Gotowanie w sztuce ma zwykle dwa “tryby”. Pierwszym jest, oczywiście, jedzenie jako wielki społeczny rozjemca. Gotować to kochać: niewiele jest przyjemniejszych, uniwersalnych gestów, niż kogoś nakarmić; droga, którą przebywa jedzenie nim stanie się daniem to zresztą szereg wymian i nawiązanych więzi. Przez żołądek do serca trafiają sobie nie tylko zakochane pary – nawet Jezus ubrał Nowe Przymierze w szaty wspólnej kolacji. Właściciele food trucków w Los Angeles trzymają przestępczość w ryzach – bo ludzie chcą zjeść w spokoju, a dilerzy więcej zarabiają na tacos niż na cracku. Stąd kino czy literatura pełne są opowieści o tym, jak jedzenie okazuje się być kluczem do szczęścia i pokoju: „Szef”, „Ratatuj”, „Julie i Julia”, „Wielkie otwarcie”…
Jest i druga strona medalu. Gotowanie to, owszem, piękna rzecz, ale przede wszystkim jest to praca: nieznosząca sprzeciwów i narzekań katorżnicza harówka. W kuchni się zapieprza, a nie gotuje. Zna to dobrze każdy, kto przepracował choćby parę dni w gastronomii, choćby składając kanapki w McDonald’s. Ba, rąbek tej idei widział nawet ktoś, kto postanowił zorganizować dwudaniowy obiad dla dziesięciu osób i jeszcze uraczyć gości deserem. Telewizja pełna jest programów o realiach regularnej pracy w kuchni: Magda Gessler rzuca talerzami w fatalnych knajpach, Gordon Ramsay drze mordę i urządza „Hell’s Kitchen”, kucharze „Master Chefa” łamią się pod presją czasu i jury. Nawet te bardziej krzepiące dokumenty, jak „Chef’s Table” Netfliksa o najgenialniejszych szefach kuchni globu, przedstawiają wpierw ogrom przebytego przez nich trudu nim przechodzą do widoków, które można wręcz posmakować.
Cook, Serve, Delicious! autorstwa Vertigo Gaming koncentrowało się do tej pory na tej drugiej twarzy gotowania. Teraz, niespodziewanie, stara się połączyć te dwie ścieżki w trzeciej części. Wiele wskazuje na to, że najlepszej.
Z czym to się je
Dla niewtajemniczonych, Cook, Serve, Delicious! to seria gier poświęconych gotowaniu – czy raczej, słowami developera Davida Galindo, „hardkorowych symulatorów restauracyjnych”. Galindo stara się oddać w nich właśnie szaleństwo panujące w knajpie w sobotni wieczór. W łazience brakuje papieru toaletowego – a dzisiaj akurat są trzy osoby na sali, bo Karol jest na kacu wymieszanym z grypą jelitową – do tego trzeba zaparzyć trzy kawy, wstawić łososia na potem, doprawić zupę i koniecznie pamiętać o tym, że pani w zielonym przy stoliku na tyle sali kategorycznie nie chce pomidora w swoim hamburgerze. Ten chaotyczny taśmociąg został przelany na klawiaturę: każdemu elementowi dania przypisany został klawisz. Żeby przygotować hot-doga „ze wszystkim”, otwierasz stację roboczą i wstukujesz osiem razy „W”, żeby położyć osiem parówek (wiener) na grillu; potem P, by załadować ją do bułki typu premium i C, R, H, N, M, K, żeby napakować hot-doga serem, reliszem z ogórków, chili, cebulą, musztardą i keczupem.
Można jeszcze korzystać z myszki – ja sam gram trochę tu i trochę tam – natomiast na wyższych poziomach i podczas bardziej „napakowanych” dni robi się na tyle gorąco, że klawiatura jest zbawcą, jeśli nie koniecznością. Klienci nie są obdarzeni nieskończoną cierpliwością: przystawki kiedyś się skończą, a Ty musisz też pilnować, żeby nie spalić steku, bo akurat nalewałeś piwa, które i tak rozlałeś. Cook, Serve, Delicious! dobrze oddaje kuchenne szaleństwo, gdy trzeba robić dziesięć rzeczy naraz i to jeszcze szybko. Można przy niej zgubić cały wieczór, ale nawet 15 minut potrafi człowieka ubawić i przy okazji wypocić.
Druga część doprowadziła do eskalacji. Pojawiło się więcej dań, a oprócz prowadzenia tytułowej knajpy zatrudniałeś się przede wszystkim jako najemny kucharz od wszystkiego: jednego dnia lepisz sushi i ramen, żeby potem harować przy lodach i pączkach. Cook, Serve, Delicious! 2!! była pod każdym względem lepsza i bogatsza od poprzedniczki, ale widać było, że formuła zaczyna pękać w szwach. Odblokowanie nowych dań i knajp wymagało grindu, często zmuszając do siedzenia przy frustrujących potrawach i kuchniach. Samych potraw zaczęło być zaś tyle, że oprócz zwinnych palców trzeba było jeszcze „naumieć” się klawiszologii jak tabliczki mnożenia, żeby się nie pogubić. Potencjalna „trójka” nie mogłaby już być po prostu większa bez utraty prostego czaru. David Galindo dobrze to wiedział, dlatego… wszystko wysadził. Dosłownie.
Szamobusem przez pustkowia
Cook, Serve, Delicious! 3?! rozgrywa się w przyszłości, konkretnie w roku 2042 i tytułowa restauracja jest wtedy na absolutnym topie świata. Przynajmniej przez chwilę, bo gra rozpoczyna się od eksplozji. Oto Stany Zjednoczone ogarnęła wojna i kraj to obecnie post-apokaliptyczna ruina rodem z serii The Division. Z gruzów dawnej restauracji wyciągają Cię dwa roboty dostawcze, Whisk i Cleaver. Razem przerabiacie dostawczaka w mobilną kuchnię i wyruszacie w trasę, by dobrą szamą zjednoczyć Amerykę. Ma to sens, bo „żarcie z budy” stanowi często oazę całych społeczności w Stanach i Azji – niepozorny smażony kurczak czy zupa potrafią połączyć turystę i autochtona. Zloty food trucków w Polsce stały się w zasadzie nowymi festynami i miejscem pielgrzymek. Wozy takie jak Burger Ratunkowy, B.B. Kings czy Kuchnia dla odważnych Walentego Kani dorobiły się statusu kultowych. Sukces food trucków czy restauracji tymczasowych zatarł granice między „żarciem z budy”, a drogą kolacją.
Sytuacja światowa w CSD mocno eskalowała, ale w związku ze zmniejszeniem biznesu sama rozgrywka zrobiła mały, ale witalny krok do tyłu. „Trójka” pozbywa się przede wszystkim większości robót wokół kuchni, których nagromadziło się w drugiej części: dość ciągłego mycia rąk, zastawiania pułapek na szczury, wyrzucania śmieci. Menu ustalasz też w większości sam: jeśli już gra Cię zamyka w jakiś ramach, to wybitnie szerokich kategorii (np. kuchnia azjatycka, jedzenie wegetariańskie, smażone) i czasami wymaga od Ciebie, żebyś na danej trasie miał kilka wyżej punktowanych potraw. Można się skupić na meritum, czyli burgerowym taśmociągu. Wyruszenie w trasę zmieniło też strukturę i tempo gry na bardziej ekscytujące.
Typowy dzień pracy w CSD polegał przede wszystkim na przygotowaniu się – mentalnie i zapleczowo – na godziny szczytu w południe i wieczorem. Pozwalało to osiągnąć pewien stabilny rytm, ale oznaczało, że prędzej czy później wkradała się rutyna. Tutaj nie ma już podziału na godziny, zamiast tego jedzenie szykujesz po drodze na następny przystanek. Dystans potrafi być różny, podobnie intensywność postojów – czasem jedziesz i kilkanaście kilometrów, czasem zaś punkty sprzedaży są dosłownie za rogiem. O wiele większy nacisk został przez to położony na przygotowanie przed sprzedażą. Bardzo wiele posiłków, jak przystawki, zupy czy np. kotlety do hamburgerów możesz ugotować przed postojem. Trzeba jednak dobrze wstrzelić się czasowo: żeby jedzenie nie stygło, ale też żebyś nie musiał mówić klientom na następnym postoju, że na pierogi trzeba jeszcze poczekać, a bogracz to w ogóle jest w powijakach. Nadaje to grze więcej prostej, ale esencjonalnej głębi strategicznej bez zalewania gracza pierdołami, które odciągają go od gotowania. Trzeba na szybko orientować się, jak rozplanować wydawkę tak, żeby móc na bieżąco uzupełniać zapasy – z kolei nowa struktura rozgrywki dba o to, by minimalizować rutynę.
Cook, Serve, Delicious! 3?! pachnie smakowicie
Jako fan poprzednich dwóch części spodziewałem się, że Cook, Serve, Delicious! 3?! będzie dobrą grą, ale jestem pod wrażeniem tego, jak wiele zostało z tej formuły wyciśnięte naprawdę mądrymi, oszczędnymi środkami. Galindo i jego Vertigo Gaming nie wywracają podwalin serii do góry nogami, ale robią na tyle, żeby formuła pozostała świeża. W efekcie, serce rozgrywki w „trójce” jest lepsze, niż kiedykolwiek wcześniej: gra nie pęka w szwach, jednocześnie zaś nie odgrzewa, za przeproszeniem, kotleta.
Warto przy tym podkreślić, że to gra w systemie early access – przed CSD jeszcze długa droga do tej faktycznej premiery, a my pewnie jeszcze do niej wrócimy. Już teraz jednak rdzeń zabawy jest na tyle solidny, że broni się ona jako potencjalny zakup. Jest natomiast duże pole do popisu w kwestii kampanii. Post-apokalipsa to fascynujące tło dla kulinarnego symulatora, a już obecność pary sympatycznych robotów ożywia nieco dzień pracy w kuchni. Mam nadzieję, że Vertigo zamierza eksplorować ten fabularny potencjał. Patrząc jednak na to, jak pewnie David Galindo i spółka grzebią w tej formule, łatwo przychodzi mi im zaufać. „Dark Souls gotowania” ma się naprawdę, naprawdę dobrze.
Grę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu GOG.com