Odkąd Star Wars Battlefront II zainteresowała polityków światem gier wideo, międzynarodowe sądy coraz częściej orzekają w sprawie rozrywki interaktywnej. Tym razem padło na Valve; według francuskiego sądu, firma musi dokonać zmian w sprzedaży na Steam.
A to już druga sprawa, w której Unia Europejska ciągnie Gabe’a Newella do sądu. W kwietniu tego roku Valve zostało pozwane za korzystanie z blokad regionalnych. Według unijnego prawa, państwa członkowskie powinny mieć równomierny dostęp do kluczy.
Z kolei tym razem, sąd pierwszej instancji w Paryżu orzekł we wtorek, że wg swego prawa Unia wymaga od Valve udostępnienia użytkownikom możliwości odsprzedania swoich gier. Decyzja ta może mieć kolosalne skutki. Zmienić może się nie tylko zasada funkcjonowania Steama i jego konkurencji – GOG, platform Origin czy Uplay, Epic Games Store – ale również nasze postrzeganie tzw. dóbr cyfrowych.
Do tej pory bowiem cyfrowe wersje gier udostępniane były Ci wyłącznie na zasadzie „licencji na użytkowanie”. Nic więc nie stało na przeszkodzie, żeby Twoje tytuły nagle znikły z Twojej biblioteki w przypadku upadku platformy, czy nawet decyzji jej właścicieli. Unia może to diametralnie zmienić.
Nie tylko Unia postawiła się Valve
Valve broniło się w sądzie utrzymując, że Steam jest usługą działającą na zasadach subskrypcji. Jest to oczywiście obrona absurdalna. Steam nie ma nic wspólnego z podobnymi usługami, jak Netflix, Xbox Game Pass czy Playstation Plus. Nie jest to pierwszy raz, gdy Valve broni się przed sądami w sposób, co tu dużo mówić, durny. Pisałem zresztą o tym na naszych Ustatkowanych łamach:
W 2013 roku, australijska organizacja konsumencka pozwała Valve za nielegalną według tamtejszego prawa praktykę: nabywcom gier na platformie Steam nie przysługuje podstawowe prawo konsumenta, czyli możliwość zwrotu. Nie było wiele argumentów po stronie firmy Gabe’a Newella. W końcu zwroty oferowała nawet platforma Origin należąca do EA, wydawcy, który całkowicie zasłużył na łatkę firmy antykonsumenckiej.
A jednak, Valve broniło się rękami i nogami przed wprowadzeniem funkcjonalności. W ich terms of service pojawił się zapis, że wraz z zakupem czegoś na Steam klient zrzeka się prawa do zwrotu. Australijskiemu sądowi zaoferowali zaś wytłumaczenie, że nic Australijczykom nie sprzedają – nie mają tam biura ani sklepów, więc prawo ich nie obowiązuje.
Valve, oczywiście, stanie w szranki z sądem. Tyle wyznał współzałożyciel giganta, Doug Lombardi, który zapowiedział, że firma odwoła się od decyzji. Potwierdzili też, że do żadnych zmian w funkcjonowaniu strony nie dojdzie, zanim wyrok się nie uprawomocni.