Zerkamy na Into the Breach

Into the Breach

Gry strategiczne często kojarzą się z wysokim stopniem skomplikowania. Nieważne, czy mówimy o grach turowych czy RTS-ach. Wielu odstrasza myśl o tym, ile czasu trzeba wpakować w naukę ich mechanizmów, zależności, ruchów. Jasne, te tytuły potrafią być niezwykle satysfakcjonujące – ale nie ma czasu na to wszystko.

Można jednak inaczej. W ostatnim miesiącu ukazały się dwa świetne dowody na to, że gra strategiczna może być maksymalnie prosta, żeby masować szare komórki i dostarczać frajdy – Into the Breach i Symmetry. Dzisiaj rzucamy okiem na pierwszą z nich.

Przyszli z podziemi… i z przyszłości

Bliżej nieokreślona przyszłość. Poziom wody drastycznie się podniósł, spychając cywilizację na wyspy zarządzane przez korporacje. Jakby tego było mało, Ziemia zostaje zaatakowana przez wychodzących z podziemi Veków – insektoidalne kaiju, które dokończyły dzieła zagłady. Ludzkość wie, że najlepszą metodą na oponentów są mechy, wysyła więc w przeszłość – do momentu tuż po ataku Veków – ekipę śmiałków, którzy w stalowych gigantach spróbują odmienić przeznaczenie przynajmniej jednego uniwersum. Ty musisz im pomóc, a że nie jest łatwo, nowe linie czasu będziecie razem tworzyć średnio co kwadrans.

Into the Breach potrafi być nieziemsko wręcz frustrujące i… chyba za to tak pokochałem ten tytuł. To jeden z tych przypadków, gdy trudno jest obwiniać o to samą grę. Frustrację i złość będziesz raczej kierować do wewnątrz – a to zasługa niezwykle deterministycznego charakteru gry. Nowa produkcja Subset Games jest wręcz antytezą ich poprzedniej gry, obsypanego nagrodami FTL: Faster Than Light.

Into the Breach

Gundam na B4

Podstawowe reguły każdej potyczki są proste. Kierujesz oddziałem złożonym z trzech różnych mechów; każdy zespół ma oddzielny motyw oraz inny zestaw umiejętności i ataków, można zdobywać również nowe kombinacje w toku rozgrywki. Twoim głównym celem w każdej misji jest ochrona budynków (to prosty, efektywny hołd dla klasyki kina kaiju jak Godzilla), w których znajdują się nie tylko niewinni ludzie, ale z których składa się też sieć energetyczna wyspy – gdy wskaźnik prądu spadnie do zera, Twoi śmiałkowie zostają zmuszeni do ponownego skoku w przeszłość. Ponadto, wykonujesz też zadania poboczne, za które otrzymujesz prąd czy punkty, za które z kolei możesz kupować ulepszenia czy nowy oręż po ukończeniu wyspy.

Każde starcie trwa zaledwie kilka tur, ale nawet w trzy, Vekowie mogą Cię totalnie zrujnować, jeśli im nie przeszkodzisz. Przeciwnik deklaruje każdy ruch na początku kolejki, a Ty dokładnie widzisz, gdzie trafi jego następny atak. Dlatego często nie chodzi tyle o zabicie wrogów, co o przeszkadzanie im, choćby stając na drodze. Bardzo wiele zdolności Twoich mechów polega na niebezpośrednim zadawaniu obrażeń – często zmieniają położenie robali, przez co atakować będą one ściany czy nawet siebie, a czasem możesz po prostu wepchnąć je do wody. Niektóre ruchy mogą np. podpalić oponenta; gra podąża ścisłą kolejką ruchów, więc przy odrobinie pomyślunku możesz tak rozegrać turę, że Vekowie spalą się, nim zdążą cokolwiek zrobić.

Ekipa z Subset Games postarała się, by wycisnąć z minimalistycznej formuły maksimum przekazu. Zaimponowało mi zwłaszcza to, jak tę elegancję… słychać! Prostą sztuczką, Into the Breach buduje napięcie zanim rozpocznie się akcja. Gdy jeszcze rozstawiasz jednostki na polu bitwy, na mapie panuje cisza. Równo z momentem, gdy na lokacji ląduje ostatni z Twoich mechów, rozbrzmiewa już świetny soundtrack Bena Prunty’ego. Gracja, z jaką kręcą się poszczególne trybiki gry, nie jest dziełem przypadku – to dzieło starannie wycyzelowane.

Into the Breach

Into the Breach zawiera kilka losowych elementów (jak procentowa szansa na to, że budynek przetrwa atak czy rozmieszczenie wrogów) ale nie kłócą się one z filozofią rozgrywki. Gdy już pozwalasz robalom zaatakować, to i tak jest to wynik chłodnej kalkulacji, nie ma więc mowy o poleganiu na szczęściu. Gdy przegrywasz, w większości przypadków jesteś w stanie dokładnie określić, który Twój ruch spieprzył sprawę. Sprawi to pewnie, że pacniesz się kilka razy w czoło widząc, że już nie da się nic zrobić. Ale oznacza to również, że każda sesja będzie edukacyjnym doświadczeniem.

Niewielka losowość Into the Breach sprawia, że jest to produkcja na mniej godzin niż FTL. Szkoda, że zabrakło większej możliwości edytowania przebiegu kampanii czy trybu wyzwań; charakter rozgrywki byłby doskonałym pretekstem do rozwiązywania wręcz szachowych łamigłówek. Nie zmienia to faktu, że to wyśmienita, wsysająca produkcja, która tak samo rozbudzi i laika, jak i weterana – nie tylko w kwestii strategii, ale i gier w ogóle.


Dzięki przemyślanemu i bardzo sprawiedliwemu projektowi, Into the Breach wciąga jak diabli i masuje szare komórki jak mało która gra.

Po n-tym ukończeniu gry, brakuje nieco możliwości dostosowania parametrów rozgrywki czy choćby trybu codziennych wyzwań.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*