Jako zagorzały fan gier retro, nie mogłem przejść obojętnie obok Poncho – utrzymanej w staroszkolnej stylistyce platformówki, zawierającej w sobie wszystko to, za co kocham ten gatunek, czyli tysiące podskoków i setki drobnych giftów do zebrania. W gratisie brytyjskie studio Delve Interactive dorzuciło jeszcze jedną rzecz – niekończącą się frustrację…
Główny bohater, sympatyczny robot o imieniu Poncho, budzi się w kompletnie wyludnionym świecie. Na planecie pozostały jedynie inne roboty. Mały blaszak postanawia odkryć tajemnicę kataklizmu, wyruszając w pełną niebezpieczeństw podróż. Produkcja Brytyjczyków jest klasycznym platformerem, wykorzystującym paralaksę tła. Twórcy poszli jednak o krok dalej, dając Ci możliwość przeskakiwania między trzema planami. Dzięki takiemu rozwiązaniu, możliwe było stworzenie naprawdę interesująco skonstruowanych poziomów, wymagających myślenia oraz małpiego sprytu. Muszę przyznać, że autorom należą się gromkie brawa za projekty leveli. Każdy stanowi spore wyzwanie, a gdy dołożysz do tego ciekawie podany backtracking, wpływanie na otoczenie, konieczność zbierania kluczy odblokowujących dalszą drogę oraz odnajdywanie porozrzucanych tu i ówdzie czerwonych kryształów, otrzymasz niezwykle wciągającą grę. Musisz jednak wiedzieć, że jeśli chciałbyś tym tytułem zachęcić swoją pociechę do zainteresowania się oldschoolowymi produkcjami, osiągniesz dokładnie odwrotny do zamierzonego efekt. Myślisz, że Ghosts’n Goblins było trudne? Cóż, mały Poncho skutecznie zmieni Twoje przekonanie. Okazuje się bowiem, że właściwie każdy z etapów to potężny challenge, któremu w mojej opinii wielu nie podoła.
Już samo dotarcie do końca każdego z leveli stanowi nie lada wyczyn. Wciąż będziesz natrafiał na ruchome platformy i znikające obiekty, a ponadto sytuację mocno komplikuje fakt, że w większości przypadków musisz poruszać się nie tylko na boki, ale także między poszczególnymi planami. Często będąc na pierwszym z nich musisz wykonać skok i jednocześnie przenieść się w głąb ekranu na czekającą tam platformę, a następnie błyskawicznie wykonać ten sam manewr, ale w odwrotną stronę, przy okazji omijając pojawiającą się z dupy skałę. Od dawna nie miałem okazji oglądania respawnów kierowanej przeze mnie postaci tak często… Tu docieramy do rzeczy, która w moich oczach właściwie przekreśla całą pracę ekipy developerskiej. Wszystko przez jeden, pozornie błahy w skutkach bug. Sprawia on, że bohater zamiast odradzać się po zgonie w bezpiecznym miejscu, pojawia się np. na środkowym planie i bez końca spada w przepaść. Skutkuje to tym, że musisz zaczynać cały poziom od początku. Kombinacje epitetów słanych przeze mnie pod adresem twórców momentami przewyższały finezją combosy Kazamy z Tekkena.
Dla kogo jest Poncho?
W Poncho zakochają się wszyscy retro maniacy. Pikselowa oprawa sprawia, że sentymentalna łezka może zakręcić się w oku. Co jednak ciekawe, mimo bardzo staroszkolnej stylistyki, nie można powiedzieć, że gra trąca myszką. Wprost przeciwnie. Pokonując kolejne poziomy nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mimo charakterystycznej grafiki, do czynienia mam z nowoczesną produkcją. Przygrywająca w tle muzyka idealnie wpasowuje się w klimat, atakując bębenki prostymi dźwiękami, przypominającymi te, które wybrzmiewały w salonach z automatami sprzed lat.
Poncho miał szansę zostać genialnym dzieckiem Delve Interactive. W zasadzie jest, jednak wspomniany wyżej bug sprawia, że momentami produkcja Brytyjczyków przestaje być grywalna. Frustracja bierze górę, co skutkuje wyłączeniem gry. Przynajmniej w moim przypadku, a wiedzieć musisz, że lubię wyzwania i nie zrażam się wysokim poziomem trudności w testowanych przeze mnie od lat tytułach. Jednakże wymagające poziomy to jedno, a niemożliwość ich ukończenia przez głupi błąd w kodzie to drugie. Mam nadzieję, że twórcy pracują już nad stosowną łatką, dzięki której z ogromną chęcią ponownie zasiądę do zabawy, masterując każdy level. Jeśli tak się stanie, śmiało dodaj do końcowej oceny nawet trzy „oczka”, bez wahania kupując wówczas recenzowany tytuł.
Gra jest wymagająca, posiada doskonale zaprojektowane poziomy oraz sympatycznego bohatera osadzonego w staroszkolnym klimacie.
Cóż jednak z tego, skoro tytuł ten zawiera bug psujący całą zabawę.
Mateusz IX Swarabowicz
Retro platformówka… do tego indor. Jestem Ciekaw czy zrobi to z Mojego pokoju salon automatów znad morza 🙂
Ustatkowany Gracz
Czasy pełne Moon Patrol i arcade’owego Virtua Cop raczej już nie wrócą, ale spróbować nigdy nie zaszkodzi 😉