Gry kokietują już od dawna, że pozwolą Tobie, mnie, Zdzichowi i Basi zostać kim tylko chcemy. Geniusz zbrodni, superbohater, lekarz, żołnierz – ten super i ten mniej – szuja, demon, smok, kosmita, czarodziej, robot, kierowca, pilot – wszystkie te role stoją przed nami otworem. Problem w tym, że to kłamstwo. Bo ja nigdy pilotem nie zostanę…
Po prostu mi się nie chce. Żeby zostać fuzją gracza i pilota, musiałbym mieć przepustnicę, dobry joystick, pewnie dodatkowy ekran, może to ustrojstwo rozczytujące ruchy głowy, a potem się jeszcze tego wszystkiego nauczyć. Wierzę, że choćby wystartowanie statku kosmicznego może dać mi ogromną satysfakcję, ale na samą myśl o ogarnianiu aspektów technicznych zwijam się w embrion.
Pilotem nie zostanę – podobnych mnie graczy, którzy odbijają się od takich symulatorów już na etapie myślenia o graniu w nie jest zapewne wielu. Dla takich jak my zostają bardziej przyziemne, arkadowe kosmiczne wojaże. Mniej skomplikowane, ale przystępniejsze i wywołujące prostsze, czystsze emocje. Wbrew pozorom, dobrych gier w tym typie rozgrywki nie ma aż tak wielu; na szczęście trwający renesans gier niezależnych powoli zaczyna wypełniać tę lukę, najpierw bardzo dobrym Rebel Galaxy, a niedawno równie smacznym Everspace.
Everspace w swojej konwencji na strzelanie w kosmosie jest tytułem typu roguelike, bowiem każda sesja oznacza nowe wyzwania i strukturę poszczególnych etapów, zaś sama gra jest zaprojektowana w taki sposób, byś ginął jak najczęściej. Pozwala Ci jednak zdobywać nowe umiejętności i ulepszać statystyki za pomocą kredytów pomiędzy kolejnymi podejściami – trzeba ich wydać cholernie dużo, aby uzyskać możliwość odblokowania nowych statków i usprawnień dla nich. Robisz to jednak w ratach, co samo w sobie jest mylącym i nieco nieskalkulowanym liczbowo systemem; same nagrody pomiędzy sesjami nie są również zbyt spektakularne – ot, lepszy radar do oceniania zagrożeń, więcej obrażeń, szybsza regeneracja, więcej miejsca na statku. Niemniej jednak, dzięki niemu po każdej przegranej czuć, że posuwasz się mimo wszystko do przodu. Poruszanie się pomiędzy poziomami rozgrywa się na mapie przypominającej tę z kultowego w pewnych kręgach FTL – latanie do następnych sektorów zużywa paliwo kolekcjonowane w toku rozgrywki, a podróż z niepełnym bakiem jest równoznaczne z ryzykiem obrażeń.
Swoją roguelike’ową strukturę Everspace uzasadnia uczynieniem postaci gracza klonem, który ucieka przed ścigającymi go myśliwcami imperium Okkarów. Bohater zachowuje pamięć z poprzednich sesji, a wspomniana wroga flota popycha go do przodu, aby ten nie spędził zbyt dużo czasu w jednym miejscu. Nie ma niestety żadnej chemii między bohaterem i jego pokładową AI, a dwójka kolegów gada zdecydowanie za dużo. Z tego powodu trudno jest wczuć się w i tak mało ważną historię; nie miałbym żalu, gdyby wcale jej nie było.
Everspace to jedna z najprzyjemniejszych strzelanin 2017 roku
W przeciwieństwie do wspomnianego Rebel Galaxy, które preferowało wolniejsze tempo, Everspace stawia na znacznie szybszy gameplay. To jeden z tych tytułów, nad którymi trzeba chwilę posiedzieć i skruszyć pierwsze lody. Szybkość gry nie sprzyja bowiem komfortowej nauce sterowania, pomimo tutoriala dawkującego informacje w dość miarowym, żeby nie powiedzieć ślimaczym tempie. Ale już po trzydziestu minutach, może godzinie spędzonej z grą powinnaś poczuć, że sterowanie statkiem kosmicznym w Everspace to delicje. Kluczem jest zrozumieć, że gra to przede wszystkim dość klasyczny shooter – Twój okręt nawet strafe’uje i opanowanie tej części sztuki poruszania się jest kluczowe. Po prostu jest to strzelanina pozwalająca Ci poruszać się w dowolnym kierunku na sześciu osiach. Statki przyjemnie i precyzyjnie pływają w kosmosie, dzięki czemu z czasem łatwo nabiera się pewności w sterowaniu. Broń pokładowa również wymaga odrobiny przyzwyczajenia, nim będziesz z niej czysto siekać. Wróg jest też o wiele mniej wytrzymały, niż mógłby to sugerować fakt, że do dyspozycji dostajesz karabin gatlinga – Everspace szybko uczy, że w walce oprócz sprawnego tańca ważne jest też skakanie celownikiem od celu do celu i sukcesywne „dziobanie” wroga.
Dynamika rozgrywki i sterowanie to oczywiście jedno, ale Everspace dba, by efekty tego dzikiego tańca dawały satysfakcję. Oprawa tytułu robi ogromne wrażenie i już widoki odwiedzanych sektorów potrafią zaprzeć dech. Wiązki plazmy otaczające pole asteroidów na tle umierającej gwiazdy mają w sobie poetykę rodem z monologu Roya Batty’ego, co widział pobłyskujące promienie laserów w ciemnościach blisko Wrót Tannhäusera. Statki i drony wroga wybuchają w orgię fajerwerków uderzone rakietami, a smugi laserów, pomiędzy którymi lawirujesz wypadają świetnie. Everspace wie, jaki jest ładny, udostępniając opcję zatrzymania wszelkiej akcji i obrotu kamery – kosmiczny balet produkuje piękne tapety. To zresztą balet, który można faktycznie zatańczyć. W takich grach łatwo o chaos na ekranie, ale niezależnie od ustawienia kamery, udaje się w Everspace zachować klarowność podczas kosmicznych starć.
Gra jednak trochę mnie gubi, gdy nie strzelam. Roguelike’owa struktura oznacza, że czasem wylosujesz sektor bez ścigających Cię Okkarów czy z ograniczoną ilością przeciwników, a poza wartką akcją Everspace oferuje dość niewiele i w tak sobie podanej formie. Paradoksalnie, nawet interfejs jest mniej klarowny, gdy na ekranie dzieje się mniej – głupio się nawiguje po kosmosie w poszukiwaniu niewielkich asteroid czy kontenerów, oznaczonych niedbale niebieską lub zieloną kropką. Można odnieść wrażenie, że twórcy wpierw zmontowali fantastyczny model latania i walki, a potem dobudowali roguelike’ową otoczkę; przestoje może nie są długie, ale nieco rozbijają akcję.
Jest to jednak niewielka wada, bo Everspace doskonale spełnia moją fantazję o byciu pilotem kosmicznego myśliwca. Jest szybko, spektakularnie i bardzo, bardzo przyjemnie. Jak znalazł na solidnych kilka weekendów lub okazjonalne, godzinne sesje.
Everspace cechuje wartka, płynna strzelanina w przepięknym kosmosie, której tajniki nie jest tak trudno opanować.
Brakuje polotu fabule i elementom rozgrywki.