciebie coś znacznie więcej, niż tylko pierwszą w Polsce recenzję tego tytułu!
Dwadzieścia lat po Zagładzie ludzie nadal gnieżdżą się w ciasnych tunelach stołecznego metra, każdego dnia walcząc o przetrwanie. Choć większość porzuciła nadzieję na lepsze jutro, są również tacy, którzy wierzą, że los musi się odmienić. Pewnego dnia wśród pogrążonych w beznadziei rozchodzi się wieść o istnieniu cudownego miejsca, oferującego to, co jeszcze do wczoraj wydawało się być bezpowrotnie utracone. Na jego poszukiwanie wyrusza specjalna ekspedycja, której członkowie, choć zupełnie od siebie różni, tworzą niezwykle zgrany zespół. Droga jest długa oraz pełna niebezpieczeństw, a wiedzie zarówno przez mroczne Tunele, jak i skutą lodem powierzchnię.
Największą siłą „Upadłej świątyni” są bez wątpienia postacie. Autorce udało się wykreować niezwykle przekonujących bohaterów. Choć Lidkę, Kostję, Konewę i Brata Franciszka łączy wspólny cel oraz jasno przedstawione rozkazy, każdy ma własne, prywatne cele, poglądy, ale także – co niezwykle istotne – przeszłość. Dzięki temu bardzo szybko się z nimi zżyłem, a ich perypetie wywoływały we mnie skrajne emocje. Od lęku o ich życie począwszy, przez współczucie w trudnych chwilach, a na radości z małych sukcesów skończywszy. Za ich sprawą historia, choć nie powala niczym radioaktywny deszcz, potrafi wciągnąć. Bardzo ciekawym zabiegiem są wplecione w główny wątek swoiste retrospekcje, ostatecznie zgrabnie dopełniające całości fabuły. Na końcu natomiast znajdziesz dwa opowiadania, rzucające nowe światło na jedną z drugoplanowych postaci oraz wyjaśniające pewną aferę związaną z jednym z głównych bohaterów.
Dominika swoimi opisami miejsc i wydarzeń udowadnia, że przy książce da się „odlecieć”. Wielokrotnie czułem się jak dodatkowy członek felernej drużyny, bacznie przyglądający się wszystkiemu z boku. Być może jest to wina mojej bujnej wyobraźni, jednak mam za sobą lekturę wielu książek i są pośród nich takie, w świat których za cholerę nie udało mi się wczuć. Znajdziesz tu wszystko, czego może pragnąć stalkerskie serce – akcję, przygodę, nieco dramatu oraz intrygę. Na podobieństwo innych pozycji z „Fabrycznej Zony”, „Upadła świątynia” zdecydowanie nie jest kierowana do najmłodszych odbiorców. Jeśli chcesz zarazić swoje dziecko pasją do czytania, lepiej sięgnij po inną książkę. Sugestywny, momentami wulgarny język idealnie wpasowuje się w realia, w których muszą żyć mieszkańcy warszawskiego metra. Bo czy w sytuacji najwyższego zagrożenia, będąc otoczonym przez watahę lupinów, zaszczuty człowiek może w duchu nie rzucić soczystego przekleństwa? Czasy ciężkie, to i język do najlżejszych nie należy.
Egzemplarz recenzencki, który miałem okazję przeczytać, był przed ostateczną korektą i łamaniem, więc wypominanie kilkudziesięciu znalezionych literówek byłoby raczej nie na miejscu. Jestem też przekonany, że na podobieństwo „Kompleksu 7215” oraz „Stacji Nowy Świat” Bartka Biedrzyckiego znajdzie się miejsce na mapę, znacznie ułatwiającą orientację w sytuacji. Jeśli bowiem, podobnie jak ja, Warszawę znasz jedynie z kilku głównych ulic i charakterystycznych dla jej uroku miejsc, możesz mieć problem w przestrzennym ogarnięciu przedstawionych wydarzeń.
„Upadła świątynia” jest pozycją obowiązkową dla miłośników postapo. Powinni się nią również zainteresować fani dobrej, niebanalnej fantastyki. Jeśli recenzja rzeczonego tytułu nie do końca Cię przekonuje, zerknij koniecznie na pierwsze 27 stron, a przekonasz się, że warto zejść w zatęchłe tunele stołecznego metra. Na koniec mamy dla Ciebie prawdziwą gratkę – nigdzie wcześniej niepublikowany tekst, który Dominika wysłała Bartkowi Biedrzyckiemu w ramach żartu-niespodzianki. Całość pisana była na telefonie.
Janowski miał już tego lotu po dziurki w nosie. Lata postępu, podbój kosmosu, bajki dla dzieci o zdobywcach astralnych peryferii, a tymczasem pewne rzeczy się nie zmieniały. Drukowane z proszków żarcie wciąż smakowało tak samo podle, toaleta niewygodna, a hałas we wnętrzu okropny. Poza tym miał mieć wolne, zgarnąć dziewczyny i wyskoczyć na Ultrę zsyntetyzować trochę relaksu. Tymczasem nie, Mirek musiał się rozchorować i dupa. Kolejna piękna misja eksploracyjna, osiemnaście miechów w atmosferze nieustannego buczenia i niezobowiązująco jednostajnego szumu, w towarzystwie tego świra Dżi, który przemycił na pokład organki i teraz piłuje jakieś dziwne melodie. Wszystko zaś pod dowództwem tej upartej baby, o której wolał myśleć, że jest jednak robotem. Ach, gdyby tak wyjść i nie wracać. Dryfować w ciszy jako szczątki. Ale to musi być ulga. Teraz jeszcze to: w ich sektorze pojawiły się dwa możliwe cele. Jeden był całkiem zachęcający. To nie, oczywiście ta uparta krowa musiała wziąć kurs na ten drugi. Niebieskich kulek się jej zachciało. Statek wariatów. No ale już. Koordynaty ustawione, pole grawitacyjne już ich przyjemnie ściąga współpracując z napędem statku. Przy wejściu w atmosferę trochę trzęsło ale kolektory nałapały sporo energii. Jest zysk.
Gdy przebili się przez drugą warstwę chmur ich oczom ukazał się szeroki suchy pas przebiegający przez środek przedziwnego lasu.
– Dżi, obczaj to! Kamienne drzewa!
– Za duże na drzewa, ćwoku!- żachnął się Dżi. Jak na nieopierzonych, pięćdziesięcioletnich smarkaczy przystało mieli we łbach głównie durnoty.
– Ty, a może weźmiemy Pody i zrobimy mały rajd. Z tego pasa o tam w dole, do tamtej gęstwiny dziwnych prostokątnych skał?
– I tak przegrasz!
– Chyba ty!
– Mordy w kubeł, to misja eksploracyjna! zakładać szlafroczki i wypieprzać na spacer! – ryknęła Oska. Miała jakieś długie nazwisko, ale kto by się przejmował. Pani Dowódca Oska. Wciągnęli skafandry, sprawdzili filtry, według odczytów powietrze byłoby tu OK, gdyby nie ta radiacja. Janowski zgarnął skaner.
Stateczek miękko osiadł na pasie. Grunt był całkiem twardy. No to idziemy! Im szybciej wyjdą, tym głębiej odetchnie. Wredne babsko zostało na pokładzie. Teraz będzie z nimi tylko dzięki podskórnym implantom do komunikacji myślowej. Przeszli już przez śluzy i poczuli w pełni uroki grawitacji na nowej planecie.
– Ciężka dupa, coooo?
– Spieprzaj – odciął się Janowski. No to gdzie by tu zacząć robotę… Może przy tej wielkiej brązowej skale tam na górze? Dobra. Sprawdźmy. Na szybie wizjera wyświetlały się nowe dane o otoczeniu. Sporo znanych im z rodzimej planety składników. Nieźle, nieźle…
Wspinali się niezgrabnie pod górę. Z każdą minutą czuli się tu coraz bardziej swojsko.
– Patrz! To wygląda jak nasze czerpnie!
– Daj spokój, na tej planecie nie ma żadnego inżyniera, który by to zbudował. Z odczytów sondy Lilli wynika, że tu nie ma żadnego życia!
– Może nasi tu byli?
– I nie zostawili żadnego loga w archu? Nie wydurniaj się!
– Może to tamci ze Spottera?
– Byliby pierwszymi, którzy by się pochwaaaaaaaaaaa… Kurwa… grunt się osuwaaaaaa
Janowski zaczął powoli opadać w dół wraz z lawiną drobnych kamyczków.
– Odpal wspomagacz! – zabrzmiało ostre jak chromowany szpic polecenie Oski.
– Odpalam!
To gówno znów się zacięło. Wiecznie ta sama historia. Zgłaszasz. Naprawiają. Lecisz. Nie działa. No nic. Koziołkował z rezygnacją jeszcze przez kilkanaście sekund a potem padł na brzuch. Trochę go to bolało. Trochę kręciło się we łbie. I kiedy podniósł głowę i podświetlił wnętrze jaskini, wcale nie było mu lepiej.
– Co to do cholery ma być?!
– Podgląd panoramiczny z prześwietleniem! – zabrzmiała komenda. Nie do niego, do jego mobilnego komputera.
– Sierżancie Janowski. Zostańcie na pozycji. Wysyłam wam Poda. Nie idźcie bez niego dalej. Powtarzam! Nie idźcie bez niego dalej. Wysokie niebez…
A tam, chrzanienie. Fajna ta grota!
– Co tam masz? – usłyszał za plecami znajomy głos Dżi.
– Patrz. Ktoś tu jednak musiał dotrzeć przed nami.
– A może to ruuuuuinyyyyy starooooożyyyyyyytneeeeej cyyywiiiilizaaaaaacjiiiii- zaczął się wydurniać Dżi.
– Ta! Jasne, bo uwierzę, że sto lat temu mieli takie technologie, żeby drążyć takie jaskinie, a teraz żadnego po nich śladu. Poza tym zobacz. Jest tak gorąco przy ziemi, że cała woda unosi się w zasyfiałych chmurach, a tu całkiem niezła radiacja. Dobra, chodź za zakręt.
Weszli i prawie wpadli na ostateczny dowód przeczący teorii jednego z nich.
– No i co powiesz mądralo? Naturalne wrota? i to wykonane rękami miejscowego wiatru, co?
– Dobra, nie chrzań, otwieramy!
Dżi odpalił kwantowy rozspajacz i wytopił im zgrabne wejście. Nie namyślając się długo poszli w mrok. Odczyty pokazywały, że powietrze tu jest gęstsze, ma więcej dwutlenku węgla, ale za to nie ma szkodliwych cząsteczek radioaktywnego pyłu.kto by się tam dalej martwił. Lecieli już we dwóch ku dziwnym bramom sięgającym im ledwie za kolana. Już przeskakiwali na drugą stronę, już gnali ku tajemniczym podziemnym labiryntom upragnionych, gwiezdnych cywilizacji. Już liczyli te cudowne artefakty, które przywiozą do domu z wyprawy, gdy synchronicznie padli na twardą, gładką nawierzchnię jaskini sparaliżowani. Janowski patrzył jak wokół unoszą się i tańczą ekstatycznie drobinki pyłu, widział jak przez mgłę podrygującego obok kumpla. O co chodzi. Za chwilę obok pojawił się Pod, a za nim Oska.
– Durni gówniarze. Mówiłam zaczekać. Zachciało się Wam. No to teraz polegniecie tu, szczurze mordy, na służbie.
Pochyliła się nad Dżi. Odcięła system podtrzymywania delikatnie wymontowała bezcenne zasilanie, a potem sprawnym ruchem skręciła chłopakowi kark. Gdyby Janowski nie leżał unieruchomiony zagryzłby tę fałszywą dziwkę własnymi zębami.
– Ech, Janowski… a z Twojego starego był taki dobry człowiek. W służbie nowemu Imperium dzielnie dbał o niepamięć nowych pokoleń. Gdybyś tylko posłuchał rozkazu… Opowiedziałabym ci o wszystkich kłamstwach, jakimi was karmimy, na rzekomo rodzinnym Chawriłowie- 156, może nawet byś się tak nie rzucał… No nic, witaj w moich rodzinnych stronach. Tu się urodziłam. Dokładnie 120 lat temu. Wiesz jak się nazywa to miejsce? Stacja Metra Powiśle…
Mamy też specjalnie na okazję recenzji przygotowane przez Dominikę grafiki. Dwa pierwsze zdjęcia nigdy wcześniej nie były publikowane.
Notatki pomagające zachować spójność między opisami u Bartka Biedrzyckiego a opowiadaniem Dominiki „Śmietnikowy ptak” i „Upadłą Świątynią”. Bohaterowie pierwszego, drugiego i trzeciego planu.
Skład kapeli występującej w „Upadłej świątyni” oraz informacja o tym kto i co, żeby całość nie pogmatwała się przy pisaniu i poprawkach.
Szkic, który przydał się Rafałowi Szłapie do robienia ilustracji z burdelu na Wilanowskiej.
A oto broń głównego bohatera…
…oraz zaplecze posterunku.
Stalkerka Dominika Węcławek