Recenzja Guns, Gore & Cannoli

Guns Cannoli

Rok 1920, prohibicja. Czas możliwie szybkiego (choć nieco podejrzanego) dorobku albo betonowych butów. To właśnie wówczas przyjdzie Ci poznać Vinniego Cannoli – mafijnego cyngla, człowieka, który odnalazł swoją niszę i całkiem dobrze sobie w niej radzi – eliminuje bowiem zbyt daleko interesujące się życiem rodziny persony. Pewnego dnia zwraca się do niego Mr. Bellucci (boss rodem z Włoch) i zleca mu dobrze płatną robotę do wykonania. Ma odnaleźć niejakiego Frankiego, który podobno zaginął w okrytym złą sławą mieście Thugtown. Sytuacja komplikuje się jednak w momencie, gdy okazuje się, że wspomniane miasto zostało opanowane przez krwiożercze zombie…

Tak w dużym uproszczeniu wygląda otoczka fabularna najnowszej gry relatywnie nowego belgijskiego studia Crazy Monkey, podana w bardzo dobrze znanej szerokiemu odbiorcy konwencji odnogi gier platformowych, czyli run n’ gun. Jestem przekonany, że doskonale pamiętasz tuzy tego gatunku, takie jak Contra, Metal Slug czy choćby Shank wydany na konsole poprzedniej generacji w 2010 roku. Równie mocno wierzę, że masz za sobą niezliczone godziny spędzone na pokonywaniu kolejnych hord przeciwników za pomocą szerokiego arsenału broni. Właśnie taki charakter ma Guns, Gore & Cannoli, czyli tytuł próbujący przywołać te wspaniałe, platformowe wspomnienia sprzed lat.

Recenzję zacznę jednak od tego co sprawia, że z nowym dziełem belgijskiego developera warto się zapoznać. Niewątpliwie tym, co na pierwszy rzut oka może na odbiorcy zrobić wrażenie jest oprawa graficzna. Lokacje, po których dane będzie Ci się poruszać, tabuny wszelkiej maści podgniłych oponentów czy efekciarskie zabójstwa w wykonaniu Vinniego – wszystko powyższe ma dopracowaną w najmniejszych detalach szatę graficzną, przypominającą ręcznie tworzone animacje. Na pierwszy rzut oka widać, że developerzy włożyli weń nie mało wysiłku, dzięki czemu obcuje się z opisywaną grą z prawdziwą przyjemnością.

Jeżeli bliska jest Ci także charakterystyczna dla tych czasów muzyka, której (bez względu na wykonywaną profesję i mimo prohibicji) przy szklance dobrej whisky w dusznych i zatłoczonych lokalach słuchała zdecydowana większość ówczesnego społeczeństwa, to oprócz ewidentnej uczty dla oczu, usłyszysz też zgrabnie dobrane kompozycje rodem z amerykańskiego jazzu lat 20. minionego wieku. I nawet nie będzie Ci zbytnio przeszkadzało zapętlenie utworów. Developerzy położyli duży nacisk na słyszalność efektów dźwiękowych zaś muzyka stanowi jedynie tło, które mimo roli drugoplanowej, dobrze podkreśla ogólnie luźny i humorystyczny rys recenzowanej produkcji.

Pozytywnym elementem jest również intensywność rozgrywki. Mówiąc krótko – dłuższych przestojów w Guns, Gore & Cannoli nie uświadczysz. Twórcy zadbali o to, aby utrzymywać Cię w gotowości, niemalże nieustannie stawiając naprzeciw niestrudzonego Vinniego kolejne zombie-przeszkody. W tym aspekcie pozwolili sobie również na całkiem dużą dozę fantazji, której efektem są np. krwiożercze, zmutowane szczury, ogarnięci szaleństwem rzeźnicy-giganci czy zabłąkani, oczywiście też żądni Twojej krwi, na wpół rozkładający się futboliści. Jak się zapewne domyślasz wachlarz przeróżnych postaci stojących na Twojej drodze będzie zdecydowanie szerszy niż zaprezentowany przeze mnie, ale celowo nie zdradzam więcej, żeby nie zabrać Ci ewentualnej satysfakcji z przyszłej rozgrywki.

Developerzy przygotowali także całkiem dobrze zbalansowane poziomy trudności, czego efektem jest jednoczesny brak poczucia nie zmuszającej do większego wysiłku prostoty rozgrywki i praktycznie niewystępujące wrażenie rezygnacji w sytuacji zgoła przeciwnej. Pomagając wykonać zlecenie  Vinniemu Cannoli będziesz jednak musiał w kilku momentach wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności. Tak jak we wspomnianych wcześniej przeze mnie ikonach gatunku, tak i tutaj na Twojej drodze (oprócz regularnych hord przeciwników) staną w końcu kluczowe dla całej historii czarne charaktery. Niejednokrotnie będziesz więc zmuszony weryfikować sposoby eliminacji wroga, bo kto jak kto, ale oni tanio swojej skóry nie sprzedadzą. Aby poradzić sobie z trudami brudnej roboty, naszemu bohaterowi z pomocą przychodzi całkiem duży arsenał broni – od zwykłego pistoletu, przez shotguny, karabiny maszynowe, miotacze ognia, wyrzutnie rakiet, granaty, koktajle Mołotowa czy paralizatory. Jest więc z czego wybierać…

KLIKNIJ I OBEJRZYJ TRAILER GRY!

wideo_ustatkowanygracz

Czego więcej może chcieć wprawiony w boju mafijny likwidator? Chyba tylko jeszcze większej ilości człapiących bez ładu i składu żywych trupów. I dokładnie to serwuje graczom Guns, Gore & Cannoli czyli kilka godzin solidnego odstresowania po ciężkim dniu walki z codziennością. Nie bez przyczyny wspominam tutaj o godzinach grania, ponieważ w ten płynny sposób chcę przejść do mankamentów rzeczonej gry, wśród których kluczowym jest czas rozgrywki. Niestety, przygoda Vinniego Cannoli kończy się bardzo szybko. Na normalnym poziomie trudności finalizacja rozgrywki zajmie Ci niewiele ponad cztery godziny. I chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że jest to kwestia gustu jednostki, tak w mojej opinii warto było zaproponować odbiorcy co najmniej drugi, tożsamy z pierwszym czas zabawy.

Kolejną ze słabszych stron tego mafijnego tytułu jest poczucie pewnego rodzaju monotonności, odczuwalne po ukończeniu połowy gry. Miałem wrażenie, które niedługo później przerodziło się niemalże w pewność, że już do końca nic nadzwyczajnego się nie wydarzy. Biorąc w dłoń pad możesz oczywiście spodziewać się kolejnych kreatur do zmiecenia z powierzchni Thugtown, ale daleki będziesz od przebierania nogami w oczekiwaniu na większe zaskoczenie. Sytuację delikatnie ratuje tryb  kooperacji, który umożliwia ponowne przejście tych samych poziomów we współpracy ze znajomymi (łącznie maksymalnie 4 graczy), ale oprócz tego nie wnosi do rozgrywki niczego więcej. Chciałbym się również odnieść do mechaniki poruszania główną postacią. O ile wykorzystanie poszczególnych przycisków pada jest całkiem intuicyjne i nie sprawia większych problemów, o tyle brakuje jednej pomocnej w tego typu grach opcji. W trakcie zagłębiania się w kolejne mroczne lokacje Thugtown i eliminacji kolejnych wrogów bardzo szybko zauważysz, że Vinnie może strzelać tylko w poziomie, a więc sprzątnięcie denerwującego zgnilaka z ukosa nie będzie możliwe…

Podsumowując, Guns, Gore & Cannoli jest produktem całkiem poprawnym, ale nieszczególnie wybitnym. Na początku łezka nostalgii może spłynąć po Twoim poliku, jednak na dłuższą metę historia Vinniego Cannoli staje się jedną z wielu niewyróżniających się specjalnie gier na rynku. Według mnie jest to pozycja przyjemna w odbiorze, ale zaskakująca jedynie osoby, które wcześniej nie miały do czynienia z podobnymi rozwiązaniami. Dla graczy, którzy z niejednego komputerowego pieca chleb jedli, będzie to jednorazowa przygoda.

*Piotr jest mężem, ustatkowanym ojcem, w 100% spełnionym facetem, recenzentem muzyki filmowej, niespełnionym koszykarzem i klarnecistą, zaś od dzisiaj naszym nowym redakcyjnym kolegą.


Tytuł cechuje się przyjemną dla oka grafiką oraz licznymi nawiązaniami do gier platformowych sprzed lat.

Jest jednak zdecydowanie zbyt krótki, z monotonną momentami rozgrywką i mało interesującą fabułą.

2 komentarze

  1. Bardzo dobrze jak na pierwszy raz i dość trudną grę do recenzowania. Dobrze czyta się teksty pisane po polsku, a nie po polskiemu. Czekam na kolejne!

    Odpowiedz
    • Bardzo dziękujemy w imieniu autora recenzji za miłe słowa.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*