To dopiero początek… – część piąta

To dopiero początek opowiadanie stalker

Prywatnie mocno cenię sobie serię S.T.A.L.K.E.R., a podobnym uczuciem darzę przelewanie myśli na klawiaturę komputera. Dlatego postanowiłem przetestować własną umiejętność… pisania opowiadań.W ten sposób powstało „To dopiero początek…”, którego akcja dzieje się w głębi Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.

Dzisiaj publikujemy piątą, ostatnią część. Miłej lektury!

Oczywiście czekamy na komentarze! Za pomoc bardzo dziękuję Sławkowi Nieściurowi, który udzielił mi kilku dobrych rad.

Zanim zaczniesz czytać!

Zapoznaj się z pierwszą częścią opowiadania!

Zapoznaj się z drugą częścią opowiadania!

Zapoznaj się z trzecią częścią opowiadania!

Zapoznaj się z czwartą częścią opowiadania!


Minęliśmy bramę w towarzystwie żołdaka i od razu skierowaliśmy się w lewo, w kierunku dużych, wojskowych namiotów. Kiedyś byłem w laboratorium, żeby opchnąć towar i pamiętam to miejsce jako niemalże zupełnie puste, niestrzeżone. Każdy mógł wejść, odpocząć, pogadać o tym co w Zonie słychać. Dzisiaj wszędzie kręcili się naukowcy, każdy z nich wydawał się gdzieś śpieszyć. Wciąż napotykaliśmy zbrojnych, którzy lustrowali nas wzrokiem. Pełno tu było metalowych kontenerów z charakterystycznym znakiem radioaktywności. Wojak poprowadził nas w kierunku wejścia do podziemi, co niekoniecznie mi się podobało. Umowa jednak mówiła, że to adresat ma płacić, więc chcąc zgarnąć kasę, musiałem się podporządkować. Jak słusznie się domyśliłem, kazano nam oddać broń. Potem szybkie przeszukanie i pozwolenie na wejście.

Nie miałem okazji zajrzeć do podziemnego kompleksu, więc nadrabiałem zaległości, zapamiętując rozkład pomieszczeń. Szło się pogubić, ponieważ ciągle gdzieś skręcaliśmy i przechodziliśmy przez punkty kontrolne. Jak się okazało, laboratorium miało niższe kondygnacje. Dotarliśmy do wąskiej klatki schodowej, obok której zauważyłem sporą windę towarową. Właśnie ładowano do niej kontenery, które widziałem na powierzchni. Metalowe stopnie dudniły pod naszymi buciorami, niosąc echo gdzieś w głąb kompleksu. Zawieszone na ścianach lampy dawały słabe światło, co tylko pogłębiało mój niepokój. Gdzie on nas prowadzi? Miałem nadzieję, że to nie jakaś zasadzka. W końcu doszliśmy do długiego, pogrążonego w półmroku korytarza.

– Tu się rozstajemy – zakomunikował nasz przewodnik. – Sorokin czeka w swoim gabinecie na końcu korytarza, traficie bez trudu.

– W porządku – powiedziałem. Coś mi tu śmierdziało. I nie chodziło mi o smród stęchlizny…

Końca korytarza nie było widać, więc bez słowa ruszyliśmy z Kozikiem przed siebie. Mijaliśmy pancerne drzwi po obu stronach. Nie miały żadnych wizjerów więc nie wiedzieliśmy, co za sobą kryją, ale jakoś się nam nie śpieszyło, żeby zgłębiać wiedzę na temat laboratorium. Chciałem mieć to już za sobą. Oddam kopertę, zgarnę kasę i spadam stąd czym prędzej. Im dłużej szliśmy, tym coraz większe miałem wrażenie, że w mijanych celach nie siedzieli złodzieje czy menele. Jak na życzenie, coś ryknęło za drzwiami po lewej i huknęło w nie z potężną siłą, aż zawiasy zatrzeszczały. Odruchowo sięgnęliśmy obaj po broń, jednak znaleźliśmy tylko powietrze. Kozik zaklął pod nosem i pośpieszył mnie machnięciem ręki. Odetchnęliśmy z ulgą, gdy naszym oczom ukazały się kolejne drzwi, tym razem na końcu korytarza. Przez szparę pod nimi dostrzegliśmy światło, więc ktoś najprawdopodobniej był w środku. Mam nadzieję, że to doktorek czeka na mnie z kasą. Podeszliśmy bliżej i usłyszeliśmy głos dobywający się z niewielkiego, zdezelowanego głośnika tuż nad futryną. Brzmiał jak stary, ledwie działający domofon.

– Kto idzie? – zapytał ktoś. Zauważyliśmy niewielką kamerkę w rogu po lewej, która skierowała się w naszą stronę z cichym zgrzytem.

– Czarny do doktora Sorokina, mam przesyłkę. Do rąk własnych – odpowiedziałem, przypominając sobie jednocześnie, że obok mnie stoi jeszcze Kozik. – Jest ze mną Kozik, zaufany człowiek.

– Pokaż kopertę – rozkazał głos. Zdjąłem plecak i odpiąłem zamek od wewnętrznej strony, w którym trzymałem przesyłkę. Kieszeń była dobrze ukryta i wodoodporna, dzięki czemu nie martwiłem się o bezpieczeństwo koperty. Wyciągnąłem ją i podsunąłem do kamery. Po chwili ciszy usłyszeliśmy głośne „bzzz” i dwie, metalowe zasuwy ustąpiły, odblokowując przejście.

Pchnąłem drzwi, które okazały się wyjątkowo ciężkie. Uderzył nas smród zgnilizny i krwi. Pomieszczenie rozświetlała niewielka lampa, wisząca nad operacyjnym stołem umieszczonym pośrodku. Leżał na nim trup juchociąga. Rozbebeszone cielsko miało otwarty czerep, a w mózg powbijane dziesiątki igieł, podłączonych cienkimi przewodami do jakiegoś urządzenia pod ścianą. Zrobiło mi się niedobrze nie od widoku, ale od fetoru, który był nie do zniesienia. Zasłoniłem nos rękawem i rozejrzałem się w poszukiwaniu Sorokina.

– Do wszystkiego idzie się przyzwyczaić – z mroku wyszedł sędziwy mężczyzna w fartuchu. Kiedyś pewnie był śnieżnobiały, dziś cały ubabrany brunatnymi plamami. Jedne były stare, inne dopiero co powstały, bo jeszcze mieniły się wilgocią. W dłoni trzymał spory skalpel, cały w jakiejś czarnej mazi. Nie miał żadnej maski, czy czepka na głowie, jak to zwykle bywa u chirurgów. – Zapach to najmniejsze zmartwienie w trakcie operacji, zapewniam. Czarny, jak mniemam? – spojrzał na Kozika. Cholera, co jest ze mną nie tak, że mało kto traktuje mnie poważnie?

– Nie do końca – odpowiedziałem za towarzysza. – Czarny to ja.

– Widziałem, że ma pan przesyłkę, proszę mi ją oddać – doktorek odłożył skalpel, wytarł dłoń w fartuch i wyciągnął ją po kopertę.

– Z całym szacunkiem, ale najpierw muszę zobaczyć moje wynagrodzenie – odparłem.

– W porządku, niech będzie – zgodził się Sorokin i ponownie zniknął w ciemności. Wzrok zdążył mi się już przyzwyczaić do mroku, więc widziałem jego zarys. Podszedł do sporego biurka i coś z niego wyciągnął. Wrócił z przyjemnie grubą kopertą, którą mi wręczył.

– Proszę przeliczyć – zaproponował.

– Nie omieszkam – szybkim ruchem otworzyłem pakunek i zacząłem liczyć forsę.

Było dokładnie tyle, na ile się umówiliśmy, stwierdziłem z ulgą. Pieniędzy starczy mi na jakieś dwa miesiące. Przekazałem przesyłkę doktorkowi. Ten najpierw sprawdził, czy laki są nienaruszone, a klej nie odchodzi przy zamknięciu. Mruknął z aprobatą i pospiesznie otworzył kopertę. Nie ukrywam, że byłem bardzo ciekaw, co znajduje się w środku. Były dwie kartki. Pierwsza, to bez wątpienia mapa, najpewniej Zony. Drugą pokryta była tekstem, którego nie miałem szans odczytać. Sorokin pogrążył się w lekturze, kiwając z zadowoleniem głową i co rusz zerkając na mapę, aby najprawdopodobniej potwierdzić informacje z kartki z tekstem. Wyglądało na to, że zupełnie o nas zapomniał. Już miałem zapytać, co dalej, ale mnie ubiegł.

– Jesteście wolni, Dmitruk, dobra robota – powiedział spokojnym głosem, nie odrywając wzroku od kartki.

– Co? – to jedyne, co zdążyłem powiedzieć, ponieważ Kozik w jednej chwili mnie obezwładnił i przystawił nóż do gardła.

– Wybacz, Czarny – Kozik szepnął mi do ucha. – Nie miałem wyjścia.

– To nie ty mówiłeś, że zawsze jest wyjście? – zapytałem zaciskając zęby.

– Mówiłem, że zawsze jest wybór – odpowiedział. – Obaj go dokonaliśmy. Twój był słuszny, bo pozwoliłeś mi iść ze sobą. Trafność mojego zostanie zweryfikowana niebawem.

– Tylko mi tu nie nabrudźcie, Dmitruk! – doktorek podszedł bliżej i chorą satysfakcją w oczach patrzył na Kozika trzymającego mnie w żelaznym uścisku.

– Spokojnie, zrobię wszystko, co kazaliście, doktorze – poczułem silne uderzenie w tył głowy i nastała ciemność.

Obudziłem się przywiązany do metalowego krzesła w małej, ciemnej celi. Pancerne drzwi, jedne z wielu, które mijaliśmy wcześniej z Kozikiem otworzyły się z głośnym zgrzytem.

– Widzę, że się już obudziliście, Czarny – doktorek stał w progu ze sporej wielkości wiertarką w dłoni. Wiertło upaprane było w jakiejś szarej mazi, wolałem się nie domyślać co to było. Dopiero teraz zobaczyłem kamerkę podobną do tej przed wejściem do gabinetu Sorokina. Obserwował mnie cały czas, zwyrol jeden.

– Co zamierzasz ze mną zrobić, czubie?! – wrzasnąłem ile sił w płucach, próbując jednocześnie się wyswobodzić. Ani krzesło, ani stalowe linki, którymi byłem unieruchomiony nawet nie drgnęły.

– Spokojnie, nic nie poczujecie – zapewnił mnie naukowiec. – Jestem zwolennikiem humanitarnych metod.

– To chociaż powiedz mi w imię czego mam zostać królikiem doświadczalnym – syknąłem.

– Panie stalker, tu nie gra komputerowa, ani film – zaśmiał się Sorokin. – Nie zamierzam tracić czasu na wyjaśnienia, w szczególności panu – Już miał zamknąć drzwi, gdy wrzasnąłem.

– Na Zonę, wypuść mnie! Nikomu nic nie powiem, obiecuję! – co mi zostało, oprócz błagania?

– Na Zonę? – zdziwił się doktorek zatrzymując się na chwilę. – Mój chłopcze, Zona to dopiero początek.

Zatrzasnął za sobą pancerne drzwi i przekręcił klucz w zamku. Zostałem sam w ciemnościach.


Ciąg dalszy nastąpi? No właśnie, odpowiedź na to pytanie pozostaje otwarta. Jeśli opowiadanie podobało Ci się na tyle, że chcesz poznać dalsze losy Czarnego, daj znać w komentarzu!

Adam to ustatkowany gracz z krwi i kości. Mąż, ojciec, a także wieloletni miłośnik elektronicznej rozrywki w formie wszelakiej. Gry wideo traktuje jako coś znacznie powyżej zwykłego hobby, wynosząc je ponad inne pasje – muzykę i książkę – dostrzegając jednocześnie, jak wiele mają one wspólnego z innymi sferami jego zainteresowań.

3 komentarze

  1. Długo był przytomny?
    Bo jakoś nie wiem po co doktorek stał w drzwiach z wiertarką?
    Wiadomo kiedy kolejna część?

    Odpowiedz
    • Dłużej był nieprzytomny 😉 A doktorek stał z wiertarką, której używał na kimś innym 😉 Kolejna część się pisze. To długotrwały proces, ale myślę, że pod koniec lutego coś się pojawi.

  2. czekam z niecierpliwością 😉

    Odpowiedz

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*