To dopiero początek… – część druga

To-dopiero-początek-2-1

Ponieważ prywatnie bardzo cenię sobie stalkerskie klimaty, a podobną sympatią darzę przelewanie myśli na klawiaturę laptopa, postanowiłem sprawdzić własną umiejętność… pisania opowiadań. Tym sposobem powstało „To dopiero początek…”, którego akcja dzieje się w głębi Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.

Dzisiaj publikujemy drugą z pięciu części. Kolejne wkrótce. Miłej lektury!

Oczywiście czekamy na komentarze! Za pomoc bardzo dziękuję Sławkowi Nieściurowi, który udzielił mi kilku dobrych rad.

Zanim zaczniesz czytać, zapoznaj się z pierwszą częścią opowiadania!


Zaraz po opuszczeniu Juchociąga, kapuśniaczek zmienił się w solidną ulewę. Dzięki Murphy, niech szlag trafi te Twoje prawa. Postanowiłem udać się do Jantaru od południa, aby ominąć Dzicz. Nie potrzebuję spotkań z bandytami i zjebami z Powinności; i bez tego dosyć mam kłopotów. Od razu zszedłem z utwardzonej drogi i ruszyłem na południowy zachód. Właśnie stamtąd nadciągała burza, ale jaki miałem wybór? Przede mną rozciągała się piękna równina. Wysoka, bujająca się na wietrze trawa to piękny obraz lokalnej flory, a stado ptaków, które właśnie poderwało się do lotu wspaniale reprezentowało faunę. Całości dopełniała mgła unosząca się na wysokości kolan oraz potężny piorun, który uderzył zdecydowanie zbyt blisko. Szkoda, że trawa tnie skórę niczym skalpel i zanim się człowiek zorientuje, wykrwawia się na śmierć, a ptaki zapewne uciekły przed mutantem czyhającym w zaroślach. Przemokłem do samych gaci, ale wiedziałem, że pośpiech nie jest wskazany. W takich warunkach nietrudno przegapić anomalię, a biorąc pod uwagę burzę, za chwilę pojawią się „elektry”. Człapałem w błocie, trzymając się wyznaczonego azymutu. Ambona musiała być gdzieś niedaleko…

Wypatrzyłem ją przez lornetkę. Musiałem nieco zboczyć z trasy, ponieważ dostrzegłem drewnianą konstrukcję jakieś pół kilometra na północ od miejsca, od którego dotarłem na skraj lasu. Wyciągnąłem broń i powoli zacząłem skradać się w kierunku noclegu. Istniało spore prawdopodobieństwo, że oprócz mnie, ktoś inny postanowił skryć się tam przed deszczem. Po kilku minutach stałem u podnóża ambony. Drabina prowadząca na górę była opuszczona, co dawało nadzieję, że spędzę noc w samotności. Jednak strzeżonego Zona strzeże. Zacząłem ostrożnie wspinać się na górę. Wielkie krople uderzały mnie w twarz i zalewały oczy, przeszkadzając w obserwowaniu tego, co działo się nade mną. Gdy dotarłem na górę, zanim ostrożnie zajrzałem do środka przygotowałem pistolet. Czysto. Wciągnąłem się na platformę i zwaliłem z ulgą na suchą, drewnianą podłogę. Dudniący o blaszany daszek deszcz był jak muzyka dla moich uszu. Zdjąłem plecak i ściągnąłem z głowy kaptur. Wtedy go zobaczyłem. W kącie po lewej leżał jakiś tobołek. Zona jedna wie, co mogło znajdować się w środku, więc delikatnie rozchyliłem materiał „Przecinakiem”. Fortuna jednak mi sprzyjała: sporo jedzenia, medykamenty i suchuteńki koc. Rozwinąłem jeden, szykując się do spania, drugim się przykryję. Im szybciej zasnę, tym lepsze czeka mnie jutro. Zacząłem kręcić pordzewiałym kołowrotkiem przy drabince, aby wciągnąć ją na górę, odcinając się od wszelkiego plugastwa, które może kręcić się nocą. Po minucie czułem się o wiele bezpieczniej.

Ambona okazała się prawdziwą oazą. Rozciągnięty pod daszkiem drut idealnie sprawdzał się jako suszarka. Mało tego, w rogu znajdowało się małe palenisko. Na niewielkim, okutym blachą podwyższeniu śmiało można było rozniecić ogień i upichcić coś na szybko. Szkoda, że nie ma szans na znalezienie czegokolwiek, co nadałoby się na opał.

Nawet przez szum ulewy usłyszałem krzyk dobiegający z lasu. Wyjrzałem na zewnątrz. Z gęstwiny wypadł człowiek. Zaczął chwiejnym krokiem biec, a jakże, w kierunku ambony. A już czułem to ciepło suchego kocyka… Szlag! Postać zamarła, gdy zorientowała się, że drabinka nie jest opuszczona. Spojrzeliśmy sobie w oczy. To była ona, dziewczyna z Juchociąga!

– Opuść drabinę! Szybko! – wrzeszczała jak opętana.

– Znowu Ty? – zapytałem trzymając broń w pogotowiu, ale schowaną za ścianką. Skąd miałem wiedzieć, że dziewczyna mnie nie śledziła? Widziała, ile artefaktów zgarnąłem Krasnoludowi. Poznałem już niejednego stalkera, który oddał żywot, dając się podpuścić.

– Błagam, opuść ją! – zaczęła wspinać się bo słupie podpierającym konstrukcję.

Gdy zobaczyłem przed czym ucieka, włosy na karku stanęły mi dęba. Ślepe psy. Stwory zatrzymały się na chwilę na skraju lasu, węsząc w poszukiwaniu zdobyczy. Dopadłem do kołowrotka. Nie kręcił się! Cholera, właśnie teraz musiał się zaciąć? Jak w beznadziejnym horrorze, gdy uciekająca przed potworem laska wsiada do samochodu i zamiast uruchomić silnik upuszcza klucze, które lądują pod fotelem. Spojrzałem na blokadę mechanizmu. Czarny, ty debilu! Zwolniłem zapadkę i zacząłem energicznie kręcić korbą. Drabina ze zgrzytem zaczęła zjeżdżać w dół. Szybciej, szybciej! Jeden z potworów wyczuł ofiarę, sfora skierowała się w naszą stronę. W pobliżu uderzył piorun. Nieznajoma spanikowała i spadła na plecy w kałużę błota. Mutanty rzuciły się w jej stronę. Chcąc kupić nam trochę czasu, strzeliłem w ich kierunku. Jeden oberwał, ale pozostałe, żądne krwi, nawet nie zwróciły uwagi na rannego pobratymca. Wiedziałem, że nie zdążę. Zono, dlaczego mi to robisz?!

Drabinka nie była nawet w połowie opuszczona, gdy psy ją dopadły. Już miałem zacząć strzelać, gdy dotarło do mnie, że nie jestem w stanie nic zrobić, aby pomóc niewieście na dole. Skuliłem się, opierając plecami o ścianę ambony. Wsadziłem głowę między kolana, zakryłem uszy, ale i tak słyszałem zdławiony krwią, ostatni wrzask rudowłosej. Potem były już tylko warknięcia i mlaskanie. A potem cisza. Przerażająca, dzwoniąca pod czaszką cisza! Siedziałem tak jeszcze ponad godzinę, kiwając się niczym autystyczne dziecko. W końcu odważyłem się spojrzeć w dół. Resztki dziewczyny leżały w kałuży krwi zmieszanej z błotem. Z ciała niewiele zostało: brakowało obu nóg i zawartości brzucha. Łzy popłynęły mi bez ostrzeżenia. Jeszcze kilka godzin temu byłem jej bohaterem, ratującym z opresji, a teraz patrzyłem na sponiewierane zwłoki. Rachunek musi się zgadzać, co? Przeznaczenia nie oszukasz.

Choć drżałem na całym ciele targany emocjami, rozum podpowiedział, że muszę jak najszybciej pozbyć się trupa. Jak tylko przestanie padać, zjawią się padlinożercy, którzy na pewno mnie wyczują i grzecznie poczekają, aż sam do nich zejdę. Przez lornetkę wypatrzyłem dorodną kalinę – dobre miejsce na ukrycie zwłok. Zanim zszedłem na dół, zasłoniłem nos bandaną, smród dało się poczuć już w ambonie. Chwyciłem trupa za kaptur i zacząłem ciągnąć w kierunku krzewu. Nie oglądałem się za siebie, nie myślałem. Po prostu robiłem swoje. Ułożyłem zwłoki w niewielkim zagłębieniu i przykryłem gałęziami. Nie miałem czasu na zrobienie grobu, w każdej chwili mogły pojawić się mutanty. Na szybko zrobiłem z dwóch patyków krzyżyk i wetknąłem w mokrą ziemię obok. Przypomniałem sobie o medalionie, który dziewczyna mogła przegrać w pokera. Wciąż go miała na szyi. Zerwałem rzemień szybkim ruchem i zawiesiłem na krzyżyku. Nawet nie znam jej imienia, więc to musi starczyć za nagrobek. Niech ci Zona lekką będzie, dziewczyno. Wróciłem do ambony.

Do świtu nie zmrużyłem oka. Leżałem na prowizorycznym posłaniu z bronią przy boku, a każdy, nawet najmniejszy szelest sprawiał, że ciarki przechodziły mi po plecach. Otworzyłem przedostatnią puszkę energetyka, zjadłem pospiesznie skromne śniadanie i zacząłem szykować się do dalszej drogi. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz, aby upewnić się, że na dole jest bezpiecznie. Po ślepych psach nie było śladu, więc postanowiłem opuścić kryjówkę i jak najszybciej oddalić się od miejsca wczorajszej masakry. Według mapy, jakieś siedem kilometrów na południowy zachód powinna być niewielka wieś. Tam odpocznę.

Słońce wyglądało nieśmiało zza chmur, próbując przebić się świetlistymi snopami między gęstym listowiem. Jasne plamy, które tworzyło na ściółce, cieszyły oko, choć znikały szybciej, niż się pojawiały. Dzięki nim łatwiej mogłem wypatrzeć anomalie, które kryły się w zaroślach. Ubranie nie wyschło nawet odrobinę, więc było mi cholernie zimno. Nie mogłem jednak iść skrajem lasu i grzać się w promieniach słońca, bo musiałbym nadłożyć zbyt wiele drogi. Szedłem wydeptaną przez podobnych mi wędrowców ścieżką, zatrzymując się co kilkadziesiąt metrów i nasłuchując, czy coś nie czai się w krzakach. Po prawie trzech godzinach dotarłem do celu.

Wioska, a właściwie to, co z niej zostało, wyglądała na opuszczoną. Ostrożności jednak nigdy zbyt wiele. Stałem na skraju lasu, aby nie przyciągać niepotrzebnie niczyjej uwagi, starając się wypatrzeć najlepszą miejscówkę na odpoczynek. Jeden z domów wydawał się być mniej zdewastowany. Tam postanowiłem zatrzymać się na noc. Oczywiście znajdował się dokładnie po drugiej stronie wioski, więc chcąc do niego dotrzeć, musiałbym przejść przez środek osady lub obejść ją dookoła. Obie opcje były równie niebezpieczne, więc zdecydowałem się na zwiedzanie. Przycupnąłem przy najbliższym murku i ostrożnie lustrowałem okolicę. Kałach już czekał w pogotowiu, jednak wszystko wskazywało na to, że teren jest czysty. Poruszałem się krótkimi przebieżkami od domu do domu, cały czas trzymając głowę jak najniżej. W końcu mogłem lepiej przyjrzeć się wypatrzonemu wcześniej przystankowi. Od razu zobaczyłem resztki na szybko rozgarniętego ogniska, polana jeszcze się żarzyły. W nocy skapnąłbym się dużo wcześniej, że nie jestem sam, ale w dzień? Wtedy W potylicę dźgnęło mnie coś twardego i zimnego. Lufa? Umoczyłem! Szlag! Uniosłem lewą dłoń w geście poddania, prawą, w której trzymałem karabin trzymałem nieruchomo. Wciągnąłem powietrze i szybko kalkulowałem, jakie mam szanse.

– Co jak co, ale ksywka do czegoś zobowiązuje, Czarny! – zachrypnięty głos i odór bimbru nie pozostawiały żadnych wątpliwości.

– Kozik, ty psi synu! – westchnąłem ciężko. – Znowu mnie podszedłeś!

– Ciesz się, że ja, stary druhu, a nie wojacy, bo widziałem dzisiaj trzy patrole – Kozik zabezpieczył broń i schował do kabury. – Chodź, jeszcze da się na szybko rozniecić ogień. Zjemy coś, napijemy się.

– Chętnie – odparłem. – A co tutaj w ogóle robisz, hę?

– O to samo mógłbym zapytać ciebie, niezdaro – Kozik uśmiechnął się pod grubym, czarnym wąsem. – Wypatrzyłem cię już przy pierwszym domku, taki hałas robiłeś.

– Ech, co ci mogę powiedzieć, Kozik? Stary już jestem, umiejętności nie te, co kiedyś.

– Stary, nie stary, tu jest Zona. Jak w nią leziesz, musisz liczyć się z ryzykiem.

Kozika poznałem kilka lat temu, gdy byłem w sporych tarapatach. Dopadło mnie kilku wojenstalkerów i gdyby nie pomoc starego Ukraińca, najpewniej pokroiliby mnie na kawałki i zostawili ślepakom na pożarcie. Dług u niego mam spory, ale wątpię, abym kiedykolwiek miał szansę go spłacić, Choć był dużo starszy ode mnie, nie brakowało mu wigoru i krzepy. Gdy kiedyś zapytałem go przy wódce o ksywkę, dopił kielicha i bez słowa odszedł od stołu. Jak się okazało, Kozik niespecjalnie jest dumny ze swojego pseudonimu. Pracował jako agent Służby Bezpieczeństwa Ukrainy i słynął ze swoich umiejętności posługiwania się wszystkim, co ma ostrze. A o tym, jak wyciąga informacje z przesłuchiwanych krążyły legendy. Zawsze posługiwał się krótkim nożykiem, takim właśnie kozikiem, którym robił ludziom takie rzeczy, że każdy, wcześniej czy później pękał. Nadszedł jednak dzień, gdy wojakowi puściły nerwy – w jego ręce trafiła córka podejrzewanego o zdradę generała. Dwunastoletnia, niewinna dziewczyna. Seren Nazar „Kozik” Dmitruk odmówił przesłuchania i został uznany za dezertera. Nawet nie chcę wiedzieć, jak wydostał się z tajnej kryjówki, jednak nikt, oprócz niego, nie opowie tej historii.

– Ty genezę mojej ksywki już znasz, Czarny – jakby czytając w moich myślach, Kozik przerwał ciszę, nie odrywając wzroku od niewielkiego ogniska. Płomienie tańczyły mu w oczach, nadając niemalże demonicznego wyglądu. Ogorzała, poważna twarz w końcu odwróciła się w moją stronę. – A co z Twoją?

– E… ja… w sumie… – zakłopotałem się jak mały smarkacz, którego ojciec złapał na kłamstwie.

– Nie zaprzeczaj, nie lubię, gdy ktoś mnie okłamuje. – Kozik drążył mnie wzrokiem. – Takie zboczenie zawodowe, rozumiesz?

Pochylił się do przodu, aż wyraźnie poczułem w jego oddechu bimber. Przełknąłem głośno ślinę, uciekałem wzrokiem. A może mu odbiło od włóczenia się po Zonie? Wzrok miał dziwny, nieobecny. Wtedy mój upiorny towarzysz wybuchł gromkim śmiechem.

– No co Ty, Czarny? Spietrałeś się? – Poklepał mnie pojednawczo po ramieniu i uśmiechnął się najserdeczniej, jak potrafił. – Golnąłem kilka łyczków „Przyjaciela” i jakoś na żarty mi się zebrało.

– Niech Cię kabany pokąsają, stary capie! Prawie w gacie się zesrałem! Daj mi tego swojego „Przyjaciela”, bo ręce ciągle mi się trzęsą. – Pociągnąłem spory łyk, aż gębę mi wykręciło. Chuchnąłem, bo zaparło mi nieco dech. Nie ma co, „Przyjaciel” ma moc. Kozik nikomu nie zdradził receptury, ale coś mi podpowiada, że dodaje do niego jakieś dziwne wynalazki.

– No, nie gniewaj się, nie mogłem się powstrzymać – znowu mnie poklepał i podał blaszany kubek z zapojką. – Masz, przepłucz nieco usta.

– Luz, Kozik. Dobrze, że żartowałeś, bo już się bałem, że na serio ci palma odbiła.

– Bardziej nie odbije, możesz być pewien, przyjacielu. Życie zrobiło ze mnie wariata, ale to na własne życzenie. Ale zmieńmy temat. Wiesz przecież, że nie lubię gadać o przeszłości. Wolę pomówić o tym, co będzie. Dokąd cię Zona wiedzie, co Czarny? O, właśnie! – były agent Mossadu poderwał się nagle. – Z tego mi się nie wymigasz! Wiesz, dlaczego nazywają mnie Kozik. Ja chcę wiedzieć, dlaczegoś Ty jest Czarny!

– No dobra, niech będzie – zgodziłem się, choć podobnie jak mój towarzysz, niekoniecznie lubiłem dzielić się historią mojej ksywki.


Kliknij, aby przeczytać trzecią część opowiadania.

Adam to ustatkowany gracz z krwi i kości. Mąż, ojciec, a także wieloletni miłośnik elektronicznej rozrywki w formie wszelakiej. Gry wideo traktuje jako coś znacznie powyżej zwykłego hobby, wynosząc je ponad inne pasje – muzykę i książkę – dostrzegając jednocześnie, jak wiele mają one wspólnego z innymi sferami jego zainteresowań.

2 komentarze

  1. Niczym najlepszy serial, czekasz z niecierpliwością na kolejny odcinek 🙂

    Odpowiedz
    • 27.12 kolejna część 😉

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*