Ponieważ prywatnie bardzo cenię sobie serię S.T.A.L.K.E.R., a podobną sympatią darzę przelewanie myśli na klawiaturę laptopa, postanowiłem sprawdzić własną umiejętność… pisania opowiadań.Tym sposobem powstało „To dopiero początek…”, którego akcja dzieje się w głębi Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.
Dzisiaj publikujemy czwartą z pięciu części. Ostatnia już niebawem. Miłej lektury!
Oczywiście czekamy na komentarze! Za pomoc bardzo dziękuję Sławkowi Nieściurowi, który udzielił mi kilku dobrych rad.
Zanim zaczniesz czytać!
Zapoznaj się z pierwszą częścią opowiadania!
Zapoznaj się z drugą częścią opowiadania!
Zapoznaj się z trzecią częścią opowiadania!
– O wilku mowa! – Cichy ucieszył się na widok kompana.
– O jakim znowu wilku, co Cichy? – na szczęście, jeszcze mnie nie rozpoznał.
Zobaczyłem, że nie tylko ja niekoniecznie ucieszyłem się na widok oprycha z Oazy. Kozik uważnie mu się przyglądał, a dłoń już trzymał na rękojeści swojego noża.
– No o tobie, bo my tu… – Cichy jednak nie dokończył.
– Kozik? To ty? Co tu robisz, stary psie? – Saszka patrzył prosto w oczy mojego kompana.
– Witaj, Saszka – Ukrainiec wstał powoli, cały czas nie spuszczając z oka nowoprzybyłego.
– Jaki znowu Kozik? – Cichy nie ogarnął kuwety, alkohol zrobił już swoje. – To Długi jest, a to Myćka – wskazał na mnie. Debil jeden!
– My…? – zbir spojrzał na mnie i zdębiał. – Kurwa, Kozik, co się tu wyprawia?
– Spokojnie, Saszka, tylko spokojnie – Kozik spiął się. O co tu chodzi?
W międzyczasie do ogniska wrócił Stary, co mnie ucieszyło, bo w razie zadymy nie wystrzela nas jak kaczek. Pozostali tylko się przyglądali. Ktoś chciał coś powiedzieć, ale Saszka uniósł dłoń, dając im do zrozumienia, że mają zawrzeć gęby.
– To ja tobie, kurwa, namiary na robotę daję, a tym mi taki numer wykręcasz? – był wyraźnie wkurwiony.
– Ustaliliśmy, kto za co się bierze, miałeś się nie wpieprzać. – Miałem nieodparte wrażenie, że rozmowa dotyczyła nikogo innego, tylko właśnie mnie.
– To nie tak, Saszka. Musiałem zmienić trasę, bo po drodze pojawiły się nowe okoliczności – Kozik kombinował, ale wiedziałem, że chodziło o mnie.
– Nie wciskaj mi tu kitu, Kozik! – wrzasnął rozwścieczony stalker. – Jeśli myślisz, że uda ci się załatwić go… – Saszka nie dokończył, ponieważ Kozik wpakował mu nóż prosto w szyję. Rzut był tak błyskawiczny, że nawet nie mrugnąłem powieką. Pozostali zareagowali pół sekundy za późno, ponieważ Nazar już był przy Tłumiku. Krótkim ruchem poderżnął mu drugą kosą gardło, rzucając się natychmiast w kierunku Cichego, który szukał wzrokiem karabinu. Zanim się zdążył zorientować, Ukrainiec pchnął od dołu, mierząc w serce. Podpity stalker odruchowo zasłonił się ręką. Ostrze przeszło przez dłoń i zatopiło się między żebrami. Ja w międzyczasie wyszarpnąłem z kabury tetetkę i wpakowałem dwie kule w głowę Puszki, który już podnosił karabin. Dopadłem do Starego, oddając trzy strzały z przyłożenia prosto w brzuch. Wiedziałem jednak, że to nie koniec. Chwyciłem upadającego stalkera za mundur i schowałem się za nim, szukając Kozika. Ten wpadł na ten sam pomysł, leżąc za ciałem Cichego. Przy tym dystansie to żadna osłona, ale nie było alternatywy. Widziałem tylko lufę jego rewolweru.
– Co jest, Kozik? – nie rozumiałem do końca, o co kaman, ale jednego byłem pewien: nasze spotkanie nie było przypadkowe. – Jakieś zlecenie na mnie masz?
– To nie tak, Czarny – mówił Nazar zza trupa. – Przecież gdybym chciał, już dawno byś był martwy. Kto kogo zaskoczył, jak się spotkaliśmy? Mogłem wpakować ci kulę w łeb i byś nawet nie wiedział, że to ja. Odłóż broń, pogadajmy.
– Ty pierwszy! – po tym, co widziałem, nie miałem zamiaru wystawiać się na łatwy cel.
– Dobra, rzucam! – kozik faktycznie wyrzucił rewolwer, który wylądował między nami.
Cały czas trzymałem Ukraińca na muszce, który ubabrany krwią swoich ofiar podniósł się z ziemi. Trzymał ręce w górze, przy pasie nie widziałem żadnej broni. Czysto. Opuściłem pistolet i wygramoliłem się zza Starego.
– Słuchaj, Czarny – zaczął Kozik. – Masz do dostarczenia jakieś kwity, zgadza się?
– Skąd wiesz? – zaskoczył mnie, nie ma co.
– Nieważne, skąd wiem. Masz, czy nie?
– No mam, ale co to ma z tobą wspólnego?
– Ano to, że dostałem robotę na pewnego kuriera. Miałem się upewnić, że nie dotrze do adresata – Nazar patrzył mi prosto w oczy. – Ale, niech mnie Zona pochłonie, jak zobaczyłem kto jest posłańcem, nie mogłem wykonać zadania. Problem w tym, że kasę już wziąłem, kapujesz?
– A twój pracodawca zapewne nie przyjmuje zwrotów? – wszystko zaczynało układać się w całość.
– Może i przyjmuje, ale kasy już nie ma…
– No toś się wjebał, Kozik.
– Delikatnie mówiąc. Zresztą, ty też. Bo wiadomość o tym, że porzuciłem robotę już zapewne dotarła, gdzie trzeba. A co za tym idzie, obaj jesteśmy teraz w podobnej sytuacji.
– No i co teraz? – we łbie zrobiło mi się nieco zbyt tłoczno.
– Jak na mój rozum, musisz dokończyć robotę i zanieść kopertę. Jeśli mi pozwolisz, pójdę z tobą, bo dla mnie odwrotu nie ma. Muszę się gdzieś zaszyć i przeczekać. Ludzi w Jantarze znam sporo, mam tam zaufanych przyjaciół, więc jak będziesz ze mną, masz większe szanse na powodzenie.
– Chyba nie mam wyjścia, co? – byłem zły na Kozika, że od razu mi nie powiedział, na czym sprawa stoi, ale z drugiej strony, jaki miał chłop wybór?
– Wyjście zawsze masz, Czarny. Zrozumiem, jeśli mnie poślesz do stu diabłów – Kozik wydawał się skruszony, ale po tym, co odwalił, nie wiedziałem, czy mogę mu ufać.
– W porządku, Nazar, pójdziemy razem – ja też nie miałem zbyt wielu opcji. Jeśli Ukrainiec zmienił zdanie i postanowił się mnie pozbyć, co za różnica, czy zarżnie mnie, gdy będą spał, czy zdejmie z karabinu?
– Dobra decyzja, Czarny, nie pożałujesz.
Już żałuję, pomyślałem. Rozejrzałem się. Narobiliśmy sporego bałaganu. Dookoła ogniska leżało pięć stalkerskich trupów, których trzeba się pozbyć jak najszybciej. Miałem nadzieję, że strzały, które oddałem nie zwabią nieproszonych gości, ale zapach krwi na pewno. Zrozumieliśmy się z Kozikiem bez słów. Chwyciłem Starego za nogi i zacząłem wlec w kierunku mojej niedawnej kryjówki. Ze studni i tak się już nikt nie napije, a na kopanie pięciu mogił nie było czasu. W międzyczasie zgarnęliśmy cały sprzęt, który nadawał się do użytku. We dwóch nie mieliśmy szans na doniesienie go do Jantaru i spieniężenie, ale zrobi się gdzieś niedaleko skrytkę, będzie na potem jak znalazł. W trakcie targania ciał miałem okazję przyjrzeć się robocie Nazara. Muszę przyznać, że nigdy nie widziałem tak precyzyjnych cięć i pchnięć nożem. Jak pociągnąłem Tłumika, głowa niemalże mu odpadła, a z wyszarpaniem noża z klatki piersiowej Cichego mocowałem się kilkanaście sekund. Krótka modlitwa i od razu człowiekowi lżej na duszy. Niech im Zona lekką będzie.
Przespać się w zniszczonej stodole nie mogliśmy. Kto wie, co się tu w nocy przypałęta zwabione hukiem pistoletu, albo zapachem krwi? Zawinęliśmy cały zdobyty chabar w dwa koce i ruszyliśmy dalej na zachód. Towar sporo ważył, ale Kozik – jak zwykle – znał miejscówkę, w której będziemy mogli go bezpiecznie ukryć i przy okazji przenocować. To „jedyne” cztery kilometry dalej, ale co zrobić, musiałem wykrzesać z siebie resztkę sił. Bimber dawno ze mnie wyparował, więc czułem się, jeśli można tak to określić, w miarę świeżo. Do noclegu, mimo ciemności, dotarliśmy stosunkowo szybko. Był to mały cmentarz otoczony niskim, skleconym z kamieni murkiem. Dostałem gęsiej skórki. Poświeciłem latarką dookoła, żeby zorientować się w sytuacji: nagrobki poprzewracane, porośnięte mchem, mogiły zapadnięte, splądrowane albo opuszczone przez niegdysiejszych lokatorów i zasypane liśćmi. Nigdzie nie znaleźliśmy choćby śladów paleniska, więc musieliśmy zorganizować coś sami. Najpierw jednak zajęliśmy się szpejem, który schowaliśmy w jednym z grobów. Po godzinie siedzieliśmy już przy niewielkim ognisku, ciesząc się chwilą spokoju.
– Powiesz mi, jak to było, Kozik? – nie wytrzymałem napięcia.
– Ale co jak było?
– No kiedy i od kogo wziąłeś tę robotę na mnie.
– Nie wiedziałem, że to na ciebie – stalker spojrzał na mnie. –Trafiła się okazja na łatwą fuchę. Ot, wyśledzić kuriera, zdjąć go, przejąć kwity i zanieść w ustalone miejsce. Łatwa kasa, ty byś nie wziął?
– Pewnie nie, bo polowaniem na ludzi się nie zajmuję – odparowałem.
– Pieprzenie, Czarny, pieprzenie. Za taką kasę, na pewno byś wziął.
– Może, nie wnikam. A kiedy się skapnąłeś, że chodzi o mnie?
– Przy ambonie, po akcji ze ślepymi psami.
– Przy ambonie? – znowu mnie zaskoczył – To czemu nie pomogłeś tej dziewczynie?
– A co się miałem mieszać i ryzykować?
– No niby racja – przyznałem.
– Sam widzisz. Jak rano zobaczyłem, że to ty, nie wiedziałem co mam robić. Miałem cię już na muszce, gdy się odwróciłeś. Serce mi stanęło, mówię ci.
– A kto ci robotę zlecił? – to interesowało mnie chyba najbardziej.
– Nie mam pojęcia, kto. Przyszła wiadomość z informacją i kwotą. Potwierdziłem i zaraz miałem info, że kasa czeka. Odebrałem forsę i namiary na ciebie, znaczy wtedy to na kuriera. Na koniec dowiedziałem się, że jak już przejmę przesyłkę, mam dać znać, a dostanę adres, pod który muszę ją dostarczyć. Dzień po tym, jak się połapałem, że posłaniec to ty, dostałem wiadomość z pytaniem, co z przesyłką. Nie odpisałem i wyłączyłem PDA, żeby mnie nie namierzyli.
– Kozik, na Zonę, co teraz z tobą będzie? – zatroskałem się o Nazara. Był w beznadziejnej sytuacji: co nie zrobi, dostanie po łbie, albo i w łeb.
– Jeszcze nie wiem. Jak dotrzemy do Jantaru, to się zobaczy. Mam nadzieję, że jeszcze tam na mnie nie polują. Kładźmy się, czasu mało.
Spałem jak zabity. Obudził mnie kompan, gotowy już do wymarszu. Poranek był chłodny, ale niebo cieszyło oko błękitem, zapowiadał się słoneczny dzień. Rosa ładnie się mieniła na łące, nawet cmentarz nie wyglądał złowrogo. Do celu zostało nam kilka godzin drogi.
– Dawaj, Czarny – Kozik popędził mnie machnięciem ręki. – Skoda czasu na zachwycanie się przyrodą.
– Racja, racja – zagęściłem ruchy. Zerknąłem na naszą skrytkę, wyglądała na nietkniętą.
– Wrócimy tu po robocie – Nazar widocznie obserwował każdy mój ruch, choć nie dawał tego po sobie poznać.
– Spoko, wrócimy – potwierdziłem – Dawaj, w drogę.
– W drogę.
Do brzegu Jeziora Jantar dotarliśmy w południe. Sporej wielkości, wyschnięty już zbiornik wyglądał jak upiorna pustynia. Od razu dostrzegliśmy zombie wałęsające się przy zniszczonej fabryce, zbudowanej na północy. Naszym celem było laboratorium, więc mogliśmy pójść od południa. Żaden to skrót, o czym obaj doskonale wiedzieliśmy. Do kompleksu zajętego przez naukowców została jakaś godzina marszu.
– Czarny, ty wiesz, że teraz jest tam pełno wojskowych? – Kozik wypalił ni z gruchy, ni z pietruchy.
– To słabo, bo nie mam żadnych papierów – bez odpowiedniej przepustki nie miałem szans na wejście do laboratorium.
– Nic się nie martw, ze mną nie zginiesz – rozpromienił się nieco Ukrainiec.
– No, już mi lepiej – bąknąłem. Jeszcze kilka dni temu na mnie polował, a teraz mi tu z takim tekstem wyleciał. Ma wyczucie, nie ma co. – Ale mów, jaki masz pomysł?
– Żaden pomysł, mam kwity – uśmiechnął się Kozik, wyciągając zza pazuchy pomięte, brudne papiery.
– Wszystko fajnie, ale masz dla siebie, a co ze mną? – miałem wrażenie, że ostatnie wydarzenia nieco zryły Kozikowi mózg, ograniczając umiejętność logicznego myślenia.
– Mogę wziąć ze sobą jedną osobę. Kiedyś wyświadczyłem pewnemu wojakowi przysługę i wypisał mi odpowiednie dokumenty – Nazar poklepał się po kieszeniach munduru, szukając czegoś. W końcu wsadził rękę do jednej i wyciągnął jakieś szmaty. – Masz, zawiąż na lewym ramieniu. Upewnij się, że symbol będzie widoczny.
– A to co? W skautów się będziemy bawić?
– W skautów nie, ale dzięki nim nie wezmą nas na muszkę. Nie marudź, zakładaj.
– Dobra, dobra – zacisnąłem opaskę na ramieniu.
Poprawiłem sprzęt, upewniłem się, że droga czysta i ruszyłem wzdłuż wyschniętego zbiornika. Tym razem ja prowadziłem, nie mogłem wiecznie robić za cień Kozika. W międzyczasie włączyłem PDA. I tak byliśmy na otwartym terenie, więc jeśli ktoś nas wypatrzył, nie było sensu świrować. Na ekranie pojawiło się kilka punkcików. Szczególne zagęszczenie, jak łatwo było się domyślić, było w okolicach wejścia do kompleksu naukowego. Jednak zmartwiły mnie dwie kropki na południowym wschodzie, zmierzające w naszym kierunku. Może to wojacy patrolujący okolicę? Za kilka minut się dowiemy. Nazar też włączył swój komputerek, więc doskonale zdawał sobie sprawę z obecności obcych.
– Spokojnie, Czarny, to zapewne patrol – Powiedział cicho Kozik – Zresztą spójrz w dół – pokazał palcem w kierunku byłego jeziora.
Na dnie, wśród krzaków i rozmaitego śmiecia, wypatrzyłem dwie postacie, bacznie nas obserwujące przez lornetki. Wprawdzie nie były uzbrojone, ale na PDA ich nie było, więc nie dało się stwierdzić, kto to. Zresztą, mało mnie obchodzili. My szliśmy górą, więc w otwartej walce mieli marne szanse. Spojrzałem ponownie na monitor, ale dwie kropki zniknęły. Zanim zdążyłem się rozejrzeć, zza wraku DT-75 wyłoniła się para wojskowych z lufami skierowanymi w naszą stronę.
– Stać! Czego tu? – wysoki, barczysty żołdak, w berecie wyglądał na takiego, co pyta tylko raz.
– Do naukowców – inicjatywę przejął Kozik. – Mamy odpowiednie papiery i to – pokazał opaskę. Wojskowi wymienili spojrzenia, po czym ten wyższy delikatnie kiwnął porozumiewawczo. Podszedł bliżej i uważnie przyjrzał się najdziwniejszym przepustkom, jakie w życiu widziałem. Pomiętolił, przejechał kciukiem po hafcie.
– Dobra, możecie iść. Tylko bez numerów – wojak odstąpił, pozwalając nam przejść.
– Dzięki, dobrej Zony – Kozik machnął do nich ręką i poklepał mnie po ramieniu na znak, że ruszamy. Stąd było już widać bramę wejściową, więc przyśpieszyłem kroku. Przy murze, zabezpieczonym ostrokołem i sterczącymi w dół spomiędzy cegieł prętami, stały dwa niewielkie posterunki . W oknie jednego z nich obsadzono CKM-a. Nie ma co, konkretny arsenał. Na dole powitali nas kolejni dwaj wojskowi. Słyszałem, jak napotkany patrol daje im znać przez krótkofalówkę, że już nas wstępnie sprawdzili.
– Papiery – bez zbędnych ceremonii odezwał się jeden ze strażników.
– Się robi – Kozik wsadził rękę za pazuchę, gdzie trzymał kwity. Obaj wojskowi poderwali broń, biorąc go na celownik. Odruchowo uniosłem dłonie.
– Spokojnie, towarzysze – powiedziałem powoli, przełykając głośno ślinę. Kolega ma tam tylko kwity.
– Pokaż, tylko powoli – jeszcze przed chwilą całkiem miły, wojskowy brzmiał teraz tak, jakby spodziewał się najgorszego. Gdy jego oczom ukazał się zaciśnięty w pięści Kozika papier, nieco wyluzował. Wyciągnął dłoń i szybkim ruchem przejął kartkę. Strząchnął, żeby się rozłożyła i zaczął czytać, zerkając raz na Kozika, raz na mnie. W końcu opuścił broń, czego niestety nie zrobił jego towarzysz.
– Co macie do załatwienia i na jak długo planujecie zostać? – czułem się jak na lotnisku w USA. Dobra, nigdy tam nie byłem, ale widziałem na filmach, jak celnicy wypytują turystów.
– Mam przesyłkę do doktora Sorokina, wychodzimy od razu po dostarczeniu – odpowiedziałem.
– Daj, przekażemy – wyciągnął dłoń w moim kierunku.
– Do rąk własnych – zaprotestowałem, choć nie było mi łatwo, bo facet miał charyzmę. No i kumpla mierzącego do mnie z kałacha.
– Zaraz sprawdzimy – odparował. – Dima, miej ich na oku – rzucił do kompana i poszedł do budynku z CKM-em. Widać było, że gdzieś dzwoni. Po krótkiej wymianie zdań z kimś po drugiej stronie pokiwał głową, coś potwierdził i odłożył słuchawkę. Wrócił do nas wyraźnie podenerwowany. Widać nie po nosie mu było, że musiał przystać na nasze warunki.
– W porządku, możecie wchodzić – rzucił krótko. – Dima was zaprowadzi.
– Niech będzie – zgodziłem się, choć nie miałem za bardzo wyboru.
Ciąg dalszy nastąpi…
Piotrek
Super opowiadanie.
A na pewno lepsze, niż książka Sławka.
Co taki długi przestój ostatnio?
Adam Ginel
Wow! To bardzo motywujące słowa! Dziękuję! Nie wiem, czy czytałeś ostatnią część: http://ustatkowanygracz.pl/dopiero-poczatek-czesc-piata-stalker/ Kolejne przygody Czarnego są w trakcie pisania, ponieważ mam pomysł na przynajmniej drugie tyle, ale to proces niezwykle żmudny, a do tego dochodzą codzienne obowiązki 😉 Możesz być jednak pewien, że… To dopiero początek 😉
Piotrek
Dzięki śliczne.