Recenzja The Town of Light

Town of Light

Gdybym Ci powiedział, że świat jaki znasz jest światem idealnym… Gdybym Ci powiedział, że Twoje życie jest cudowne… Gdybym Ci powiedział, że nie znasz bólu i cierpienia… Gdybym Ci w końcu powiedział, że masz szczęście, bo nie masz pojęcia czym jest samotność i zwątpienie… Czy miałbym rację?

Tytuł autorstwa niewielkiego studia rodem z Italii udowodni Ci, że tak właśnie jest. Albowiem w grze The Town of Light poczujesz na własnej skórze czym jest odrzucenie, zniechęcenie, rezygnacja i rozpacz. Wcielisz się w postać samotnej dziewczyny; nastolatki stojącej u progu bram dorosłego życia, która nie potrafi odnaleźć się w otaczającym ją brutalnym świecie.

Gra w dużej mierze nastawiona jest na eksplorację i rozwiązywanie bardzo prostych zagadek. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się napotkać otwartą przestrzeń i łamigłówki wymagające nadzwyczajnej aktywności szarych komórek. To raczej gra z gatunku symulatorów chodzenia w rodzaju Firewatch, aczkolwiek warto nadmienić, że nie brak jej elementów wywołujących ciarki na skórze. Nie na tyle mocne jak w Layers of Fear, ale zniesmaczyć się będzie Ci dane.

Wcielisz się w rolę młodej dziewczyny, którą w życiu spotkały okropności, o jakich czytasz jedynie w książkach. Ponadto trafisz w bardzo niesprzyjające jej środowisko, bowiem wokół Twojej postaci szaleć będzie wojenna pożoga. Produkcja ta przenosi bowiem gracza w lata 1938 -1942 do malowniczej włoskiej Toskanii. Tam jednak przyjdzie Ci się zmierzyć z koszmarami małej dziewczynki osadzonej w szpitalu psychiatrycznym, nazwanym pieszczotliwie „miejscem bez powrotu”. Instytucja ta była niegdyś „domem” dla blisko 6 000 pacjentów. Trzon rozgrywki, choć miejscami lekko niespójny, ma miejsce w Ospedale Psichiatrico di Volterra – ośrodku zamkniętym przez włoski rząd dopiero w 1978 roku, gdy metody stosowane w tym szpitalu okrzyknięto okrutnymi. Tak, miejsce wydarzeń jest prawdziwe, sami zaś bohaterowie już tylko prawdopodobni na wzór przedstawionej historii. Jednak autorzy gry zapewniają, że zrobili wszystko co było w ich mocy, aby nadać realizmu tamtych lat całej opowieści. Szpital został wybudowany w 1887 roku i miał służyć pomocą dla pacjentów dotkniętych wszelakimi chorobami umysłu. Jeśli oglądałeś serial „The Knicks”, możesz mieć pewne wyobrażenie o metodach stosowanych wówczas w psychiatrii. Ciemne zamknięte pokoje, izolatki, pasy na łóżkach dziś byłyby dla Ciebie synonimem tortur; dla ówczesnych pacjentów szpitala były codziennością.

„Strach ma wielkie oczy!” – mówią tak nie bez kozery…

Będziesz więc musiał zmierzyć z własnym strachem, przenikającymi się z rzeczywistością urojeniami oraz z nieprzychylnym otoczeniem. Recenzowana pozycja silnie gra na emocjach, przez co kojarzyła mi się z That Dragon, Cancer. Samotność, zobojętnienie, złość, bezradność i rozpacz to główne składowe przytłaczającego klimatu gry. Ciężko jest pisać recenzję tak przejmującej i chwytającej za gardło i serce historii. Ciężko też przekazać jest treść w sposób, który nie uchyliłby choć fragmentu opowieści. Sama rozgrywka ogranicza się do poruszania postacią po ruinach szpitala (brawa za odwzorowanie lokacji! Polecam użyć wyszukiwarki do odnalezienia zdjęć obiektu z lat dzisiejszych) i drobnej interakcji z otoczeniem. Grę należy jednak chłonąć, odkrywać historię bohaterki i próbować poskładać elementy układanki w logiczną, spójną całość. Nie napotkałem momentów strasznych sensu stricte (brak w niej klasycznych elementów horroru), nie można zginąć podczas rozgrywki zaś na jej całość składa się jedynie kilka godzin zabawy – ja jednak mniej więcej w połowie historii musiałem wziąć głęboki oddech…

Gra podnosi trudną i smutną tematykę, o której rzadko myślimy. Wierzymy, że takich rzeczy człowiek nie byłby zdolny zrobić drugiemu człowiekowi. A jednak… Grając w The Town of Light nierzadko miałem ciarki na plecach, chociaż producenci tytułu zadbali o to, aby nie był ona przesadnie groteskowy. Na szczególną uwagę zasługuje muzyka, która znakomicie wspomaga budowanie przytłaczającego klimatu w grze. Warto także nadmienić, że recenzowany tytuł jest dedykowany dojrzałemu emocjonalnie, dorosłemu odbiorcy.

The Town of Light jest unikalnym doświadczeniem, które pozostaje w głowie jeszcze na długo po wyłączeniu gry. Zwraca uwagę na wstydliwe i zapomniane przez świat miejsca, na czarne plamy w historii człowieczeństwa. Jeśli Gone Home czy Dear Esther przypadły Ci do gustu – nie pożałujesz ani złotówki wydanej na The Town of Light. Gorąco polecam!


Klimat produkcji, odważna nietuzinkowa historia oraz muzyka pozwalają zapomnieć o świecie podczas intensywnej rozgrywki.

Choć przeszkadzają w niej nieco drobne usterki graficzne…

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*