Recenzja Carmageddon: Max Damage

Carmageddon Max Damage

Seria Carmageddon od lat kojarzona jest z niemałą dawką brutalności, kompletną eksterminacją i walką do ostatniej kropli oleju. W tym roku destrukcyjne zawody rozegrały się ponownie, z hasłem przewodnim – Max Damage. Co mają do powiedzenia trzej odważni uczestnicy tej najnowszej motoryzacyjno-zwariowanej imprezy?

Terry, Kostas i Daemon właśnie wrócili z krwawych wyścigów o nazwie Max Damage. Udało mi się z nimi chwilę porozmawiać. Jakie mają odczucia po tegorocznym wydaniu pełnych walki o przetrwanie zawodów? Co zapamiętali pochlebnego? Jakie negatywne odczucia towarzyszyły im podczas imprezy? Opinie niestety są podobne i raczej nie należą do szczególnie pozytywnych…

Terry z USA – Carmageddon zna od kołyski

„Jechałem na te wyścigi z wielkimi nadziejami; głodny braku zasad i szczerych intencji wygrania motoryzacyjnych zmagań. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy już na starcie niepomiernie rozczarowałem się wykonaniem zawodów, ich ogólnym odbiorem i pejoratywnymi odczuciami związanymi z ich organizacją. Boże, cofnąłem się w czasie o kilka, ba! nawet kilkanaście lat! Choć lokacje mogły się podobać (były niezwykle rozległe), tak ich wykonanie i ogólna jakość wołały o pomstę do nieba. Moje wizualne doznania można porównać do ewoluującej grafiki komputerowej, przy której impreza Max Damage stoi w miejscu, a tym samym cofa się o kilka lat wstecz. Nawet truchtające wkoło mięso uliczne w postaci przechodniów czy rowerzystów wyglądało jakoś ubogo, kanciasto, mało nowocześnie…

Zwykłe wyścigi nie są dla mnie, lubię maksymalne pokłady adrenaliny, sporą dawkę brutalności, a wszelkie zasady omijam szerokim łukiem. Dlatego wybrałem starcia w Carmageddon, ale teraz trochę żałuję i jestem mocno zniesmaczony. Choć dostępnych samochodów było wiele i wyglądały rewelacyjnie, tak model jazdy to kiepski żart. W dodatku mało śmieszny. Fury łatwo wpadały w poślizg, ciężko było nimi manewrować, a wiele sytuacji frustrowało do tego stopnia, że czasem miałem ochotę z całej siły uderzyć pięścią w kierownicę. Naprawdę mamy 2016 rok? Niektórzy zdają się tego nie zauważać.”

Kostas z Grecji – Max Damage to jego codzienne motto

„Co najbardziej mi się podobało? Z pewnością do plusów wyścigów można zaliczyć starcia sam na sam z wrogiem. Ileż to razy wziąłem na celownik przeciwnika, uczepiłem się go jak rzep psich jajec i atakowałem z niespotykaną zawziętością. Główne cele zeszły na dalszy plan bo liczyła się totalna destrukcja, efektowne wykończenie wroga i znany z poprzednich odsłon serii widok dogorywającego wraku z rozlanym, czarnym niczym smoła, olejem. Takie akcje rzeczywiście cieszyły, wcale nie mniej niż radosne rozjeżdżanie plątających się bez celu przechodniów, próbujących uciec krwawemu przeznaczeniu rowerzystów czy drużyny futbolu amerykańskiego właśnie przygotowującej się do rozpoczęcia meczu. Każda kolejna masakra to punkty, a za określoną ich ilość można było naprawić pojazd tudzież awansować do kolejnych rund imprezy. Eventów było wiele, jednak tryby choć początkowo ciekawiły, tak w późniejszym okresie rywalizacji zwyczajnie się przejadły.

Carmageddon Max Damage

Zwykły wyścig z przygodami, zdobywanie checkpointów czy polowanie na ludzi różnią się od siebie i potrafią wciągnąć, jednak model jazdy psuje wszelkie wrażenia z rozgrywki. W miarę postępów w zabawie, garaż zdobytych gablot sukcesywnie się powiększał, dzięki czemu można było wybierać spośród najbardziej wymyślnych fur, zmieniając co tylko się da. Pozytywnie wypadały zniszczenia, wgniecenia i odpadające części – widowisko podczas realnych damage-testów mogło się nawet podobać. Muzyczną otoczkę również zaliczam do udanych; mocne gitarowe utwory tłoczyły kolejne zastrzyki adrenaliny wraz z ciężkimi wstawkami dającymi prawdziwego kopa podczas starć właściwych.”

Daemon z Brazylii – Tegoroczny Carmageddon to Max nieporozumienie

„Czemu Stainless Games postanowiło zorganizować tak bardzo niedopracowaną i pełną błędów technicznych imprezę? Odpowiedź na to pytanie znają chyba tylko oni sami. Wiele razy zdarzyło mi się (poza marnymi widokami) być świadkiem komicznych wręcz sytuacji. Zakończonym zawodom wyraźnie brakowało jakości i z pewnością kilku dodatkowych miesięcy przeznaczonych na organizację, co dodałoby kolorytu finalnemu produktowi. Podobały mi się ulepszenia, znajdowane bonusy oraz ich zawrotna ilość. Świetnie było zdzielić oponentów wielką kulą z kolcami uczepioną do zderzaka, porazić prądem przechodniów czy strzelać wybuchającymi pociskami a nawet cieszyć się widokiem mini-tornada niszczącego wszystko cokolwiek stanęło na mojej drodze. To jednak o wiele za mało…

Jazda po ulicach miasta, pustynne klimaty, tereny rafinerii czy wizyta na Dziwnym Zachodzie miały szansę smakować wybornie, jednak zabrakło czasu, umiejętności lub wypadkowej powyższego. Nawet rywalizacje w sieciowych starciach ciężko jednoznacznie ocenić, ponieważ brałem udział w dosłownie kilku wyścigach, z powodu całkowitych pustek na serwerach. Zabawa jest z pewnością ciekawsza, ale co z tego przy takiej kumulacji minusów?”

(C)armageddon frustracji

Gracze mający sentyment do serii, której korzenie siegają 1997 roku, mogą zainteresować się brytyjską propozycją ale po znacznej obniżce ceny. Reszta miłośników wirtualnej zabawy powinna najzwyczajniej w świecie zapomnieć o Max Damage. Gry wideo z założenia mają sprawiać frajdę, wywoływać uśmiech na twarzy i dawkę rozluźnienia na zmęczonej obowiązkami pracy. Po spotkaniu z nowym projektem spod szyldu Carmageddon miałem całkowicie odmienne odczucia. Twórcy zamiast wielu lokacji i pieczołowitym dopracowaniu zaimplementowanych demonów prędkości, mogli skupić się na ulepszeniu sterowania i graficznej otoczki. Obecnie tytuł ten jawi się jako żerowanie na znanej marce i jawna sprzedaż w pełni niedopracowanego produktu. Szkoda, bo miałem ochotę na soczyste rywalizacje z krwią na masce, wyścigowe utarczki i radość płynącą z ogólnej destrukcji. Licha namiastka tych oczekiwań mi nie wystarczy!


Za najnowszą odsłoną serii przemawiają zróżnicowane, rozległe mapy, niemało modeli pojazdów oraz charakterystyczny soundtrack.

Niestety, gra cechuje się frustrującym modelem jazdy, słabą grafiką polaną sosem pełnym błędów technicznych i długich loadingów.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*