„Hej, hej! Tu NBA!” to zdanie, które jest wręcz kwintesencją mojej nastoletniości. Wypowiadane w latach 90-tych na antenie Telewizji Polskiej przez Włodzimierza Szaranowicza miało niemalże magiczną moc, przenosząc mnie momentalnie na parkiety najlepszej koszykarskiej ligi świata. Ta jedyna w tamtym czasie możliwość oglądania zmagań legendarnych zawodników jest wspomnieniem wyjątkowym, do którego wracam regularnie i z wielką przyjemnością. Jestem jednym z tych dla których dzisiejsza NBA, to już nie to samo.
Wielkim sentymentem darzę również ówczesne gry, próbujące odwzorować klimat amerykańskich parkietów. Wszystko zaczęło się od Michael Jordan in Flight, tytułu który mocno testował wytrzymałość mojego 486 DX4. Potem przyszedł czas na NBA Live i jej kolejne odsłony, aż nastał rok 1999, kiedy przesiadłem się na NBA2K. Seria początkowo wydawana przez Sega Sports, potem przez 2K Sports rządzi niepodzielnie (choć nie corocznie) na moich sprzętach (PC i PS4) w zasadzie do dziś.
Quo Vadis 2K Sports?
Faktem jest, że wszystkim dotychczasowym edycjom wiele brakowało do doskonałości. Zawsze jednak w moim przypadku zwyciężał koszykarski sentyment i niedociągnięcia czy to funkcjonalne, czy wizualne nie stanowiły większej przeszkody w trakcie rozgrywek (najczęściej kanapowych lub w trybie My Career). Nie zwracałem też zbyt dużej uwagi na pojawiające się od części 18-tej mikropłatności, głównie z uwagi na moją minimalną aktywność w trybie online. W NBA2K20 jednak twórcy przeszli samych siebie i zamiast minimalizować ten zgubny dla graczy ze wszech miar trend, postanowili z naciągania uczynić pomysł na biznes.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że mówimy o grze mającej promować sprawiedliwą rywalizację, a której w najnowszym dziele 2K Sports jest jak na lekarstwo. O ile w trybach nie wymagających mierzenia się z innymi graczami wydawanie dodatkowych pieniędzy jest sprawą indywidualną, o tyle w potyczkach online (My Career czy My Team) większą przewagę ma ten, kto wcześniej w odpowiedni sposób „rozwinie” swoje umiejętności. A pomysłów na to jest prawie tyle ile w niezłym kasynie. Mamy bowiem ruletkę, jednorękiego bandytę, czy flipery; możemy też władować pieniądze w paczki dodatkowych kart wykorzystywanych do boostowania prowadzonej drużyny czy zawodnika. Trochę pomaga tutaj system odznak (badges), jednak ich wypływ na atrybuty postaci nie jest aż tak bardzo zauważalny. Na domiar złego, całość oflagowana jest kategorią E, przez co każdy kto chce swoje dzieci wprowadzić w świat hazardu, może z NBA2K20 uczynić idealne narzędzie edukacyjne.
Jestem w stanie przełknąć, choć z wielkim trudem, tego typu praktyki w różnych grach, ale nie kiedy chodzi o symulacje świata sportu. Ktoś może powiedzieć, że przecież nie ma przymusu korzystania z tych wątpliwych atrakcji, jednak już sam fakt ich obecności kłoci się z tym, czym powinien być prawdziwy duch rywalizacji. Nawet tej, a może głównie, elektronicznej.
Dobry gameplay to zdecydowanie za mało
Nie jest mi łatwo pisać ten tekst, gdyż targają mną silnie negatywne emocje. Głównie dlatego, że oprócz nieszczęsnych mikropłatności, twórcy dolali jeszcze oliwy do ognia wypuszczając na rynek produkt niedopracowany, a także nie oferujący znacznych zmian w stosunku do wersji z minionego roku.
To oczywiste, że każdy kto interesuje się NBA i jednocześnie lubi rozrywkę elektroniczną, chciałby przetestować jak razem na parkiecie współpracują np. Lebron i Davis, czy George i Leonard. Pewnego rodzaju nowum budzącym ciekawość jest również możliwość ogrywania zespołów z WBNA, co notabene prezentuje się naprawdę zacnie, zwłaszcza pod kątem odzwierciedlenia specyfiki kobiecej koszykówki.
Warto też podkreślić kilka ubogacających rozgrywkę modyfikacji w obszarze poruszania się zawodników (lepszy stosunek szybkości do masy, urozmaicony drybling, ograniczenie nadużywania turbo, nowe animacje/cieszynki itp.), co sprawia że prawy stick w padzie może być teraz niezłą bronią w rękach graczy potrafiących wykorzystać mocne strony takich zawodników jak np. K. Irving czy A. Iverson. Tradycyjnie też klasą samą w sobie jest wizualna strona tytułu. Wspomniane modyfikacje traktować jednak należy jako dodatki, zupełnie nie uzasadniające wydawania grubo ponad 200 zł ciężko zarobionych pieniędzy. Posiadacze NBA2K19, a nawet 2K18 mogą więc spać spokojnie i liczyć, że wersja anno domini 2021 okaże się lepsza.
Musiałbym być też chyba ślepym recenzentem, aby nie zauważyć regularnie występujących błędów tj. kuriozalnie przenikających się części ciał zawodników, piłki niejednokrotnie żyjącej własnym życiem, kartonowej publiki, zielonego paska rzutu czasami kończącego się pudłem, absurdalnie długich loadingów, czy wyskakujących w trakcie meczu błędów wywalających grę do poziomu menu konsoli. Niedawno opublikowany patch 1.04 delikatnie sprawę poprawia ale niesmak, jak to mówią, pozostaje. Dawno nie czułem tak dużego zawodu związanego z ogrywaniem tytułu, na który tak bardzo czekałem.
Tryb My Career na osłodę
W jakimś stopniu rekompensatą wspomnianych wyżej nieporozumień jest tegoroczny tryb kariery. Pierwszy raz od kiedy pojawił się w serii, serwuje fabułę z ograniczonymi do minimum oczywistościami, w zamian proponując historię z odpowiednią domieszką dramaturgii oraz humoru. Za produkcję tej części NBA2K20 odpowiada sam Lebron James wraz ze studiem SpringHill Entertainment. Mariaż ten wypada zaskakująco dobrze, dodatkowo wspierany zestawem ciekawych aktorów z Idrisem Elbą na czele.
Dobre wrażenie robią też grywalne fragmenty trybu jak np. wydarzenia około draftowe, sesje treningowe czy liga letnia. Całość prezentuje się bardzo solidnie, a byłoby jeszcze lepiej gdyby złamana została zubażająca doświadczenie liniowość przygody i gracze w końcu sami mogliby kreować swoją drogę po upragniony mistrzowski pierścień.
Tekst ten rozpocząłem od sentymentalnej podróży w czasie i w podobny sposób go zakończę. Patrząc w którym kierunku zmierza NBA2K aż chce się powiedzieć, że takich gier sportowych jak kiedyś jest już coraz mniej. Stale ulepszana jakość sfery audiowizualnej, a także coraz bliższy rzeczywistości model poruszania się wraz z innymi podobnymi aspektami to nadal kluczowe składniki tytułów sportowych. Moją obawę budzi jednak chorobliwa wręcz komercjalizacja i monetaryzacja doświadczenia, które z założenia kojarzyć ma się przecież z dobrą zabawą i zdrowym współzawodnictwem. Wielka szkoda, że tego typu praktyki dotknęły właśnie NBA2K.
Tryb My Career, dynamika rozgrywki bliska rzeczywistości koszykarskich parkietów i strona audiowizualna to bez wątpienia najsilniejsze strony nowej odsłony serii od 2K Sports.
Mikropłatności, promowanie hazardu, zbyt mała ilość zmian w stosunku do poprzednich wersji przy jednoczesnej zaskakująco dużej ilości błędów skutecznie jednak minimalizują radość z gry.