Recenzja Rogue Stormers

Rogue Stormers

Z każdym mijającym dniem robię się coraz bardziej wybredny w kwestii gier wideo. Nie wynika to wyłącznie z obycia w temacie i wynikającej z tego trudności, by czymkolwiek zaskoczyć mnie lub zachwycić. Gry nie przestają bowiem mnie ciekawić; nie doszło jeszcze do zmęczenia materiału.  Ja po prostu już nie mam czasu na to, co nie jest przynajmniej dobre.

Jeszcze do niedawna, ukończenie przeciętnej gry nie było dla mnie doświadczeniem przyjemnym, ale stanowiło oczywistość; no bo jak to, porzucić w połowie? Myślałem, że w słabszych tytułach odnajdę chociażby tę jedną, wartościową rzecz, która wywrze na mnie odpowiednie wrażenie. Z czasem przestałem kierować się opisanym podejściem do nich. Do gry w niektóre tytuły zmusza mnie już wyłącznie – dosłownie i w przenośni – dziennikarski obowiązek. W moich szufladach wciąż jest miejsce dla gier wybitnych, bardzo dobrych, genialnych, niezłych, a nawet średnich ale z drzemiących w nich potencjałem; te przeciętne, niedopracowane lub nudnawe okupują już tylko jedną, odseparowaną od pozostałych przegródkę.

To przydługie rozmyślanie o wartości gier zapowiada oczywiste – nie należę i należeć nie będę do entuzjastów Rogue Stormers. Jest to „dzieło” Black Forest Games, niemieckiego studia powstałego na zgliszczach Spellbound. Niemcy mają już na koncie jeden tytuł – niezły, trójwymiarowy remake Giana Sisters, klona Super Mario Bros. rodem z Commodore 64, który w pewnych kręgach zyskał miano kultowego. Nazwa studia oraz obietnica roguelike’owej rozgrywki sprawiły, że podszedłem do gry z rzadko spotykanym u mnie optymizmem. Będzie Ci się dane wcielić w jednego z pięciu wojowników żyjących w średniowiecznym mieście Ravensdale. Mieszkańcy metropolii odkryli materiał o wdzięcznej inaczej nazwie „goop”, który posłużył im za przemysłowe panaceum, napędzając silniki spalinowe, dając elektryczność i prowiant; przy okazji, pozamieniał ich też w krwiożercze bestie. Celem rozgrywki jest – jak pewnie się domyślasz – powybijać owe potwory i uratować miasto. Fabuła jako taka jest delikatnie rzecz ujmując szczątkowa, podana głównie w znajdywanych w toku rozgrywki listach czy orędziach (całkiem zresztą nieźle napisanych). Niestety, opowiadana tu historia ma kryzys tożsamości – Rogue Stormers nigdy nie wie, czy chce być śmieszne, czy poważne. To pierwsze sugerują styl graficzny oraz czerstwe jak stary bochen chleba żarty rozsypane w znajdywanych przedmiotach oraz wspomnianych listach, to drugie z kolei muzyka i nieudolne próby nadania bohaterom i miastu tragicznej przeszłości. Ciężko doszukiwać się tu również czarnego dowcipu – raczej odnosi się wrażenie, że ktoś spróbował nierówno skleić ze sobą dwie różne koncepcje.

Rogue Stormers, Black Forest

Wśród inspiracji, twórcy wymienili m.in. Contrę i Metal Slug – kultowe, bardzo trudne strzelaniny 2D stawiające na chmary przeciwników i kilogramy ołowiu. Podlana roguelike’owym sosem rozgrywka faktycznie przypomina te tytuły, nie brakuje tutaj także pewnych nawiązań (jak chociażby ratowanie więźniów, wzięte żywcem właśnie z Metal Slug). Czar niestety pryska dość szybko, za co winę ponoszą sterowanie, charakter przeciwników i tragiczny w całej rozciągłości design poziomów.

Rogue Stormers to gra toporna i mało przyjemna w obsłudze, zwłaszcza gdy przychodzi skakać i poruszać się oddaną Ci we władanie postacią w powietrzu; o ile we wspomnianej Contrze sposób przemieszczania się w locie był charakterystyczny, tak w grze Niemców brakuje tego całkowicie. Trudno jest ocenić odległość, postać porusza się mało precyzyjnie podczas skoków i brakuje jej wagi, przez co niejednokrotnie miałem problemy ze sprawnym unikaniem pułapek oraz strzałów przeciwników. Również strzelanie pozostawia wiele do życzenia; problematycznym jest, że pomimo obsługi myszy oraz gałek analogowych gamepada, możesz celować wyłącznie w ośmiu kierunkach. To również dość klarowne nawiązanie do wspomnianych dwóch starych gier – w nich jednak byłem w stanie poruszać się i strzelać dość pewnie, w przeciwieństwie do gry autorstwa Black Forest.

Przemieszczania się i licznego oddawania salw nie ułatwiają przeciwnicy oraz poziomy, po których przyjdzie Ci biegać. Wrogowie to chodzące gąbki na naboje; zabicie nawet podstawowego mięsa armatniego zajmuje stanowczo za dużo czasu. Sposób, w jaki będą cię atakować jest również całkowicie chaotyczny. O ile Metal Slug czy Contra zalewały ekran nabojami w dość klarowny sposób, tak w Rogue Stormers od losowo lecących pocisków można zgłupieć. W połączeniu z relatywnie ciasnymi levelami, pełnych niskich przejść i latających chaotycznie platform, o które postać nieustannie się obija otrzymasz  przepis na mękę piekielną. W efekcie zaimplementowanych rozwiązań Rogue Stormers jest frustrujące na poziomie podstawowych czynności, jakie musisz wykonywać w toku gry.

Recenzowany tytuł nie robi wiele, aby nawet na pierwszy rzut oka przekonać do siebie gracza, bowiem jest grą brzydką jak noc listopadowa. Kolorystyka gry jest niechlujna i męczy oczy, zaś modele postaci oraz oponentów są animowane chyba za karę. Fatalnie wyglądają efekty choćby podstawowych wystrzałów czy dodatkowe animacje, jak eksplodujący przeciwnicy. Działa wreszcie na nerwy ze względu na artefakty graficzne i przenikanie przez tekstury. Nie pomaga ścieżka dźwiękowa; muzyka jest jednostajna i nie wpada w ucho, a dźwiękom brakuje mocy – zwłaszcza odgłosy strzałów brzmią zaskakująco papierowo.

Ustatkowany Twitter

Poza gameplayem, we znaki dają się także roguelike’owe elementy gry. W Rogue Stormers nie czuć przede wszystkim, że z poszczególnych sesji cokolwiek się wynosi – winę ponosi za to surowy system unlocków. Przedmioty wspierające postać zdobywa się przez grind, co nie jest dla tego gatunku czymś nowym, ale wypada wyjątkowo uporczywie. Ciekawym rozwiązaniem jest system perków, gdzie za ukończenie poziomu zostaniesz nagrodzony losowym, permanentnym wzmocnieniem danego bohatera – niestety, pomysł ten leży w całej rozciągłości przez wspomniany grind i problemy gry z poziomem trudności. Wreszcie fatalnie odblokowuje się nowych bohaterów – tytuł wymaga bowiem od gracza ukończenia danego poziomu. W efekcie pozostaje tylko liczyć, że zaprzyjaźnisz się z Brechtem, podstawową i zdecydowanie najnudniejszą z postaci… Wreszcie przeszkadzają prawdziwe bereizmy jak kłopoty z przepinaniem kontrolerów w trybie kooperacji, problematyczny kod sieciowy czy blokujący się w teksturach przeciwnicy i przedmioty. Powyższe piętrzy się niestety na i tak sporą już stertę problemów, jakie trawią ten wspaniały inaczej tytuł.

Czuję się nieco nie fair wobec produkcji Black Forest, wystawiając jej tak niską notę: to nie tak, że Rogue Stormers jest grą agresywnie złą. Rzecz w tym, że każdy gracz, a w szczególności ten ustatkowany, powinien ostrożnie dysponować swoim czasem wolnym. A to, czy Rogue Stormers jest bardzo słabe, czy tylko słabe, nie ma w zasadzie wielkiego znaczenia. Nie widzę zwyczajnie powodu, żeby do tej gry przysiąść. Nie przy tak ogromnej konkurencji – i to nie tylko w obrębie gatunku.


Lokalny i sieciowy co-op oraz interesujący system perków pozwalają rozpatrywać ewentualny zakup tej gry.

Niedługo to jednak trwa. Brzydka grafika, niewygodne sterowanie, męcząca ścieżka dźwiękowa, nieprzemyślana rozgrywka i ogólne niedopracowanie zbyt wielu aspektów składa się na jedyny słuszny obraz całości.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*