Recenzja The Procession to Calvary

Recenzja The Procession to Calvary

Wiele gier przygodowych napotyka pewien problem. Zagadki w nich zawarte muszą być rozwiązywane według pewnego klucza, z tym, że zwykle nie opierają się na regułach matematycznych czy rebusach. Podążają one za logiką osoby, która je napisała – a często zgadywanie, „co poeta miał na myśli” jest jak rozmowa z kimś kto prosi, żeby podać mu „tamto, no wiesz”. Szczególnie to frustrujące, gdy czasem w tle można zobaczyć przedmiot, który powinien rozwiązać sprawę – jak siekiera, którą dałoby się wyważyć te cholerne, drewniane drzwi.

The Procession to Calvary podchodzi do tego problemu bardzo dosłownie i wręcza Twojej bohaterce miecz. Tym mieczem można, na przykład, nie bawić się z bucem na bramie, który chce żebyś skombinował mu 50 litrów niedźwiedziego sadła, sweter z baranka i cztery paczki Djarumów – tylko po prostu go rozpłatać i iść dalej. Zagadkę skończyć nagle, jak u Monty’ego Pythona; trudno powiedzieć by ich skecze należały do przewidywalnych, ale sporo skeczy trupy polegało na przeciąganiu struny, aż w końcu jednego z bohaterów szlag trafił. To zresztą nie jedyne podobieństwo do legendarnej grupy komediowej do znalezienia w tej grze.

The Procession to Calvary pozwala nieco skrócić przygodówkowe męki

Pomocy, jestem represjonowany!

W The Procession to Calvary kierujesz poczynaniami anonimowej pani rycerz, która walczy na froncie Świętej Wojny pomiędzy bliżej nieokreślonymi królestwami północy i południa. Jest tylko jeden szkopuł: wojna się w końcu kończy, a bohaterka jest z tego faktu wybitnie niezadowolona, bo lubi zabijać. Idzie więc do nowo wybranego króla, Nieśmiertelnego Johna (który nie jest wcale nieśmiertelny, wiąże się z tym zabawna historia i sam John nie jest zachwycony z tego tytułu, ale nieważne), żeby dokonać – ekhe – reklamacji. John informuje ją, że wrogi król, Świątobliwy Piotr, nie umarł, a jedynie uciekł; bohaterka natychmiast zgłasza się na ochotniczkę, o którą nikt nie prosił i wyrusza na misję zabójstwa Piotra, której nikt nie zlecił.

The Procession to Calvary autorstwa Joe Richardsona, a wydaną przez nasze SUPERHOT Team pod szyldem SUPERHOT Presents, jest klasyczną przygodówką point and click. Richardson zremiksował w niej sztukę dostępną w domenie publicznej: klasyczne kompozycje Bacha, Wagnera czy Beethovena, które służą za ścieżkę dźwiękową, ale przede wszystkim renesansowe obrazy. I tak na przykład główna bohaterka to przerobiona „Bellona” Rembrandta, a tła i NPC powycinane są z całej gamy dzieł, od Luca Cranacha starszego, przez Vermeera, po Bruguela. Przypomina to animacje Terry’ego Gilliama pomiędzy skeczami i ma zresztą sporo sensu: renesansowe malarstwo potrafiło być naprawdę pokopane, brutalne i psychodeliczne. Nie kryję, że strasznie mnie ten miszmasz bawi – w tych kolażach jest po prostu coś, co potęguje absurdalny humor gry.

Pomimo surrealistycznej oprawy, The Procession to Calvary jest zaskakująco udaną przygodówką w kontekście łamigłówek. Podążają za pokrętną logiką, tak, ale jest ona stosunkowo łatwa do wyczytania. Gra daje Ci dostateczną ilość podpowiedzi, żebyś się w porę połapał i nie wymaga szaleńczego biegania od lokacji do lokacji, stąd gra należy do satysfakcjonujących. Nie poczujesz się więc jak geniusz po rozwiązaniu tych zagadek, ale też nie zmarnujesz czterdziestu minut na klikaniu jak idiota. No i zawsze w ostateczności możesz skrócić sobie drogę za pomocą miecza – choć nie jest to bez konsekwencji.

Pythonowsko-renesansowy absurd

The Procession to Calvary nie rozbawi każdego – no i trochę o to chodzi

Humor gry Joe Richardsona najprościej opisać na przykładach. Na każdej mapie ścieżkę dźwiękową odgrywają grajkowie. Jeśli z nimi pogadasz, bohaterka wykona jego, że tak powiem, fonetyczną wersję. Spotykasz np. kalekę, który akurat używa potrzebnych Ci wioseł jako kul; inwalida wierzy jednak w wyższość potrzeb opinii publicznej nad jednostek i z przyjemnością odda Ci wiosła, jeśli mieszkańcy nieopodal osiągną konsensus w tej sprawie. Innym razem, napotkany artysta zapytany, co u niego, odpala ciągnący się przez wieki monolog o tym, jak międzynarodowy sukces jego muzyki początkowo napawał go oczywistą dumą i radością, jako że był on efektem ciężkiej pracy, samodoskonalenia się, dyscypliny i szlifowania talentu miast spoczywania na laurach, natomiast teraz, lata później, odczuwa przede wszystkim niezadowolenie i smutek, ponieważ dzieła w które włożył tyle czasu i serca są ostatecznie jedynie opium dla wąskiego grona bogatych odbiorców, którzy w jego muzyce znajdują nie tyle artystyczne uniesienie, co walidację statusu społecznego i wynikających z niego pozorów inteligencji; co przypomina epicką tyradę Erika Idle’a w skeczu Pythonów o biurze podróży.

Gusta, oczywiście, są różne – ja podczas ciągnącego się wywodu rozczarowanego kompozytora się poplułem, ktoś inny „przeklika” go z nudów. Humor jest jedną z najbardziej subiektywnych rzeczy; rozkładanie dowcipu na czynniki pierwsze jest tyle męczące, co bezcelowe, podobnie jak przekonywanie kogoś, że żart jest zabawny. The Procession to Calvary, prezentując angielski humor, jest szczególną tego ofiara. Pod pewnym względem nawet podwójnie, bo gra drze sobie solidnego łacha z chrześcijaństwa, co niektórym się nie spodoba. Ja przyznam, że chociaż nie jestem osobą wierzącą, to kilka razy cmoknąłem z niezadowoleniem. Nie tyle przez obrazoburczą naturę tych dowcipów – a są dużo cięższe gatunkowe, niż np. w Żywocie Briana – co ich nachalność. Zastanawiam się też, czy wiele z nich nie zyskałoby na dubbingu, choćby przerysowanym.

The Procession to Calvary to przyjemna, zabawna gra przygodowa. Przejście jej zajmie ze trzy, cztery godziny – a jeśli dasz upust żądzy krwi bohaterki, to i kilkanaście minut. Gwiazdą tytułu jest jednak humor. Nie przypadnie on każdemu do gustu, ale jeśli jesteś entuzjastą brytyjskiego humoru czy chociaż Monty’ego Pythona i szukasz czegoś lekkiego, to warto dać grze Richardsona szansę.


The Procession to Calvary jest dobrze napisaną, solidną przygodówką – dobrze działają tutaj żarty, ale też nieprzekombinowane, a wciąż absurdalne łamigłówki.

Kilka dowcipów trochę przeciąga strunę samozadowolenia. Wiele z nich lepiej też działałoby, gdyby zostały jeszcze odegrane, choćby przez jednego aktora.

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*