Ghost Recon: Breakpoint przelewa czarę goryczy w Ubisofcie

ghost recon breakpoint

Kolejna strzelanina, następny ogromny otwarty świat, kiepska fabuła i worek pełny błędów, czyli w Ubisofcie bez zmian. Na szczęście gracze pomału zaczynają wyciągać wnioski.

To nie jest tak, że wzięliśmy francuskiego developera pod ostrzał. Osobiście lubię marki Ubisoftu, jednak nie można nie widzieć potknięć i szeregu podobnych niedociągnięć twórców. Nie dość, że znana firma chce chwycić kilka srok za ogon, dalej nie wyciąga wniosków z ewidentnych porażek, to w dodatku łudzi się, że popyt na ich nieprzemyślane gry wciąż będzie taki sam.

Wygląda to tak, jakby programiści testowali wytrzymałość i wierność fanów swoich gier. Po kompromitacji z Assassin’s Creed: Unity czy braku świeżości w The Division 2 przyszła pora na ostateczne rozliczenie graczy. Tom Clancy’s Ghost Recon: Breakpoint przelał czarę goryczy wśród sfrustrowanych odbiorców i jednocześnie w szeregach francuskiej firmy. Kiepska sprzedaż gry, negatywne opinie i brak zakładanego popytu na inne marki (np. The Division 2) spowodował trzęsienie ziemi w Ubisofcie, którego wynikiem jest opóźnienie kilku ważnych tytułów z Watch Dogs Legion na czele. To prawdopodobnie koniec z wydawaniem gier na czas, pełnych nijakości i technicznych baboli.

Duchy nie straszą już tak jak kiedyś

Brak kontaktu z technologicznie wypchaną po brzegi wyspą Auroa zmusza wysłanie na jej tereny oddziału Duchów. Niestety w trakcie lotu helikoptery zostają zestrzelone, a członkowie oddziału giną lub zostają uznani za zaginionych. Główny bohater Nomad, choć ranny stara się przeżyć wśród nieznanego terenu pełnego wrogów i kontynuuje teraz już osobistą „mission impossible”. Okazuje się, że władzę nad wyspą i produkowanymi tu wojskowymi technologiami przejęły Wilki, a dowodzi nimi zdesperowany, dawny kolega protagonisty, Walker. To tak naprawdę jeden z jaśniejszych punktów gry, bo w rolę antagonisty wcielił się znany aktor Jon Bernthal. Kiedy jego sylwetka pojawia się na ekranie, można doskonale przekonać się o nijakości pozostałych rozwiązań w grze.

Breakpoint oczywiście przeznaczone jest dla kooperacji i działaniu w drużynie. Wtedy można mówić o dość ciekawej zabawie, jednak nawet ta opcja nie uratuje całej listy bolączek przypiętej do rozgrywki. Co z tego, że wirtualny oddział może eliminować cele i wykonywać wspólnie misje, jeśli zabawa pełna jest błędów, lagów czy zabawnych incydentów. Nie może być tak, żeby rozgrywka frustrowała i zniechęcała, a tak właśnie jest w Breakpoint. Ekran przerywający grę z numerem błędu widziałem kilka razy, mój przyjaciel pojawiał się i znikał podczas wspólnej wędrówki, a takie błędy jak brak broni w rękach podczas strzelania, śmieszą tylko za pierwszym razem. Nie ma co wspominać o przechodzeniu przez ściany czy zwłoki, dziwnych momentów śmierci czy dużej liczbie innych wszelakich niedociągnięć. W takim The Division 2 wszystko sprawowało się o kilka poziomów lepiej i jak należy.

Nuda, nicość, powtarzalność, strach

Oczywiście twórcy ponownie oferują ogromny otwarty świat, tylko co z tego jak jest on pełny nieciekawych krajobrazów, nie ma w nim zaskoczenia, tajemniczości i brakuje mu klimatu. Setki otwartych skrzyń ze sprzętem mało wpływającym na rozgrywkę, dziesiątki przeskanowanych nieciekawych dokumentów i kolekcjonerskie fanty, których nie chce się czytać. Napotykane postaci są miałkie, bez wyrazu, a cała fabuła z pewnością nie przyciąga jak magnes. W pewnym momencie aż strach pomyśleć, co jeszcze negatywnie zaskoczy i co w pakiecie spartolili twórcy.

Grając w pojedynkę nie można już liczyć na odział Duchów sterowanych przez komputer, bo misje wykonuje się samotnie. Taktyki też nie ma w Breakpoint za wiele, a pełny ekwipunek czy transport w każde miejsce na wyspie przychodzi zbyt szybko. Oprócz tego można zauważyć wiele innych pomysłów zaczerpniętych z gier tego developera, co niekoniecznie może spodobać się fanom Ghost Recon. Survivalowe zapędy nie są zbyt wymagające (kondycja, obrażenia krytyczne, crafting), jednak warto rozglądać się na patrole dronów (większych i mniejszych), bo wtedy lepiej ukryć się czy użyć opcji kamuflażu, bo po wykryciu znikąd pojawia się oddział Wilków i wtedy nie ma zmiłuj.

W odróżnieniu do przeciwników gąbek z The Division, tutaj wroga można pokonać headshotem, co z pewnością ucieszy fanów czajenia się w zaroślach i zdejmowania celów jeden po drugim. Oczywiście miarą odzwierciedlenia siły bohatera są poziomy ekwipunku i gracza w uprzednio wybranej klasie. Po każdym awansie można wejść w opcję drzewka talentów i kupować kolejne z nich. Ciche poruszanie, dłuższy pasek zdrowia, tryb termowizji w noktowizorze czy lepsze osiągi drona potrafią ulepszyć rozgrywkę i sprawić nieco frajdy. Zbierane non stop części wyposażenia (rękawice, spodnie, buty) czy lepsze poziomy arsenału cieszą ale tylko przez pewną część zabawy. Od razu trzeba zaznaczyć, że fani porównywania pasków osiągów, ulepszania/wymieniania części giwer czy ogólnie kolekcjonowania karabinów, strzelb czy innych gadżetów będą cieszyć się jak dzieci. Lista wyposażenia potrafi zjeżyć włosy na głowie.

Breakpoint punktem przetrwania?

Nawet graficzne wykonanie potrafi dolać oliwy do ognia i nie zawsze jest to choćby poziom, jaki od dawna trzymają programiści z Ubisoftu. Widoczki są ładne, do dbałości o detale nie można się przyczepić, jednak co z tego jak scenki przerywnikowe potrafią odepchnąć od ekranu. Po kooperacyjnych starciach w kampanii, warto spróbować swoich sił w multiplayerowych potyczkach. Dwa tryby (deathmatch i podkładanie bomb) nie sprawią, że będziesz usatysfakcjonowany, jednak można spróbować oderwać się na chwilę i powalczyć z innymi graczami. Z pewnością wieloosobowa opcja to tylko ciekawostka i nie uratuje w żaden sposób tego tytułu.

Jeśli szefowie Ubisoftu myśleli, że ciągle i na zawsze będą sprzedawać w milionowych ilościach swój dawno temu utarty schemat (wielki otwarty świat, powtarzalność do bólu, niedopracowane aspekty), to się mocno przeliczyli. Nie wiem czy gracze obudzili się z letargu, zaczęli czytać recenzje, przejedli się powtarzalną formułą czy może podjęli decyzję o nie wspieraniu produktów pełnych wad swoimi pieniędzmi ale taka zagrywka z pewnością była potrzebna francuskiemu gigantowi. Opóźnienie wielu premier i dopracowanie gier z pewnością wyjdzie na dobre nie tylko graczom ale też ekipom developerskim. Więcej innowacji, świeżości, kontroli jakości i zwykłej rzetelności w wykonywaniu swojej pracy, powinno być zwykłym standardem a nie dawno zapomnianą kulturą tworzenia gier wideo.

Kopię gry Ghost Recon: Breakpoint (PlayStation 4) do recenzji otrzymaliśmy od firmy Ubisoft.

Fani wielkich otwartych światów, zbierania i ulepszania ekwipunku, Jona Bernthala czy kooperacyjnych doznań powinni odnaleźć się (przynajmniej na jakiś czas) w Breakpoint.

Niestety taktyki, tajemniczości i klimatu nie ma tu zbyt wiele. Rozgrywkę dodatkowo psują głupio zachowujący się wrogowie, pusty świat, kiepska fabuła, nudne misje i w ogóle nie zapadające w pamięć postaci. Jeśli przy tym wszystkim jeszcze pojawiają się liczne błędy techniczne i kilka innych nietrafionych pomysłów, wyłania się prawdziwy obraz Breakpoint, będący punktem zapalnym dla zmiany polityki przy produkcji gier firmy Ubisoft.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*