Niebo bez słońca

Sunless Skies

Swego czasu, przybliżyłem na łamach Ustatkowanego Gracza przeglądarkową grę Fallen London. Dzisiaj przyszła pora na dwa jej sequele, odbiegające już od internetowej formuły – Sunless Sea i będące jeszcze w Early Access Sunless Skies, które dotykają już bardziej klasycznych skojarzeń z grami. To, że klasycznych nie znaczy bynajmniej, że rezultat jest mniej dziwny czy ambitny. Tym bardziej warto śledzić, co wyrabiają w Failbetter Games.

Seria Sunless stanowi, podobnie jak Fallen London, miszmasz gatunkowy. Jak w oryginale, główną osią rozgrywki pozostaje tutaj wykonywanie przeróżnych zadań w dziwnych krainach wokół Upadłego Londynu, rozwiązanych w formie tekstowych okien dialogowych, a które strukturalnie czerpią z gier RPG. Poziom scenopisarstwa bynajmniej nie spadł względem oryginału, można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że w wielu przypadkach wzrósł – gry te mają szansę przedstawić miejsca, których w przeglądarkowej wersji z przyczyn fabularnych nie można. Jest też więcej okazji dla scenarzystów do popisania się słynnym zjadliwym poczuciem humoru serii dzięki przedstawieniu biurokracji świata Upadłego Londynu; nienawidzi się tutaj raportów z diabelskiej Żelaznej Republiki, bo dokumentacja lubi kąsać i wybuchać, więc możesz oglądać, jak nerwowo chichoczący urzędnik wrzuca Twój dossier do szuflady.

Obserwowany z perspektywy lotu ptaka świat przemierzasz za pomocą parostatku. Wcielasz się w rolę kapitana cumującego docelowo w londyńskim doku, którego rolą jest kursować od portu do portu, od czasu do czasu tylko przywożąc raport z odwiedzonych krain. W kwestii całej reszty jesteś już sobie sterem, żeglarzem i okrętem – sam decydujesz, czy chcesz spędzić swój czas pomagając załodze, zwiedzając, handlując, czy też walcząc. Na początku każdej rozgrywki obierasz także konkretną ambicję, którą planujesz wypełnić w toku gry. Nie znaczy, że Ci się to uda, bo przestworza i morza wokół Londynu to niebezpieczne miejsca.

Podróże stąd, pod prąd, przez prąd, z prądem i prądem po węgorzach

Wiele współczesnych gier dla pojedynczego gracza nie do końca radzi sobie z przygodą, jaką jest przemierzanie ich krain. Mimo iż wirtualne światy są coraz bardziej rozległe i renderowane z większą pieczołowitością, gubi się w tych miejscach dreszczyk i niepewność, które powinny towarzyszyć wędrówce w nieznane. Nie ma raczej jednego powodu dla tego stanu, ale mnie rzuca się w oczy to, jak bezpieczne są te światy; sandbox czyli piaskownica, wydaje się tutaj znowu idealnym określeniem. Celem większości gier jest jednak robienie się coraz silniejszym, więc produkcje stawiają Cię w roli zdobywcy absolutnego – nie ma takich miejsc i zagrożeń, które w końcu Ci nie ulegną. Szybko trywialny staje się też sam akt przemieszczania się. Dbają o to punkty szybkiej podróży, które są niewątpliwe wygodne, ale czasem wydają się wręcz koniecznością w obliczu hektarów terenu do przemierzenia.

Sunless Skies

W cyklu Sunless, nad każdą wyprawą unoszą się duchy odkrywania oraz zagrożenia – nigdy tak naprawdę nie ma pewności, że wrócisz z przygody całkowicie bez szwanku. To zasługa m.in. roguelike’owych inspiracji – wody i przestworza wokół Upadłego Londynu są niespokojne i zmieniają przy każdej nowej rozgrywce układ swych wysp i lokacji. Nie możesz więc do końca zaplanować swojej następnej gry, bo Twój pewny przyczółek handlowy może nagle wylądować na krańcu mapy, którego za cholerę nie sforsujesz na początku gry.

Nie wiesz do końca, czy wystarczy Ci na podróż zasobów lub paliwa, albo czy Twoja załoga nie oszaleje po drodze. Nie ma też możliwości szybkiego przemieszczenia się z jednego krańca mapy na drugi. Dlatego, gdy przez dłuższą chwilę nie napotykasz żadnych zwiastunów suchego lub stałego lądu na drodze do celu, pojawia się stres; z kolei zawijaniu do rodzimego portu towarzyszy uczucie, że jesteś już w domu. Podejmowanie ryzyka jest przy tym konieczne, bo bez brania na siebie zleceń, które mogą równie dobrze Cię zatopić, nie jesteś w stanie rozwijać swojego bohatera czy nawet zadbać o to, by kolejne Twoje postacie wyruszyły w drogę silniejsze. W każdej rozgrywce możesz zostawić pewne rzeczy w spadku, które dadzą następnemu kapitanowi większe szanse.

Jedno z moich podejść do Sunless Sea dobrze obrazuje to poczucie niepewności oraz historie, jakie ono tworzy. Dałem się wkręcić w pozornie łatwy zarobek z wożeniem marmuru dla londyńskiego oprycha – ot, mam ukradkiem dostarczać kamienie w różne zakątki świata. Przez większą część tej rozgrywki, było to moje główne źródło dochodu, na którym zbudowałem komfortowe zaplecze. Aż do momentu, gdy przyszło mi przybić do Serca Chana. Port ten należy do Chanatu Mongolskiego, głównego rywala Londynu na Podmorzu. A że Bazar Echa wywinął Mongołom kilka figli, przybysze są tam niespecjalnie mile widziani… W rozgrywce objawia się to przez potrzebę zdobycia licencji handlowej i wkupienia się w łaski Chanatu, chociażby przez dostarczanie do portu kawy. Bez licencji, nie tylko miejscowi handlarze windują ceny w kosmos, ale też stopniowo topnieje cierpliwość aparatu państwowego do Twojej osoby; a jeśli, moim wzorem, próbowałeś jeszcze rozkręcić siatkę szpiegów w Nowym Chanacie…

Koniec końców – bałem się wrócić zarówno do Londynu, jak i do Chanatu. Uznałem to więc za fortunne zrządzenie losu, pozwalające mi udać się wreszcie w podróż za nieśmiertelnością, wypieprzyłem kamyki za burtę, ruszyłem w drogę i padłem gdzieś po drodze. Takie jest życie na morzu bez słońca.

Co jednak ważne, tarapaty, w jakie się wkopałem, były wyłącznie moją winą. O tym, że kolejnym celem podróży był Chanat zadecydował co prawda ślepy traf, ale smutny finał tej historii był jedynie pokłosiem mojego zgrywania cwaniaka. Mimo rogue’likowego charakteru, seria Sunless promuje przede wszystkim rozgrywkę opartą na obliczaniu ryzyka, nie ślepym trafie i wyszukiwaniu schematów. Niebezpieczne Podmorze kusi Cię stale absurdalnie wręcz lukratywnymi decyzjami, ale to Ty decydujesz, jak daleko się zapędzisz. Gra po prostu nie omieszka dać Ci po łapach, jeśli zapomnisz, pod jakim niebem podróżujesz.

Wielki krok dla studia, niewielki z Early Access

Sunless Skies, drugi z tytułów w serii, przenosi rozgrywkę w przestrzeń kosmiczną, choć rozumianą bardziej w kategoriach pisarstwa Juliusza Verne’a czy filmów Georgesa Méliès – mglisty kosmos przemierzasz na pokładzie parostatku, a życie przeniosło się ku górze dzięki… umierającym gwiazdom, doprowadzającym do śmierci wielu praw natury i rzeczywistości, w tym grawitacji. Mimo przenosin pod nieboskłon, jest to dalej unikatowej marki, lovecraftowski świat Failbetter, ze swoimi pokręconymi regułami. Ciekawym jest, że Sunless Skies zamierza nieco bliżej przyjrzeć się tej pradawnej, nadludzkiej części swojego świata. Na pierwszy plan wysuwają się więc Osądy, czyli moce spajające to uniwersum tudzież Cesarzowa Wiktoria, od której konszachtów z Mistrzami Bazaru zaczął się cały londyński ambaras. Ważnym elementem ma być też system frakcji. Jak Brytyjczycy mają w zwyczaju, podbój Nowego Świata musiał skończyć się rozłamem; wcale więc nie musisz kończyć gry jako lojalista Cesarzowej.

Sporo tutaj gdybania i obietnic, bo niestety – Sunless Skies we wczesnym dostępie to na razie obietnica. Zawartości do ogrania jest mało, roi się jeszcze od błędów, a sporo aspektów, jak mało przyjemna walka, najpewniej totalnie zmieni się w toku produkcji. Na plus można już teraz zapisać poprawiony interfejs tytułu. Zamiast zamykać się w nieco topornych okienkach, więcej informacji, jak zapiski z dziennika pokładowego, wyświetla się teraz na samym bezkresnym nieboskłonie. Jednak na chwilę obecną, o ile nie chcesz brać bliższego udziału w rozwoju tej gry, nie stanowi ona szczególnie sensownego zakupu.

Lepiej wydać więc pieniądze na Sunless Sea, grę już kompletną. Warto również pomyśleć o zaopatrzeniu się w DLC do niej pt. Zubmariner, które pozwala Ci przebudować parostatek w okręt podwodny i zobaczyć, co dzieje się pod powierzchnią wody. Musisz tylko zdawać sobie sprawę, że będzie to wymagać od Ciebie cierpliwości; Sunless Sea jest nie tylko trudne, ale gromadzenie funduszy i doświadczenia potrafi być czasochłonne.

Na pewno jednak warto, bo to jedno z bardziej oryginalnych i ciekawszych doświadczeń interaktywnych ostatnich kilku lat. Szczególnie warte polecenia, jeśli szukasz czegoś nowego w rytmach RPG czy odpowiedzi na pytanie, jak mogliby wyglądać współcześni Piraci! – pod warunkiem, że Sid Meier oszalał od lektury „Nekronomikonu”.


Dostęp do gry Sunless Skies uzyskaliśmy dzięki uprzejmości serwisu GOG.com.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*