Odnoszę wrażenie, że w ostatnich kilku latach Bandai Namco podjęło próbę zrobienia “anime gry” totalnej. Seria God Eater i jej pokrętny spin-off Code Vein pozwalają Ci w końcu wyrzeźbić swoich bishonena i waifu z najpiękniejszych snów, a i rozgrywka celuje w bycie najlepszą adaptacją walk z Helsinga czy innych „walecznych” anime… i niestety też scenariusze, tak generyczne i źle opowiedziane, jak tylko się dało. Ale po Scarlet Nexus wygląda na to, że te eksperymenty ostro popłaciły.
Take Control
W Scarlet Nexus kierujesz tylko jedną postacią, ale nie biegasz solo: masz innych kompanów, których moce możesz „pożyczać”. Na raz, dzięki ulepszeniom, możesz pożyczyć kilka zdolności naraz. I tak np. Twoje ataki mogą podpalać wrogów, a Ty możesz w tym czasie teleportować się zamiast unikać ataków i powielać zarówno siebie, jak i przedmioty, którymi ciskasz. Można też kompanów na chwilkę wezwać, żeby poczęstowali wroga atakiem. Aktywacja mocy i przywołanie przyjaciół kosztuje pasek, stąd należy to traktować jako ważny element kombosa, nie jego podstawę. Znowu: bliżej tym zdolnościom do tradycyjnego „buffu” z jRPG, nie arsenału broni z Devil May Cry.
Wbrew temu, co się może wydawać, Scarlet Nexus to nie jest slasher. Jest lanie mocne i lanie słabe, uniki, jakiś lekki juggle w powietrzu. Nie za bardzo są już combosy, a i uskok ma dość specyficzny timing. Bicie bronią to po prostu Twoje najbardziej podstawowe, ale nie główne narzędzie: tym jest telekineza. Przytrzymujesz R2 i Twoja postać ciska we wroga pralką, autem czy innym rzęchem. To jest Twoja główna metoda na zadawanie obrażeń. Przede wszystkim obijanie przeciwników asortymentem Media Expert zbija ich pasek wytrzymałości, ostatnio sztandarowy element każdego jRPG. Po zaliczeniu gleby możesz dokonać efektownej egzekucji i przejść od razu do następnego celu. Czasami, przytrzymując L2, możesz cisnąć czymś cięższym. Wtedy wykonujesz prosty Quick Time Event i Twoja postać np. używa stalowych belek jak ostrzy blendera albo rozbija o wroga baryłkę ropy. Tę ropę można z kolei podpalić dzięki asyście koleżanki.
Tempo Scarlet Nexus jest bardzo konkretne i tytuł szybko przedstawia Ci pewien schemat działania. Najpierw ciskasz czymś we wroga, co sprawia że następny lekki atak Cię do niego przyciągnie. Kolejnymi ciosami ładujesz pasek mocy, co szykuje kolejne uderzenie telekinetyczne. Jeśli dobrze zgrasz je z atakiem wręcz, to zadajesz większe obrażenia. To jest to, co robisz stale, doprawiając co jakiś czas wykorzystaniem zdolności specjalnych i asysty kompanów.
Nie wiem, czy w tym roku zagram w coś bardziej spektakularnego od Scarlet Nexus
Tak w zasadzie najprościej jak to wszystko opisać to miszmasz Control i Kingdom Hearts. Jest to jRPG akcji w którym rozwiązujesz problemy poprzez gwałtowną emisję śmieci we wroga. W praktyce jest to wszystko naprawdę proste.
Jest to też wszystko zwyczajnie zajebiste.
Scarlet Nexus jest bardzo intuicyjna w obsłudze – nie ma tu żadnych skomplikowanych kombinacji przycisków, nie trzeba szaleć na polu bitwy – a przy tym bogata w mechaniki. Korzystasz z niewielu przycisków, choćbyś się skichał to nie wprowadzisz tutaj skomplikowanej sekwencji ruchów. Zamiast bombardować kombinacjami, gra woli poszerzać Twój arsenał. Stara się też Cię jakoś specjalnie nie ograniczać. Są wrogowie, którzy wymagają konkretnej mocy do ubicia, ale przez większość czasu zostawia Ci wolną rękę do swobodnego lania. Prostota obsługi pozwala Ci płynnie kombinować i z czasem zaczniesz układać tutaj takie łańcuchy ataków i mocy, że nic tylko wrzucać na YouTube’a.
Ze wszystkich gier jakie kiedykolwiek się ukazały, Scarlet Nexus jest póki co najbliżej do czystej, niczym nieskrępowanej adaptacji scen walki z anime akcji. Niemal każdy przycisk robi tutaj coś „cool”, walka nie jest skomplikowana w obsłudze, a jednocześnie nigdy nie odnosisz wrażenia, że Scarlet Nexus gra w siebie sama bez Twojego udziału. Tytuły takie jak Devil May Cry pozwalają walczyć niczym w anime; gra Bandai Namco pozwala po prostu grać w anime.
Rusz się, Persona 5 – masz konkurencję
Gigantyczna w tym też zasługa reżyserii i spektakularnej oprawy. God Eater i Code Vein estetycznie szurały po dnie estetyki chuuni (czyli „mroku” rodem z zeszytów trzynastolatka w bluzie jakiejś metalcore’owej kapeli): miseczki kuso (i brzydko) ubranych dziewczyn zaczynały się od litery M, chłopacy wyglądali jak (brzydko ubrane) klony protagonistów z Final Fantasy. Scarlet Nexus stawia już na dużo bardziej oryginalną estetykę, a przede wszystkim oszałamia w ruchu. Gra płynnie przechodzi z ekranów ładowania w cutscenki, z tych w segmenty visual novel, a z nich prosto do walki. Podczas starć migają sylwetki bohaterów, których zdolności pożyczasz – a „finishery” w postaci pięknych cutscenek łagodnie przeskakują z powrotem w rozgrywkę. Do tego w każdej scenie, nawet podczas ładowania poziomów, zapamiętuje wygląd Twoich bohaterów!
No i tym razem dopisał niesamowicie różnorodny soundtrack. Mamy tu podniosłe smyczki, chiptune’y, elektronikę mieszającą się z nu metalowymi riffami, a nawet electro swing. Muzyka przywodzi na myśl Personę 5 i chociaż ostatecznie jej nie dorównuje – nie zdawała aż takiego egzaminu poza grą – tak dużo dodaje ona do fantastycznego kierunku artystycznego Scarlet Nexus.
Są natomiast dwie rzeczy, które mocno rysują ten szalenie udany obrazek: level design i zadania poboczne. Projekty poziomów to dalej nie jest mocna strona tego studia. God Eater cierpi z powodu miałkich, pustych, zbyt dużych aren. W zasadzie można by je zastąpić jedną, okrągłą halą i tamta seria nie straciłaby na tym totalnie nic. Code Vein albo raczyło nudnymi korytarzami, albo chodzeniem po tysiącach kładek nad przepaściami. Scarlet Nexus jest na szczęście „tylko” nudne – masz tu po prostu „korytarzozę” rodem z Final Fantasy XIII.
Scarlet Nexus zaskakuje poziomem scenariusza
Przy okazji Final Fantasy, obecnie bardzo dużo gram w „czternastkę”, czyli drugie MMO w serii i muszę powiedzieć, że nawet tam nie ma pobocznych zadań tak lipnych jak tutaj. Sidequesty to plejada męczącego „przynieś, podaj, pozamiataj”. Misji tych jest od cholery i nie spełniają one praktycznie żadnej funkcji. Ani nie dostaniesz fajnych wstawek fabularnych, ani nawet ciekawych nagród, bo wszystko możesz sobie sam kupić. Na szczęście, nie trzeba ich robić – tylko po co w takim razie w ogóle było je dodawać do gry?
Scarlet Nexus dumnie określa się mianem pierwszej opowieści „brainpunkowej”. To taki cyberpunk, ale do nagłego rozwoju ludzkości i w konsekwencji dystopii doprowadziła nie technologia, a moce parapsychiczne. Stąd w świecie gry technologia zatrzymała się na bardzo wczesnej erze cyfrowej – po co komu jakiś biedacki internet czy interfejsy, jak można użyć do wszystkiego siły mózgu? Kreuje to ciekawą sytuację: z jednej strony w roku 2020 ludzkość rozwinęła się dużo mocniej niż nawet w Cyberpunku 2077, z drugiej zaś dysproporcje społeczne są jeszcze większe. W końcu osoby bez mocy parapsychicznych są w zasadzie udupione. Majówka to to nie jest, bo jakby tego było mało, ludzkość nie może się nawet porządnie prać pomiędzy sobą. Utrudniają to Inni, tajemnicze monstra które przejęły większość planety Ziemi i regularnie napadają na ludzkie osady.
Gra trochę mało pochyla się nad szerszymi implikacjami tego uniwersum. Szkoda, ale to nie jest wielki problem. Scarlet Nexus to bowiem bardzo dobre, pulpowe sci-fi, co jest być może największym zaskoczeniem. Poprzednie „symulatory anime” od Bandai Namco przyzwyczaiły do rozgrywki na wysokim poziomie, ale scenariusze jak jeden mąż ryły w mule. Tymczasem tutaj opowiedziano wartką, kumatą, wielowątkową historię. Jest w niej trochę pewnych umowności właściwych dla gatunku i medium, ale gra nigdy nie robi z Ciebie ani bohaterów matołów i nigdy nie gubi się we własnej sieci powiązań.
Opowieść o ludziach, nie durniach
W centrum intrygi znajduje się dwójka nowicjuszy z organizacji zajmującej się eksterminacją Innych: Kasane i Yuito. Para bohaterów stanowi główny powód, czemu ta cała opowieść działa. Yuito to niby typowy protagonista anime o dobrym sercu, ale gra ostro przeciąga jego ideały przez wyżymaczkę – jego empatia jest kluczowa dla historii. Kasane z kolei jest zdawałoby się zimną dziewczyną na granicy autyzmu, ale Scalet Nexus podchodzi do tego zaskakująco poważnie. Nie robi z niej idiotki, która nie rozumie podstawowych konceptów społecznych; skupia się zamiast tego na jej czasem bolesnej szczerości i praktyczności.
Dzięki temu, historię napędzają przede wszystkim ruchy postaci, a oni sami unikają typowych scenopisarskich wymyków. Nie ma tutaj, przykładowo, wydumanych konfliktów, bo ktoś nie chce kogoś wysłuchać lub kłamie bez powodu. To brzmi jak banał, ale niesamowicie przyjemnie ogląda się opowieść której bohaterowie po prostu ze sobą rozmawiają. Tak wiele gier polega na postaciach-kretynach – Scarlet Nexus woli co rozdział stworzyć nowy, organiczny konflikt, zamiast przeciągać stary. W rezultacie otrzymujesz naprawdę solidną opowieść, której największą wadą jest relatywne przegadanie. Odnoszę wrażenie, że to głównie problem tłumaczenia: postacie często gadają w kółko i niepotrzebnie się powtarzają.
Muszę natomiast od razu coś doradzić. Fabuła rozbita jest na dwie kampanie dla swoich bohaterów – przejście jednej zajęło mi około 50 godzin. Polecam zacząć od kampanii Kasane, z prostej przyczyny: to u niej znajduje się dużo więc nej fabularnego „mięska”. Jej historia nadaje kontekstu bardzo wielu wydarzeniom, jednocześnie wciąż pokazując wiele z opowieści Yuito. Nie zrozum mnie źle – część Yuito jest fajna i warta ogrania. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie każdy znajdzie czas żeby tego kolosa skończyć w zasadzie dwa razy. Ogrywając samą historię Kasane dowiesz się w zasadzie wszystkiego. To trochę dziwna decyzja – wydawałoby się, że jej kampania powinna być czymś do odblokowania. Nie polecam natomiast grać na zmianę, bo struktura tej fabuły (oraz rozgrywki) niespecjalnie temu sprzyja.
Scarlet Nexus to na razie największy szok 2021 roku
Scarlet Nexus jest póki co moją największą niespodzianką tego roku. Z przyjemnością obserwuję, jak Bandai Namco rozwija się z gry na grę. Jeśli tak szybko osiągają taki pułap, to czekam z wypiekami na Tales of Arise, wielki powrót kultowej serii jRPG. Nie mogę się też doczekać, co dalej będzie z ich „interaktywnymi anime”; bo Scarlet Nexus jest już niebezpiecznie blisko do formuły idealnej. Notabene, grze towarzyszy… faktyczny serial animowany. W to anime jednak dużo lepiej grać niż je oglądać.
Nie zostaje mi nic innego jak serdecznie polecić przygody Yuito i Kasane. To może być jedna z Twoich ulubionych produkcji w 2021. Jest tu wszystko, czego można oczekiwać od gatunku: świetna historia, dobrze napisane postacie, piękny świat i przede wszystkim kapitalna, intuicyjna i satysfakcjonująca rozgrywka. Wciąż masz wątpliwości? Polecam ograć demko na konsolach obecnej i poprzedniej generacji. Jeśli fenomenalna moim zdaniem walka Ci podejdzie, to śmiało można sięgać po Scarlet Nexus.