Wyobraź sobie taką sytuację… W Twoje ręce wpadło Vermintide 2.
Kupiłeś na przecenie, dostałeś w prezencie, wymieniłeś za używane gry, a może Adam dał Ci ją do recenzji. Trafił się jednak klops: otóż nie ma z kim grać! Może nie wiedziałeś, że to gra multiplayerowa – kupiłeś, bo skusiły Cię szczury zamiast zombie, albo fakt, że czarownica ma płonące włosy. Może miałeś grać z koleżanką, ale nie doczytałeś, że nie ma crossplayu i kupiłeś grę na swoje PS4, a ona ma wersję na PC. Ewentualnie, Twoi znajomi są bezużyteczni: wyjeżdżają na weekendy, idą spać po 10 wieczorem, bawią się z dziećmi. Wreszcie, może po prostu chcesz kupić tytuł i wiesz, że stałej ekipy do grania nie będzie.
Oto jestem, żeby Cię w tej hipotetycznej sytuacji uratować i odpowiedzieć na potencjalnie palące pytania dotyczące najnowszej produkcji studia Fatshark Games. Tekst powstał w oparciu o wydaną w grudniu 2018 wersję na PlayStation 4.
Co to w ogóle jest ten Vermintide 2?
Jeśli znasz pierwszą część, to powiem krótko. Druga odsłona serii to lepsza, większa i smaczniejsza wersja tamtej gry. Jeśli nie, to podpowiem, że to takie Left 4 Dead, tylko trochę większe i fantasy. No i ze szczurami zamiast zombie. To bynajmniej nie wada, bo umówmy się – wydanie Left 4 Dead 3 jest tak samo prawdopodobne, jak istnienie Wielkiej Stopy. Jeśli dalej nic Ci to nie mówi…
Vermintide 2 to pierwszoosobowa gra kooperacyjna, która rozgrywa się w uniwersum Warhammer. Konkretnie zaś w ramach kampanii The End Times, opowiadającej o apokalipsie nawiedzającej uniwersum: zjednoczone siły chaosu oraz szczuroludzi, Skavenów, doprowadziły cywilizowane prowincje do ruiny. Wcielasz się w jednego z pięciu niedobranych, przypadkowych bohaterów i wraz z trzema innymi graczami, wykonujesz zadania mające na celu opóźnić i utrudnić inwazję. Razem, jesteście trochę fantasy komandosami, niemoralną Drużyną Pierścienia.
Gameplay podąża za co-opowym schematem ustanowionym lata temu przez Valve; Fatshark rozbudowuje go przede wszystkim poprzez indywidualne zdolności bohaterów. Przemierzasz wraz z ekipą duże i dość rozległe, ale liniowe poziomy, po drodze wykonując proste zadania. Najczęściej wymagają one dotarcie do danej lokacji, czasem trzeba wcisnąć przycisk, innym razem utrzymać pozycję. W wykonaniu misji przeszkadzają hordy przeciwników – podczas jednego zadania wycinasz w pień dosłownie setki mięsa armatniego – wraz z okazjonalnymi, mocniejszymi przeciwnikami o specjalnych umiejętnościach. Dyryguje nimi sztuczna inteligencja, dostosowująca wyzwania do postępów graczy. Hordy więc pospieszają Cię, gdy się guzdrasz, a mocniejsi wrogowie pojawiają się, gdy drużynie idzie trochę zbyt gładko. Przypomina to trochę sesję w typowego dungeon crawlera.
I jak, fajnie się gra?
Tak! Vermintide 2 nie wpasowuje się dokładnie w moje co-opowe zainteresowania, ale ta apokalipsa jest całkiem przyjemna. Dużą w tym rolę odgrywa sama sieczka. Walka wręcz czy na dystans nie jest specjalnie głęboka, więc zapomnij o wywijaniu mieczem jak w jakimś Die by the Sword czy Chivalry. Bronie mają jednak wyczuwalny ciężar, a szczególnie jest on wyczuwalny dla hord Skavenów i Chaosytów. Przeciwnicy giną satysfakcjonująco, gubiąc kończyny i oblewając wszystko hektolitrami posoki. Vermintide 2 nie napawa się tą przemocą, ale lepiej się upewnić, że do pokoju nie wparują pociechy.
Jest tu też, po ludzku, sporo do zrobienia. Podstawowa wersja gry to trzynaście długich, dobrze zaprojektowanych misji, a w DLC dodano w sumie jeszcze pięć. System rozwoju postaci jest teraz bardziej rozbudowany, bo każdy bohater ma trzy osobne podklasy różniące się ekwipunkiem i umiejętnościami. Do tego dochodzą cztery poziomy trudności i system wyzwań – zarówno specjalnych obostrzeń nakładanych na zadania, jak i pospolite trofea – więc na zapaleńców czeka sporo do „wymasterowania”. Nawet, jeśli niektóre klasy wydały mi się niepotrzebne lub słabe. Fatshark zaprojektował też przyjemny i satysfakcjonujący system łupów: w zależności od tego, jak Ci poszło, gra „doładowuje” Twoje fanty rozdane po ukończeniu zadania.
Przyczepić mogę się natomiast do technicznej strony wersji na PlayStation 4. Moja przygoda z Vermintide 2 pełna jest problemów z połączeniem. Zdają się być one niezależne od mojego łącza czy grudniowych problemów Sony z siecią – czuję, że winny jest tutaj taki sobie kod sieciowy. Produkcja Fatshark jest też całkiem ładna, ale nie na tyle, żeby uzasadnić okazjonalne, ale dość poważne spadki w klatkach.
Czy da się w to grać samemu?
Można, ale nie znaczy, że jest fajnie. Vermintide 2 pozwala Ci rozgrywać misje samemu dzięki prywatnemu lobby, ale wciąż jesteś zależny od kaprysów serwerów i lagów. Gra ma co prawda tryb offline, ale postępy w nim liczone są osobno – nie można ich przenieść do wersji sieciowej. Jeśli więc chcesz grać na konsoli, ale Twój dostęp do PS Plus czy Xbox Live jest sporadyczny, lepiej sobie odpuść.
Pomijając to kuriozum, granie bez innych ludzi niesie ze sobą bardziej prozaiczne problemy. Cele zadań mogą być proste, ale to zdecydowanie gra wymagająca podstawowej koordynacji z innymi graczami. Boty są zaskakująco bystre – na pewno grałem z graczami głupszymi od nich – ale na wyższych poziomach trudności więcej się bronią, niż atakują. W związku z tym, w pewnym momencie po prostu nie będziesz wyrabiał z wyrzynaniem hord; z żywymi graczami będzie nie tyle łatwiej, co sprawniej.
Jest to też zwyczajnie dość szczupłe doświadczenie w „singlu”. Fabuła jest dość prosta i celowo enigmatyczna, więc o stanie świata dowiadujesz się niejako przy okazji. Piątka z Übersreiku to z kolei zaskakująco udana ekipa. Mają ze sobą fajną, mocno złośliwą chemię, każde z nich to antybohater o ciekawym rysie psychologicznym. Zostali też świetnie zagrani. Ale nie łudźmy się, to ma umilać czas pomiędzy masakrą. To nie cRPG, tu nie ma miejsca na elaboraty – tu się napierdala w tępe, szczurze łby.
No dobra, to jak się gra z obcymi?
Czasem bywało przyjemnie, bo level design wymuszał ścisłą współpracę. Jak w misji, w której zwiedzasz opuszczone kopalnie pełne kultystów i skavenów. Przez dużą część zadania musisz pchać wózek wypełniony materiałami wybuchowymi. Jest ciasno, korytarze się plączą… W pewnym momencie robi się na tyle ciemno, że jedynym źródłem światła jest ów kopalniany wózek. Gdy ładunek powoli wtacza się po stromej, wąskiej kładce, piromantka Sienna rozświetlała drogę przed nami, paląc przy tym sierść skavenów. Inkwizytor Saltzpyre i krasnolud Bardin ubezpieczali tyły; a ja, elfka Kerillian, prułem z łuku jak Legolas u szczytu formy, dbając, by nikt nie wspiął się od flanki.
Pewnie nie tylko ja czułem się wtedy jak członek Drużyny Pierścienia. W swoich najlepszych momentach, Vermintide 2 pozwala Ci być w środku najlepszych scen z adaptacji Petera Jacksona. Przypominała mi też o moich najcenniejszych doświadczeniach w co-opie: Payday 2 i Monaco: What’s Yours Is Mine.
Innym razem, inna Kerillian nalegała, że musi sama cisnąć do przodu, nie patrząc na nic. Nawet na to, że ja jestem obecnie w sidłach potwora – uratował mnie dopiero Saltzpyre, który dołączył do gry. Elfkę musieliśmy wykopać z serwera, bo zgubiła się w labiryncie i nie chciała sobie dać pomóc. Inkwizytor później nie rozumiał, że nie może chodzić po toksycznym, zielonym szlamie, więc umarł tuż przed końcem misji. Wróciłem się po niego, narażając się; odwdzięczył mi się, rozłączając zaraz przed tym, jak do niego dobiegłem. Historie podobne do tej są zdecydowanie częstsze niż te pozytywne. Dość powiedzieć, że ostatni poziom trudności do tej pory pozostaje dla mnie nie do ruszenia z „randomami”.
Przypomniało mi to, dlaczego Monaco i Payday tak zapadły mi w pamięć oraz pochłonęły tyle czasu: grałem w nie z przyjaciółmi. Czy raczej, nie grałem z obcymi. Vermintide 2 potrzebuje dokładnie tego samego, więc jeśli poważnie myślisz o przygodzie czasów końca, to postaraj się, by przed wyruszeniem w drogę zebrać drużynę.
Vermintide 2 to idealne remedium na to, że Valve jeszcze nie nauczyło się liczyć do trzech. Jeśli masz z kim grać, to nie ma się nad czym zastanawiać.
Odpowiedź na pytanie postawione w tytule recenzji jest bardzo prosta i smutna. Nie, nie nadaje się.