Recenzja Predator: Hunting Grounds

predator hunting grounds

W jakiej formie jest Predator i czy można zainteresować się jego polowaniem?

Premiera gry Predator: Hunting Grounds nie była udana. Można stwierdzić, że tak koszmarny dzień wydania nawet nie śnił się twórcom po nocach. Ogromne problemy z dołączeniem do gry, hurtowo pojawiające się błędy techniczne, teleporty i więcej ale to opisałem w oddzielnym tekście. Twórcy od samego początku wiedzieli o premierowej katastrofie, pracowali po nocach i prosili graczy o cierpliwość. Dwa dni po wydaniu gry pojawiła się aktualizacja, która nie tylko skróciła czasy czekania w kolejce na mecz, ale też uporała się z większością problemów natury technicznej. Developer zareagował naprawdę szybko, jednak co tak naprawdę oferuje Hunting Grounds?

Całkiem sami i gdzieś tam śmierć

Na początku trzeba zaznaczyć, że Predator od IllFonic jest ubogi. Niższa premierowa cena to nie tylko pokłosie braku kampanii fabularnej, ale też niezbyt rozwiniętego trybu wieloosobowego. Jedna osoba wciela się w Predatora (rozgrywka zza pleców), a czterech innych graczy w żołnierzy (widok z perspektywy pierwszej osoby), mających określone misje do wypełnienia. Niestety, nawet po wydaniu łatki czasy czekania na polowanie Predatorem przekraczają grubo ponad 5 minut, co jeśli chodzi o głównego bohatera o wiele zbyt długo. Czasami zdarzało się i 8 minut albo więcej aż w końcu musiałem zresetować „szukanie meczu”. Matchmaking w temacie wojaków idzie zdecydowanie szybciej, można momentalnie dołączyć do ekipy i w spokoju rozegrać misję. Tylko jest jedno ale – to właśnie rozgrywka przybyszem z kosmosu jest o wiele bardziej atrakcyjna, ciekawa i urozmaicona.

Proste misje w stylu znajdź pieniądze, obroń ładującego się satelitę, przeszukaj obszar czy zniszcz helikopter, razem z pojawiającymi się wrogami sterowanymi przez komputer potrafią szybko się znudzić. Choć trzeba przyznać, że jeśli zaawansowany gracz steruje Predatorem, w każdym meczu można poczuć wiele nagłych przypływów adrenaliny i ciekawych krwawych starć z ukrytym wrogiem. Przeciwnicy są okropnie głupi, biegają bez celu i często nie widzą zagrożenia nie tylko skradającego się ale nawet biegnącego w ich stronę. Trzy bardzo podobne do siebie i małe mapy to kropla w morzu, aby świeżość utrzymała się na długo, a co za tym idzie nie wkradała się nuda. Oczywiście fani pierwszej części filmu Predator docenią dżunglę, muzyczne tło i klimat z tym związany, jednak i oni w końcu powiedzą pas. Widać jak na dłoni, że twórcy zrobili sobie wiele miejsca i będą dodawać dużo zawartości w dodatkach po premierze gry.

Wytrop, namierz i (brutalnie) eliminuj

Zabawa w skórze Predatora potrafi być wciągająca, a gracze mający większe pokłady cierpliwości, mogą tworzyć naprawdę wyjątkowe polowania. Łuk, siatka, dysk, działko czy ostrza nadgarstkowe potrafią wraz z kamuflażem czy wizją sprawić, że atak na żołnierzy można rozegrać na wiele sposobów. Przedzieranie się nad ziemią gałęziami drzew, walka na odległość lub agresywne bliskie starcia dodają dużo do rozgrywki, tylko co z tego jak na mecz trzeba tak długo czekać. Z kolei walka w zespole to rozwiązywanie prostych misji, dużo biegania i końcowa ucieczka helikopterem. Jeśli nie będziesz współpracował z kompanami, biegał osobno i chciał działać samolubnie to Twój koniec jest bliski. Tutaj trzeba być ciągle w grupie, nie rozchodzić się i po nagłym ataku znikąd walczyć do upadłego.

Można wyeliminować Predatora, jednak trzeba uważać aby nie uzbroił ładunku, a po jego załączeniu uciekać lub spróbować rozbroić bombę. Oczywiście najwięcej emocji jest przy oczekiwaniu na przylot helikoptera, bo wtedy niemal zawsze przybysz z kosmosu zażarcie i desperacko atakuje więc wypada być czujnym. Po skończonej walce warto poszperać w ekwipunku, sprawdzić odblokowane przez uzyskane punkty doświadczenia gadżety czy wybrać/zmienić atuty. Krótszy czas maskowania błotem, dłuższy pasek życia, więcej zdobytych PD czy szybsza interakcja z przedmiotami to tylko niektóre z udogodnień.

Cesarz Kommodus z kciukiem skierowanym w dół

Po awansie na kolejny poziom każdorazowo można otworzyć skrzynkę polową i „cieszyć się” z trzech dodatków. Cóż z tego jak w większości są to mało warte odcienie broni czy inne, nic nie znaczące, duperele. Im dalej w dżunglę, tym można odblokować lepsze giwery, atuty czy inne bajery, przez co rozgrywka może być łatwiejsza. Tylko czy dotrwasz na tym polu walki, aby mieć powinność sprawdzenia lepszych pukawek? Do plusów nie można też zaliczyć oprawy graficznej, bo jest zwyczajnie słaba i nie tak powinna wyglądać strzelanina pod koniec żywota PlayStation 4. Sytuację nieco ratuje klimatyczna muzyka, którą z pewnością docenią fani filmu, jednak to nie ona powinna tutaj grać główne skrzypce.

Predator po brutalnym polowaniu w Hunting Grounds, niczym gladiator spogląda w stronę obserwującego starcia Kommodusa, ale bezwzględny cesarz bez chwili zwątpienia pokazuje kciuk skierowany w dół. A mogła być z tego konkretna jatka z Predatorem w roli głównej, bo założenia asymetrycznej rozgrywki są niezłe. Bardzo cieszyłem się, że twórcy po dwóch dniach uporali się z premierowymi babolami, jednak to tylko był początek mojego smutku. Po tym koktajlu ubogiej zawartości pomieszanej z błędami, kiepską grafiką, słabym matchmakingiem i powtarzalnością rozgrywki mogą być problemy żołądkowe. To nie jest crap ale znacznie więcej spodziewałem się po tej licencji i grze wydawanej przez Sony. Fani Predatora powinni poczekać na obniżkę ceny, kolejne aktualizacje i dodatki, które powinny dodać nieco treści, gdyż w tym premierowym okresie inwestycja w grę to słaby pomysł. Wirtualny Predator zwyczajnie zasługuje na znacznie więcej.

Kopię gry Predator: Hunting Grounds (PS4) do recenzji dostaliśmy od firmy Sony Polska.

Rozgrywka Predatorem potrafi sprawić wiele frajdy, a szybkie wyszukiwanie meczy żołnierzami, daje możliwość rozgrywki w „trybie krótkich sesji”.

Niestety wciąż czuję premierowy niesmak i choć łatka zdziałała cuda, to w dalszym ciągu pojawiają się błędy. Szukanie meczu Predatorem to okrutny żart, grafika powinna być o wiele lepsza, a zawartość na premierę zdecydowanie większa. Po kilku godzinach zabawy pojawia się powtarzalność i nuda.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*