Jak wypada kolejny horror od twórców Until Dawn z serii The Dark Pictures Anthology? Deweloper stoi w miejscu czy z produkcji na produkcję raczej rozkręca się?
Specjaliści od straszenia z Supermassive Games ponownie zapraszają na kilka godzin grozy, tym razem serwując wizytę w tajemniczym miasteczku Little Hope. Twórcy zapowiadali, że ich nowa przygoda będzie znacząco różnić się od Man of Medan i trzeba przyznać, że nie był to tylko marketingowy bełkot.
Z drugą częścią The Dark Pictures bawiłem się znacznie lepiej niż w poprzedniej historii rozgrywanej na statku, a ekipa programistów z pewnością wyciągnęła wnioski. Po niewykorzystanym potencjale i nieciekawych bohaterach pozostało wspomnienie, a klimat miasteczka i jego tajemnicy trzyma w napięciu do samego końca. Szkoda tylko, że mroczna opowieść kończy się tak szybko.
Wypadek, zagubienie i… demony przeszłości
Grupa czterech studentów i ich profesor, podczas podróży autobusowej muszą skorzystać z objazdu i chwilę później mają wypadek. Autokar przewraca się na bok, pasażerowie wychodzą ze zdarzenia bez szwanku ale bez śladu znika kierowca, a środek nocy nie jest idealnym czasem na piesze spacery. Wokół nie ma żywego ducha, telefony nie mają zasięgu ale za to przydają się wbudowane latarki i zaczyna się koszmar, związany z tym co wydarzyło się dawno temu w opuszczonym miasteczku Little Hope.
W XVII wieku kilku mieszkańców mieściny zostało skazanych na śmierć, w związku ich rzekomego powiązania z czarami. Przerażeni bohaterowie są świadkami procesów, a nawet próbują zapobiec wykonania kary, co często jeszcze bardziej komplikuje niektóre sytuacje. W opowieści sprzed wieków pojawiają się nawiedzony ksiądz, okropne egzekucje i tajemnicza dziewczynka, co rusz pojawiająca się podczas opowieści. Czemu ukazuje się studentom? Czego od nich chce i na co ma nadzieję?
Festiwal QTE i pokaz Jump Scare’ów
Szczerze przyznaję, że po Man of Medan miałem wypracowany pewny schemat mrocznej antologii ale na szczęście myliłem się i zostałem miło zaskoczony. Oczywiście ponownie masz do czynienia z krótką fabułą i natłokiem jump scare’ów (coś nagle wyskakujące na ekran lub pojawiające się w tle) ale historia jest ciekawsza, wciąga i do samego końca trzyma w napięciu. Koktajl opowieści o czarownicach, Silent Hilla i jeszcze dwóch interesujących wątków (nie chcę psuć zabawy) sprawiają, że wróciła wiara w kolejne odsłony. Podczas rozgrywki twórcy wprowadzili lekkie ułatwienie, bo przed fragmentami Quick Time Events (kiedy trzeba szybko wcisnąć dany przycisk), pojawia się ikona informująca o tej aktywności.
Ponownie powraca wciskanie przycisków w rytm prezentowany na ekranie, celowanie w zaznaczony punkt czy eksploracja miejscówek. Znajdując pocztówki możesz przewidzieć przyszłość i zobaczyć co wydarzy się za kilka chwil, a przeróżne odkryte sekrety, ujawniają więcej informacji o mieszkańcach i nie tylko. W przerwie od wydarzeń w mrocznym Little Hope ponownie spotkasz kustosza, który sam sobą pogłębia mroczną tajemnicę, podpowiada wskazówki i jeszcze bardziej buduje klimat.
Mroczne tajemnice wychodzą na jaw
Ponownie rozgrywka to interaktywna opowieść i bardzo często będziesz oglądać przerywniki filmowe, aby potem tylko na chwilę kierować daną postacią czy próbować wybrać jak najlepiej dla całej grupy. To właśnie wybory moralne są tu ponownie na głównym planie ale wciąż nie są one porównywalne odpowiedzialnością ze świetnym Until Dawn. Uratować profesora Johna czy podać pomocną dłoń nieco starszej od wszystkich Angeli, a może w następnej scenie poświęcić pewnego siebie Daniela na rzecz odważnej i pyskatej Taylor? No i czy ocalisz głównego bohatera, którego gra świetny Will Poulter? Bohaterowie z pewnością są bardziej wyraziści niż w poprzedniej części i naprawdę żal jak ktoś z nich nagle traci życie.
Tryb „Play Alone” pozwala samemu spędzić koszmar, a w „Don’t Play Alone” możesz razem ze znajomymi w sieci poznać tajemnice Little Hope. Oczywiście polecam najpierw osobiście bez wsparcia przeżyć tę tragiczną historię, a dopiero potem najwyżej sprawdzić swoje siły wraz z innymi. W temacie oprawy graficznej nie można narzekać, bo jest dobrze, a ciemne i szare barwy wraz z odwiedzanymi lokacjami (m.in. cmentarz, kościół, muzeum), dodają swoją kolejną cegiełkę do gęstej atmosfery. Poznając losy zagubionej ekipy wraz ze słuchawkami na uszach, wiele razy można podskoczyć na kanapie ale bardziej cieszyło mnie uczucie ciągłego niepokoju wraz ze scenami ucieczki przed przeróżnymi okropnościami.
Little Hope na przyszłość
Cieszę się, że twórcy wybrali właśnie opowieść o polowaniu na czarownice, pomieszanie czasu wydarzeń i niewielkie miejsce akcji. Fragmenty rodem z XVII wieku razem z tajemnicą małego miasteczka i zagubioną grupą świetnie współgrają i uzupełniają się. Wydarzenia w końcówce gry dodają konkretnie do pieca i z pewnością nieco mieszają grającemu w głowie. Szkoda tylko, że wszystko kończy się tak szybko (4-5 godzin), bo scenariusz lekką ręką mógł być wykorzystany do dłuższego projektu.
Niestety nie udało mi się uratować wszystkich (ale wyszło lepiej niż w Man of Medan), więc jeszcze wrócę do przygody w Little Hope, choćby z fabularnych ciekawości i zmian w wyborach. Jeśli lubisz klimaty palenia czarownic na stosach, procesów z tym związanych czy chcesz przeżyć krótką ale intensywną przygodę, to zachęcam do szukania drogi ucieczki z nawiedzonego miasteczka.
Nie zrażaj się do serii po Man of Medan, bo teraz jest zdecydowanie lepiej a kolejna zapowiedziana część House of Ashes być może jeszcze bardziej podniesie poprzeczkę. Trzymam kciuki za regularny postęp w straszeniu angielskiego dewelopera.