„Soulslike” jest jedną z koślawych nazw gatunku, który zapoczątkowało Demon’s Souls studia From Software. Weszła w obieg nie tylko dlatego, że trudno lepiej sprecyzować tę specyficzną odmianę action RPG. Gry te rzadką podkopują fundamenty postawione przez wzorcowe produkcje Japończyków, przez co też nigdy nie wychodzą z cienia Dark Souls czy Bloodborne’a. Te najbardziej udane wariacje na temat – Hollow Knight i Nioh – odchodzą od tej formuły dość znacz nie, starając się zachować raczej pewną filozofię, ducha gier From.
Niemcy z Deck13 próbują stale znaleźć „swoją” wersję soulslike’a. Zaczęli od koprodukcji z CI Games, Lords of the Fallen, gry tyle niezłej, co niepotrzebnej, bo tak mocno czerpiącej z Dark Souls. Później spróbowali z The Surge, akcję przenosząc w realia sci-fi, pomiędzy robotami w kosmosie. Było już ambitniej, ale nieco siermiężnie, jakby twórcy dopiero testowali, jak daleko od „Souls” można odejść w soulslike. Sprawdźmy, czy w sequelu popuścili już wodzy fantazji.
The Surge 2 zabiera soulslike w nieco żywsze, bardziej plastyczne rejony
Akcja rozgrywa się już w nieco innym środowisku, niż typowa gra w gatunku. Zamiast dawno zmarłego świata, mamy miejsce świeżo po katastrofie. Jericho City zostało zniszczone, ale tu wciąż dzieje się życie: bandyci łączą się w klany, gdzieś swoje macki wyciąga kult, korporacje uciszają aferę, toczą się codzienne historie. Fajnie jest pochodzić w tego typu grze po miejscu, które dopiero co padło. Szczególnie, że wpłynęło to na projekt poziomów: lokacje w The Surge 2 są gęstsze, pełne naturalnych ścieżek, pięter, przepaści. To lawirowanie między śmieciami w ciaśniejszych uliczkach udało się twórcom bardzo, również dzięki ilości skrótów: praktycznie co chwilę odkrywasz przejścia, łupy, drzwi do otwarcia. Gra strasznie nagradza eksplorację, ale na swój własny sposób. O ile skrót w Dark Souls oznacza zwykle ulgę, The Surge 2 łaskocze bardziej przyziemnie.
W tak ukształtowanym świecie można by opowiedzieć coś fajnego, ale fabuła gry to niespójny, nieciekawy szajs. Nie jest mi ona tutaj potrzebna – w pierwszych Dark Souls nie zwracałem na nią uwagi i doceniłem dopiero po grze – ale twórcy poświęcają na nią sporo czasu. Intryga skupiająca się wokół tajemniczej dziewczynki, której szuka Twój bezimienny bohater, przeskakuje od jednej słabo zarysowanej postaci do drugiej; motorem napędowym jest też doprawdy beznadziejny antagonista. Zadania poboczne to typowe „przynieś, podaj, pozamiataj”: banał o kanibalu goni banał o szemranym lekarzu.
Jak już przy otoczeniu jesteśmy… Trudno było mi docenić kunszt grafików projektujących miasto czy postacie, bo gra na PS4 wygląda okropnie. The Surge 2 ma straszne problemy z doładowaniem tekstur oraz oświetleniem. Na konsoli przez większość czasu będziesz oglądać rozpaćkane tekstury na prześwietlonych modelach. Nie mam pojęcia, jak można było to w ten sposób wydać. Szczególnie, że gra nie wyciąga przy tym więcej klatek, niż taki Bloodborne.
Mocniej, lepiej, szybciej, silniej
Mogę uspokoić, że gameplay już daje radę. Znalazłem w tzw. Internecie porównania The Surge 2 do God of War i Devil May Cry. Jest to czysty nonsens. Gra Deck13 jest widocznie szybsza – jak się postarasz, to możesz nawet sekundę pożonglować wrogiem z użyciem kija lub włóczni – ale już tam nie przesadzajmy. Lepszym porównaniem jest zdecydowanie Bloodborne, który zdynamizował formułę Dark Souls. Z The Surge 2 jest podobnie, o czym gra daje znać od początku: zamiast siermiężnej, powolnej pałki, pierwszą bronią są szybkie szpony.
Podkręcenie tempa było strzałem w dziesiątkę. Walka daje zwyczajnie więcej satysfakcji. Gra zachęca, żebyś bił się szybciej, nawet gdy sięgasz po broń cięższej kategorii: nawet ona oferuje Ci ciosy, które znacznie skracają dystans lub oszałamiają przeciwników. Przeprojektowano system parowania na podobny do tego z For Honor – parujesz w odpowiednim kierunku, więc obrona jest bardziej dynamiczna. Deck13 uprościło też system leczenia. Po prostu bijąc ładujesz baterię i albo wydajesz ją od razu, albo magazynujesz apteczkę na potem. Żeby obciąć kończynę, wystarczy przytrzymać przycisk przy odpowiedniej ilości baterii – z ataku płynnie przechodzisz w brutalne i satysfakcjonujące animacje dokonywania dzieła.
Zbijanie pancerzy i obcinanie kończyn to zresztą Twój chleb powszedni – za pomocą prawego analoga wybierasz, w którą część ciała chcesz bić. Jeśli się uda, z przeciwnika wypadają łupy: schemat pancerza, części do ulepszania i tworzenia przedmiotów, wreszcie broń. Jest to cwany sposób na to, żeby dać graczowi coś do roboty i jednocześnie uprzyjemnić grind. Losowość została zminimalizowana, a obrywanie robotom i zbirom rąk czy głów jest mięsiste i niemal zawsze opłacalne.
Soulslike na łatwości
The Surge 2 zawiera rozbudowany system ulepszania bohatera. Same statystyki sprowadzono tutaj do minimum – zdrowie, wytrzymałość, pojemność baterii – co uważam za zaletę; dodawanie punktów do statystyk to najmniej ciekawa część tego gatunku. Kluczową rolę odgrywa ekwipunek: oprócz broni, gros statystyk i zdolności determinują pancerze oraz moduły. Części zbroi można wymieniać, robiąc z siebie Transformera; moduły zaś, w tym leczące, zmieniają działanie i ulepszają zdolności: unik, system baterii, bloku…
Przyznam się bez bicia: nie korzystałem z tego systemu prawie wcale. Raz, że przyzwyczaiłem się do topornego pancerza mojej bohaterki. Dwa, opłaca się trzymać jednego typu pancerza – ulepszenia kosztują, więc stać będzie Cię na góra dwa mocne zestawy. Trzy: The Surge 2 jest całkiem prostą grą jak na soulslike. Wrogowie nie są totalnymi popychadłami i nieuwaga oznacza tu wciąż śmierć, ale aplikując minimalną cierpliwość będziesz tu dzielić i rządzić. Ta gra może stanowić dobre wejście w gatunek.
Żeby nie było, nie boli mnie to. Dark Souls jest tak intrygującą propozycją również przez poziom trudności, ale to tylko jeden ze składników sukcesu. Wyzwanie przeplata się tam z dostępnymi mechanikami, budowaniem świata, przekazem; trudność nie jest celem samym w sobie, ani sztuką dla sztuki. W The Surge 2 gra mi się, ot, przyjemnie: zwiedzam lochy, otwieram przejścia, biję leszczy, pozbawiam ich głów. Pomyślałem, że chętnie zobaczyłbym grę o strukturze Diablo z walką w stylu Dark Souls – produkcji Deck13 jest blisko do tej koncepcji.
The Surge 2 nie ulepsza tego, co najważniejsze
Mniej wybaczalne są walki z bossami – po prostu nędzne. W tym gatunku dobre starcia z „szefami” to po prostu konieczność. To właśnie te pojedynki pamiętasz zawsze najlepiej, do nich będziesz też wracać. Sierota Kos, Gyobu Masataka Oniwa, Ludwig, Ornstein i Smough, Demon Nienawiści, Sif… Te bitwy się wspomina i powtarza nie bez powodu. Te z The Surge 2 z kolei nie wykorzystują w ogóle tych udanych systemów, które czynią bicie pachołów tak smakowitym.
Pierwszy pełnoprawny „boss” w The Surge 2 to wielki robot na trzech mackach – ten z okładki. Żeby go obić, trzeba po kolei rozprawiać się z jego częściami: zniszczyć szpony, kilka kanistrów w konkretnych miejscach. Walka to najbardziej oryginalna w całej grze, bo już żadnej podobnej w niej nie uświadczysz. Trochę to rozumiem, bo starcia oparte na biciu z góry określonych części nie sprawdzają się w soulslike. Wszyscy bossowie popadają w schematy, ale w dobrych grach z gatunku walki z nimi są jak szalone, wartkie pojedynki. W tym wypadku, zostaje sam optymalny schemat do wyuczenia: obij najpierw kanistry z przodu, potem na mackach.
Dalej nie jest, niestety, lepiej. Następny boss to typowa „trzyfazówka”, trudna wyłącznie dlatego, że Deck13 wyśrubowało cyferki w fazie drugiej. Pomiędzy nimi, bijesz minibossów będących po prostu mocniejszymi ludźmi. Daleko im do Krwawej Sroki z Cainhurst, ale wypadają dobrze, bo pozwalają się bawić najlepszymi aspektami systemu walki. Najlepszym „unikatem” jest finałowy oponent – i to tylko na tle własnej gry. Nie załapałby się do żadnego tytułu From Software, nawet na początku zabawy.
Soulslike z nadziejami
The Surge 2 to nie jest jakiś kapitalny tytuł. Wersja na PS4 wygląda paskudnie. Scenariusz czasem zdumiewa tym, jak trudno jest przejąć się wydarzeniami i bohaterami. Jest relatywnie łatwo. Pomimo udanych etapów i systemu walki, gra cierpi na brak dobrych pojedynków z bossami, dzięki którym chciałoby się przechodzić ją jeszcze raz. Polecić mogę ten tytuł w zasadzie tylko początkującym – to może być dobra wprawka przed Dark Souls czy Sekiro.
Mimo tych wad, ja i tak czekam na The Surge 3 i mam nadzieję, że Deck13 się nie podda. Po raz pierwszy, ich soulslike faktycznie sprawia wrażenie, że mają na ten gatunek jakiś własny pomysł. Trzymam kciuki, żeby wypracowali go i doprowadzili już do końca.
Nie zawiedli projektanci walki wręcz oraz poziomów. Bieganie po mieście w rozsypce i ćwiartowanie mięsa armatniego daje zaskakująco dużo satysfakcji.
Do wymiany są: scenariusz, wszystkie walki z bossami oraz ekipa odpowiedzialna za wersję na PlayStation 4.