Koniec Kryzysu

Crisis Core Final Fantasy VII Reunion to z jednej strony remake zasługujący na automatyczną “szóstkę” za sam fakt swojego istnienia. Z drugiej jest zaś wybitnie mało inspirujący.

Jest tak bo Crisis Core, chociaż jest prawdopodobnie jedyną naprawdę wartościową częścią tzw. Kompilacji Final Fantasy VII i najsłynniejszą grą wydaną na PSP, był przez lata kompletnym widmem. Stała za tym niejasna sytuacja prawna uniemożliwiająca ponowne wydanie gry w formacie cyfrowym. Spekuluje się, że winę za to ponosił kontrakt Square Enix z japońskim piosenkarzem GACKTem, który wcielił się w grze w postać Genesisa Rhapsodosa, któremu użyczył też twarzy. Przez lata więc jedynymi sposobami na zagranie w hit z PSP były emulacja, piractwo lub polowanie na używane UMD. Aż do teraz, bo wreszcie Crisis Core dostępny jest “na legalu” i to na większej liczbie platform niż kiedykolwiek.

Z drugiej strony, jest to naprawdę wierne odtworzenie Crisis Core, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Wypolerowano parę mniejszych rys i pomalowano nową farbą, ale absolutnie nie więcej.

Genesis, a próbowałeś się zamknąć?

Crisis Core się bardzo stara i czasem to wystarczy…

Crisis Core jest prequelem kultowej siódmej części Final Fantasy. Wcielasz się w Zacka Faira, członka prywatnej armii SOLDIER należącej do firmy energetycznej Shinra. Zack jest młodziakiem o usposobieniu hiperaktywnego szczeniaka, który jednak szybko zostaje rzucony na głęboką wodę. Doszło bowiem do rozłamu w Shinra: topowi SOLDIER, wspomniany Genesis oraz mentor Zacka, Angeal, zbuntowali się i robią firmie problemy. W pogoń za nimi zostaje wysłany właśnie młody pan Fair, (zbyt) szybko awansowany na najwyższy stopień. W toku tej przygody nabędzie sporo cynizmu i dowie się o nieprzyjemnościach ukrywanych przez Shinrę. Przede wszystkim Ty dowiesz się więcej o człowieku, na którym straumatyzowany Cloud Strife oprze swoje wspomnienia, osobowość i ideały.

Remake Final Fantasy VII postanowił reinterpretować fabułę oryginału z nieco innej, kontrowersyjnej perspektywy. Wielu te zmiany nie przypadły do gustu, choć niżej podpisany był tymi zmianami zachwycony. Uspokajam, że Crisis Core w historii nie zmienia już nic. Ba, gra nie zmienia tutaj prawie nic względem oryginalnego scenariusza. Wielu czytelników odetchnie z ulgą, podobnej ilości pewnie wykręciło teraz twarze.

Nie będę owijał w bawełnę: scenariusz Crisis Core’a nie jest dobry. Prequel jest to bliższy raczej Mrocznemu widmu niż Better Call Saul. Dużo tutaj retconów (czyli zmieniana wcześniej uznanego kanonu), dopisywania pierdół i postaci które niewiele wnoszą. Fantastycznym tego przykładem jest zresztą wspomniany Genesis Rhapsodos, pretensjonalny buc i jeden z gorszych złoczyńców w historii całej serii. W zasadzie dopiero finał przynosi faktyczne emocje i gra na odpowiednich nutach – końcówka tej gry nawet po 15 latach chwyta za serce. Po scenariuszu czuć też, że jest to jRPG z 2007 roku. Dialogi są przykrótkie i pełne skrótów myślowych, jakby ktoś coś słabo przetłumaczył i stąd z każdej ze scen leje się gęsty ser jak z czeskiego obiadu. Trudno czasem brać niektóre dramatyczne wydarzenia na poważnie, gdy na ekranie oglądasz jasełka szkolne.

…a czasem już trochę mniej

Cisnę tak i cisnę tego Crisis Core’a, ale ma to jednak swój urok. To jest często bardzo głupiutka, ale i do bólu szczera gra, w sposób jaki potrafią to robić tylko Japończycy. Wielokrotnie będziesz podczas tej zabawy kisnąć i przewracać oczami, ale prawie na pewno znajdziesz coś ujmującego w tej opowieści o bożym prostaczku poszukującym piękna i przyjaźni, gdzie słowo „honor” pada średnio co trzecie zdanie. Wręcz cieszy mnie, że Square Enix praktycznie nic w tej grze nie zmieniło. Część publiki może nabrać nostalgii, a ci którzy przegapili PSP zobaczyć, czym się kiedyś jarano na potęgę.

Crisis Core obfituje w tego typu głębokie suchary

Mniej ujmujący znajduję już dubbing angielski. Oryginalny Crisis Core to nie jest dzieło pełne oscarowych ról, wręcz przeciwnie: kto twierdzi inaczej po prostu pamięta tę grę przez różowy apart słuchowy. Jest to w większości dubbing tak zły, że aż dobry. W Reunion wymieniono obsadę na tę z remake’u „siódemki” – remake był zagrany fenomenalnie, tutaj aktorzy starają się i wychodzi to nieźle, ale słychać jak obijają się o często drewniane dialogi. Wcielający się w Zacka Caleb Pierce jest natomiast bardzo niedobry. Gra sztywno, dziwno intonuje i zwykle to on kładzie i tak trudne do kupienia emocjonalne sceny. Gorszy od niego jest tylko Bill Millsap, czyli Angeal – ten już nawet krzyczy na jedno kopyto i jest po prostu źle obsadzony, na szczęście jego musisz słuchać mniej.

Gameplay w Crisis Core to nie jest coś, o czym wypada pisać książki

Crisis Core zastępuje turowy system „siódemki” walką w czasie rzeczywistym. Jest to w gruncie rzeczy prosta łupanka: bijesz kwadrat żeby bić mieczem, możesz rzucić czar albo atak specjalny, zablokować atak albo poturlać się. Najbardziej ekscytującą rzeczą jest system DMW, czyli Digital Mind Wave. Jest to po prostu loteryjka w rogu ekranu – jak złapiesz odpowiednie kombinacje portretów postaci, to odpala się konkretny pozytywny efekt. Np. przestajesz zużywać manę albo odblokowujesz Limit Break. Czasem jeszcze oglądasz cutscenkę dodającą smaczku na temat relacji Zacka z danym bohaterem; czasem też fabuła wpływa na szansę wylosowania postaci. Ot, śmieszne urozmaicenie, które zwykle sprowadza się do uczynienia Cię obleśnie przepakowanym.

Przypomina to wszystko odrobinkę system z Final Fantasy VII Remake, chociaż ten z remake’u jest zwyczajnie dużo ciekawszy i po prostu lepszą wariacją na temat. Reunion lekko wygładza ten system – przede wszystkim poprawiając znacznie pracę kamery – ale bez większych fajerwerków. Crisis Core jest mimo wszystko trochę zbyt prostacka żeby być zajmującą grą akcji. Jest za to lekkostrawna i w miarę przyjemna, pod warunkiem że nie będziesz od niej oczekiwać cudów – to jednak jest gra z PSP.

Crisis Core nie wzruszy Cię walką, ale też na pewno nie obrazi

Widać to bardzo po designie misji. Cel jest jeden: coś zatłuc i pobiec dalej. Etapy są nieskomplikowane, zadania poboczne zaś rozgrywają się na zamkniętej puli różnie pociętych map. „Korytarzoza” występuje tutaj na pełnej i niestety, często te poboczne misje zwyczajnie przynudzają, nawet jeśli nigdy nie trwają zbyt długo.

Crisis Core Final Fantasy VII Reunion na Steam Deck

STATUS: ZWERYFIKOWANA


Crisis Core jest grą pochodzącą z handhelda, więc na Decku i Switchu czuje się jak ryba w wodzie. Trzeba tylko pamiętać o wyłączeniu Vsync – to najprawdopodobniej on jest odpowiedzialny za krztuszenie się, na jakie narzeka wielu graczy. Prywatnie polecam ustawienia wysokie i zablokowanie do 40 FPS, gra działa wtedy najstabilniej i wygląda naprawdę ostro. Czas pracy baterii utrzymuje się też na dobrym poziomie – byłem w stanie łoić i 4 godziny bez ładowania.


Jeśli masz więc Decka – nie wahaj się nad chwytaniem pecetowej wersji. Powiedziałbym nawet że z racji swej struktury, jest to najlepszy sposób na cieszenie się Crisis Core.

Udany, przystojny hołd dla gry kultowej

Jeszcze słowo o oprawie. Reunion jest odtworzeniem bardzo wiernym wizualnie, chociaż może tak nie wyglądać na pierwszy rzut oka. Grę postawiono na stelażu oryginału – topografia poziomów i animacje. Reunion wygląda bardzo ładnie, chociaż widać wiek i platformę pochodzenia gry po nieskomplikowanych i ciasnych lokacjach. Więcej zmian jest w muzyce, bo pokuszono się o nowe aranżacje – podobnie jak w remake’u siódemki robota została wykonana perfekcyjnie. Można się spierać, że można było tutaj więcej namieszać i podejść do sprawy ambitniej… ale dla mnie takie odświeżenie Crisis Core ma bardzo wiele uroku.

Crisis Core Final Fantasy VII Reunion nie zapisze się w annałach remasterów czy remake’ów. Square Enix wykonało w zasadzie idealną, rzemieślnicza robotę: nie podeptano oryginału ani fuszerką, ani niepotrzebnymi zmianami. Sam Crisis Core zresztą też na złote głoski w księdze gier wielkich sobie nie zasłużył.

Niemniej bardzo, bardzo się cieszę że ten remaster istnieje. To kawał historii nie tylko PSP czy serii Final Fantasy. Jest to też solidna porcja nostalgii, która zestarzała się w sposób totalnie akceptowalny. Fajnie, że ten kultowy jednak tytuł może mieć drugie życie w swoim oryginalnym formacie. Wyszła gra w sam raz, żeby zaspokoić głód przed Final Fantasy VII Rebirth.

Plusy

  • odświeżenie grafiki i muzyki
  • solidny hołd wobec oryginału
  • przyjemny gameplay
  • optymalizacja

Minusy

  • nierówna gra aktorska
  • zadania poboczne słabo się zestarzały
  • widać jednak wiek i platformę gry
  • przekombinowana, często głupia fabuła
4

Dobry

Dawniej student projektowania gier na Uniwersytecie Śląskim w Sosnowcu, przez chwilę nawet doktorant. Kurator gier wideo katowickiego festiwalu Ars Independent. Wierny fan twórczości Hideo Kojimy, Yoko Taro i Shigesato Itoiego. Podobno napisał kiedyś tekst, który miał mniej niż 13 000 słów, ale plotka ta pozostaje niepotwierdzona. Ustatkowany Gracz. Z twarzy.