Recenzja Lovely Planet

Lovely Planet

Strzelaniny to moje drugie życie, oddycham nimi od kilkunastu lat. Nie trzeba podczas angażującej rozgrywki zbyt wiele myśleć; liczą się umiejętności i opanowanie. A co jeśli w czasach wysokobudżetowych tytułów AAA, pojawia się skromniejszy FPS bez wybitnej fabuły, pachnący oldschoolem i w dodatku z prymitywnymi kolorowymi tłami?

Po zapoznaniu się ze Star Wars: Battlefront oraz Call of Duty: Black Ops III, postanowiłem spróbować staroszkolnego i naprawdę wymagającego tytułu. Chciałem choć na chwilę odłożyć do skrzyni udoskonaloną broń XXI wieku po to, aby połączyć shooterowe doznania z wyzwaniem i prostotą. Na celowniku pojawiła się gra Lovely Planet, więc postanowiłem bliżej poznać ten kolorowy i jednocześnie niezwykle skromny świat.

Produkcję Quick Tequila najbardziej docenią miłośnicy speedrunów, gdyż to właśnie jak najszybsze pokonanie levelu wraz z celnym okiem i wyuczoną zręcznością pozwolą na pełne ukończenie etapu i zdobycie maksymalnej ilości (trzech) gwiazdek. Nie uświadczysz tutaj ani skrawka fabuły, a strzelający kij to wszystko czym dysponujesz. Po eksterminacji wszystkich wrogów otrzymasz jedną gwiazdkę, szybko ukończona mapa dostarczy drugą, a stuprocentowa celność zapewni trzecie odznaczenie. Krótkie levele już przy samym ich ukończeniu potrafią porachować kości, a co dopiero gdy chce się kozaczyć i zdobywać wspomniane premie…

Zaczynasz. Pięć sekund grania i trafia Cię wróg. Od początku. Piętnaście sekund i przy skoku, próbując strzelać do przeciwnika spadasz w dół. Na start. Czerwone kule należy zestrzelić bo nie mogą dotknąć ziemi – nie udaje się. Wracasz do początku etapu. Później przez przypadek trafiasz sprzymierzeńca – witam ponownie na starcie. I tak w kółko, zanim uda się połączyć to zjawisko w całość. Wielkim plusem są jednak ekspresowe czasy ładowania, trwające dwie sekundy. Cieszy to wprost proporcjonalnie do ilości powrotów na linię startu.

Wszystko powyższe w połączeniu z nieustannym pośpiechem sprawia, że poziom frustracji wkracza na wyższy level. Podobne doznania miałem grając w Ori and the Blind Forest, jednak tam kolorowe etapy, przeuroczy klimat i chęć obejrzenia następnej ślicznie wykonanej lokacji przygaszały nerwowy ogień. Lovely Planet nie ma nic do zaoferowania pod względem grafiki – wystrój jest bowiem kanciasty, prymitywny i łagodnie rzecz ujmując, niezbyt przyjazny dla oka spragnionego wodotrysków. Jeśli Twoim priorytetem jest oszałamiająca szata graficzna, z miejsca odpuść sobie opisywany tytuł. Szkoda nań pieniędzy, czasu i nerwów. W innym wypadku usiądź wygodnie, nalej sobie szklaneczkę whisky i przygotuj się na prawdziwy test cierpliwości i opanowania. Bez znieczulenia i najmniejszego choćby atomu współczucia.

Eksplorując poszczególne etapy…

…zawarte w grze odnajdziesz liczne sekrety, co może dodatkowo uatrakcyjnić zabawę lub… jeszcze bardziej frustrować. Przyznaję, że po wielokrotnym rozpoczęciu zadania czerwony jak świeżo wypalona cegła, zmęczony skalą trudności niektórych etapów, wyłączałem konsolę i (absolutnie nie przy alkoholu) studziłem emocje. Wówczas przypomniałem sobie staroszkolne produkcje mające już po 20-25 lat z koszmarną grafiką, odznaczające się swoistym sprawdzianem na determinację i do cna obnażające umiejętności gracza. Warto wspomnieć o żywej muzyce przygrywającej podczas pokonywania konkretnych leveli, szybko wpadającej w ucho i nieco rozluźniającej napiętą atmosferę rozgrywki. Z drugiej jednak strony szkoda, że tytuł nie oferuje najmniejszej choćby tabeli z osiągnięciami graczy, aby móc porównywać wyniki ze znajomymi czy też czasy ukończenia danej planszy. Jak na obecne standardy to wręcz niebywałe rozwiązanie.

Lovely Planet w pełni docenią ustatkowani gracze, mile wspominający stare frustrujące platformówki, których jedną z zalet było czyste wyzwanie. Czasem naprawdę trudno jest pokonywać przeszkody, jednocześnie unikając lecących pocisków i próbując pozbawić wirtualnego życia adwersarzy. Każdy, nawet niewielki błąd powoduje ponowne rozpoczęcie etapu, a chęć zdobycia wszystkich odznaczeń to już prawdziwy zręcznościowy koszmar. Kilka godzin zabawy totalnie sprawdzi umiejętności gracza i jego samokontrolę. Kupując Lovely Planet musisz godzić się na liczne przekleństwa, napady irytacji i wściekłości wynikające z wyraźnie wymagającej zabawy. Mięczaki płacząc i złorzecząc na pół świata odpadną w przedbiegach, doświadczeni gracze będą katować recenzowaną produkcję, czerpiąc radość z pokonywania kolejnych plansz. Pełną pulę zgarną zaś prawdziwe chojraki.


Grę cechują ekspresowe loadingi, ale i fakt, że jest mocno wymagająca oraz przeznaczona dla cierpliwych graczy.

Poziom frustracji osiąga jednak zenit niebywale szybko, co przy topornym sterowaniu i niemożności porównania wyników niezwykle mierzi odbiorcę.

Choć Marcin od dziecka wychowany był na prymitywnych wirtualnych światach, zauroczony jest nimi do dziś. Gry wideo nosi w sercu i od wielu lat przelewa myśli z nimi związane na papier. Recenzjami stara się zaintrygować odbiorcę, w publicystyce zarażać zaś swoją pasją. Poszukiwacz pozytywnych stron życia, ceniący doświadczenie i nieprzychylnie nastawiony do szeroko pojętej głupoty. Tata i Ustatkowany gracz.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*