To dopiero początek… – część trzecia

To dopiero początek

Ponieważ prywatnie bardzo cenię sobie serię STALKER, a podobną sympatią darzę przelewanie myśli na klawiaturę laptopa, postanowiłem sprawdzić własną umiejętność… pisania opowiadań.Tym sposobem powstało „To dopiero początek…”, którego akcja dzieje się w głębi Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia.

Dzisiaj publikujemy trzecią z pięciu części. Kolejne wkrótce. Miłej lektury!

Oczywiście czekamy na komentarze! Za pomoc bardzo dziękuję Sławkowi Nieściurowi, który udzielił mi kilku dobrych rad.

Zanim zaczniesz czytać!

Zapoznaj się z pierwszą częścią opowiadania!

Zapoznaj się z drugą częścią opowiadania!


Kiedyś, gdy wybrałem się z dwoma innymi stalkerami na krótki wypad po artefakty, trafiliśmy na juchociaga. Bydlę było wyjątkowo potężne, a przy tym szybkie i chyba niezwykle głodne, ponieważ nie zniechęciły go dwa strzały ze śrutówki w klatę. Jeden z moich kompanów stracił dla niego głowę. I to dosłownie. Wraz z drugim stalkerem, Czyściochem, szybko zrozumieliśmy, że trzeba się oddalić w celu przegrupowania sił, więc zwyczajnie daliśmy nogę. Na oślep wpadłem do pierwszego napotkanego domu i okazało się, że jestem w pułapce. Okna zabito od środka, a drzwi na tyły tarasowała góra zdewastowanych mebli. Jedynym miejscem, które mogło dać schronienie było sporych rozmiarów palenisko. Wlazłem do środka i zacząłem się wspinać w górę komina. Juchociąg mnie wyczuł, jednak był za duży, aby móc mnie dorwać w ciasnym szybie. Zawył kilka razy wściekle, ale po kilkunastu minutach odpuścił. Nie miałem pojęcia, gdzie podziewał się mój towarzysz, ale po pół godzinie zaczął mnie nawoływać. Zaklinowałem się, a jakże, więc musiał ściągnąć mnie na dół. Czarny od sadzy, siedziałem na środku pokoju i patrzyłem na Czyściocha, ubabranego w gównie, sikach i czym się tylko dało. Okazało się, że wpadł na równie szalony pomysł co ja i wskoczył do szamba. Uratował go smród, który zmylił powonienie goniącego nas mutasa. Od razu nadaliśmy sobie nowe pseudonimy i zgodziliśmy się co do milczenia o historii ich powstania. Swoją drogą, ksywa Czyściocha pasuje dzisiaj do niego wyjątkowo dobrze, ponieważ jest to stalker wyjątkowo dbający o higienę.

Kozik wysłuchał całej opowieści z wyjątkową powagą, aby za chwilę położyć się ze śmiechu. Łzy aż mu naszły do oczu. Co chwila walił się pięścią w klatę, bo mu tchu brakowało.

– Nie ma co, Czarny, dobra historia! – nie martw się, zostawię ją dla siebie. – Tak jak ty zostawisz dla siebie moją, prawda? – Ukrainiec znowu patrzył na mnie tym swoim opętańczym wzrokiem.

– Idź w cholerę, Kozik! – zacząłem śmiać się razem z nim.

– Zostaniemy tu na noc? Chyba, że ci się spieszy, co? Jak nie chcesz, nie mów mi dokąd uderzasz, ale obstawiam Jantar – Kozik był wyjątkowo domyślny. A może ktoś mu dał cynę o mojej robocie i stary agent postanowił zgarnąć moją stawkę? – Ja lecę do Oazy. Muszę zrzucić artefakty i uzupełnić zapasy. Potem dalej. – Nie powiedział gdzie dalej, ale co mnie ma obchodzić, jakie ma Kozik plany?

– Masz rację, Jantar – przyznałem. – Wziąłem robotę i muszę tam znaleźć pewnego doktorka.

– A odpowiednie kwity masz? – Ukrainiec doskonale się orientował, co jest potrzebne, aby dostać się na  obszar kompleksu badawczego. – Bez przepustki możesz liczyć co najwyżej na konkretny łomot przy bramie.

– Mam, mam – zapewniłem.

– No dobra, bo widzę, że to jakiś „top sikret miszyn”. Co tam u ciebie? Jak u Kropki? Dobrze się ma?

– Ano, dobrze – ulżyło mi nieco, że stalker nie drążył tematu. – To dla niej lezę do Jantaru, tak między Bogiem a prawdą. Bo nie powiem, kasę też chcę zarobić.

– A kasa to nie dla niej, co? – Kozik słusznie podsumował.

– Jak to nie dla niej? Pewnie, że dla niej – pociągnąłem kolejnego łyka „Przyjaciela”.

Kropka to moja młodsza, ukochana siostrzyczka. W Pierwszej Emisji straciliśmy rodziców i mieliśmy tylko siebie. Arinka miała wtedy sześć lat, więc musiałem się nią zaopiekować. Wyszło mi chyba całkiem nieźle, bo udało się uciec do dalszej rodziny mieszkającej na Dużej Ziemi. Teraz chodzi do szkoły, ma koleżanki, a ja regularnie wysyłam pieniądze na jej utrzymanie.

– Dobry z ciebie człowiek, Czarny – Kozik przechwycił butelkę i dwoma łykami dokończył sponiewieracza.

– Ja wiem, czy taki dobry, skoro nie udało mi się uratować rodziców? – zamyśliłem się. – I kilku innych istnień?

– Co ci po głowie chodzi, hę? Wygadaj się staremu Kozikowi, lżej ci będzie.

Opowiedziałem mu o Krasnoludzie, jego drabach ze Stu radów i dziewczynie, której uratowałem życie. A potem o ambonie, ślepych psach i skromnym pochówku. Oczy zaszły mi łzami, dłonie drżały. Najgorsze było to cholerne poczucie bezradności.

– Próbowałeś, prawda? Chciałeś jej pomóc? I po rodziców biegłeś, po tym jak zamknąłeś Kropkę w domu? Skąd mogłeś wiedzieć, co stanie się potem, co? Na pewne rzeczy nie mamy wpływu, Alik, pogódź się z tym. – tym razem Kozik był zupełnie poważny. Na poważnie mi współczuł, choć sam miał wcale nie przyjemniejszą przeszłość. SBU zarżnęła mu żonę i dwójkę dzieci, po tym jak odmówił wykonania rozkazu i zdezerterował. Nikt nie ocalał. A on do ostatniego dnia będzie musiał żyć ze świadomością, że to przez niego. I kto tu ma lepiej?

– Wiem, wiem – otarłem wierzchem dłoni łzy. – Masz rację, Kozik.

– Pewnie, że mam – znowu się uśmiechał. – Wiesz co, dajmy już spokój tym opowiastkom, co? Bo zaraz będziemy sobie spod nóg stołki wykopywać i wisieć na klonie jak tamci. – Ukrainiec wskazał gestem noża potężne drzewo, na gałęzi którego dyndały trzy zasuszone ciała.

– Racja, dajmy spokój.

– A ty pamiętasz Młodego? – Kozik zmienił zupełnie temat.

– Ano, pamiętam. To ten żółtodziób, przez którego prawie wleźliśmy w „karuzelę”?

– Ten sam. Dasz wiarę, że on i Lenka na kobiercu niedawno stanęli?

– Młody z Lenką? TĄ Lenką?

– Żadną inną – Kozik zaśmiał się głośno.

– A on nie jest Polakiem? Ojciec Lenki, o ile dobrze pamiętam, raczej nie popierał ich związku. Wiesz, inna wiara i te sprawy.

– No ba! Nawet na ceremonię nie przylazł, tłumok jeden. Ale jak się weselicho zaczęło, to się przemógł. Który, normalny ojciec, nie cieszyłby się ze szczęścia swojego dziecka? A że bez księdza czy batiuszki? Ważne, że przed sobą przysięgali. Oj, popiłem wtedy, nie powiem.

– Pewnie, pewnie. Jak będę w Prypeci, to ich odwiedzę z połóweczką. Dobrze jest wiedzieć, że mimo tego całego bałaganu dookoła są ludzie, którzy patrzą z nadzieją w przyszłość. Że chcą żyć.

– A ty co, niby nie masz po co żyć? Jak nie, to dawaj, zaraz będziesz czwarty na tamtej gałęzi.

– Daj spokój, Kozik. A Zapalnika pamiętasz?

Gadaliśmy tak długo, aż zmęczenie i „Przyjaciel” wzięły górę. Wspominaliśmy starych znajomych. Tych, których pożegnaliśmy życząc dobrej Zony, jak i tych, których razem pochowaliśmy. Zapalnika, który nie miał sobie równych w konstruowaniu wszelkiej maści wybuchów; Chudego, z którym walczyliśmy ramię w ramię z kontrolerem i Ośkę, która robiła najlepsze placki ziemniaczane w całej Zonie. Niech ta jej lekką będzie, a szlag trafi kabana, co ją dopadł.

– Ch-chyyba, tszebba się do snu układ-dać, Koziiik – zabełkotałem.

– Racja, przyjacielu – na Kozika bimber zdawał się nie działać.

– A ty, hep, nie boisz się, że nas okchadną w nosy? – na dodatek pijackiej czkawki dostałem od chłodu. Otrzeźwiałem nieco, gdy na moim PDA zabrzęczał cichutko sygnał zwiastujący północ. – O, już półnooos.

Film mi się urwał. Nie pamiętam już, kiedy zasnąłem będąc w dalekiej Zonie bez giwery pod poduszką i nie zabezpieczywszy wcześniej terenu. W nocy ani razu się nie zbudziłem, co też było poniekąd niezwykłe. Ocknąłem się z dłonią Kozika na ustach. Ukrainiec przyłożył palec do ust i kręcił głową, abym nawet nie próbował pisnąć. Kiwnąłem mu głową na znak, że rozumiem. Stalker potwierdził tym samym i zabrał dłoń. Podniosłem się ostrożnie, głowa eksplodowała niesamowitym kac-bólem. Szybko jednak minął, gdy zobaczyłem, o co chodzi Nazarowi. Przez wioskę przechodziła właśnie cała horda zombie. Truposze, powłócząc nogami, lazły na wschód, w kierunku Oazy. Na szybko naliczyłem ponad trzydzieści, ale z lasu wychodziły kolejne. Dopiero po chwili załapałem, że nie spałem przy ognisku, ale piętro wyżej, w małym zagłębieniu pod ścianą, do którego nie da się wleźć bez drabiny. Nie wiem, jak Kozik mnie tam wtargał pijanego, ale to miało akurat najmniejsze znaczenie.

– Co robimy? – szepnąłem, starając się nie wychylać za mocno.

– A co możemy zrobić? – odpowiedź była w zasadzie oczywista.

Siedzieliśmy w ciszy jeszcze z godzinę, choć zombiaków już dawno nie było widać. Nie dało się nie zauważyć, że spora część umarlaków ubrana była w wojskowe mundury. Kozik wyraźnie spochmurniał, bo średnio mu się uśmiechało iść w tym samym kierunku, co armia truposzy.

– Coś mi się zdaje, Czarny, że do Jantaru nie pójdziesz sam – Ukrainiec raczej poinformował mnie o swojej decyzji, niż zapytał, czy pasuje mi jego towarzystwo. Choć nie miałem w planie podróżować z kompanem, przystałem na jego „propozycję”.

– No to dawaj, Kozik, bo mnie terminy gonią – oznajmiłem i zacząłem szukać sposobu na zejście. Szybko dostrzegłem krótką, aluminiową drabinkę leżącą pod ścianą. Nie lubię ja ostatnio drabin, oj nie lubię.

– Racja, droga jeszcze długa, ze dwa dni marszu.

Szybko uwinęliśmy się z tobołkami i bronią. Już miałem zeskoczyć z podwyższenia, na którym wczoraj paliliśmy ognisko, gdy Kozik złapał mnie za ramię.

– Słuchaj, Czarny, coś ci powiem – Kozik zabrzmiał, jakby chciał mi wyznać miłość. – Mam tu skrytkę, w której trzymam różne gabecie. Jak chcesz, też możesz skorzystać.

Zamurowało mnie, muszę przyznać. O swoich miejscówkach na chowanie złomu nie mówiłem nawet najbardziej zaufanym znajomkom. Może Kozik liczył, że zostawię coś cennego i będzie chciał to zwinąć? Nie wyglądał mi na szczególnie otwartego na ludzi, ale na złodzieja też nie.

– Nie, dzięki – odmówiłem – Lepiej zachowaj ją dla siebie. Kto wie, czy nie sprowadzę jakiegoś ogona, gdy będę tu znowu? – Dyplomata ze mnie żaden, ale nie chciałem zdradzać swoich podejrzeń.

– Jak tam chcesz – Kozik, jeśli moja odpowiedź była mu nie po nosie, nie dał nic po sobie poznać.

Bez zbędnego gadania dopakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na zachód.

Droga była trudniejsza, niż się spodziewaliśmy. PDA wciąż popiskiwały, dając znać o anomaliach, które musieliśmy omijać, nadkładając często po kilkaset metrów. Sprawy nie ułatwiał fakt, że przeprawialiśmy się przez gęsty las i bagna – pozostałość po jeziorze Jantar.

– Dziś do bazy nie dotrzemy – zakomunikował Kozik. Stalker cały czas prowadził. Widać było, że drogę zna jak własną kieszeń, a odległości i czas ma pomierzone z dokładnością co do kilometra i godziny. Inna sprawa, że Zona lubi płatać różne figle. A to skróci jeden odcinek, a drugi wydłuży, ześle mutanta, albo postawi anomalię. Muszę przyznać, że w sumie było mi to na rękę. Szpej ciążył mi już konkretnie na plecach, a do laboratorium wolałem dotrzeć wypoczęty, a nie styrany.

– Jak dla mnie, bomba – bąknąłem. Miałem wrażenie, że Nazar zrobił się jakiś spięty, małomówny. Z drugiej strony, o czym tu gadać całą drogę?

– Znam tu dobrą miejscówkę na nocleg – Kozik odpalił mapę na swoim PDA i pokazał mi odpowiedni punkt. – Tu się zatrzymamy, odpoczniemy, a jutro po południu będziemy na miejscu.

Słońce powoli chowało się za horyzontem. Cienie wydłużały się złowrogo, a od północy nadciągały gęste chmury. Na szczęście nie wyglądały na takie, z których mógłby spaść deszcz, ale odruchowo naciągnąłem mocniej kaptur. Gdzieś w oddali dało się słyszeć wycie ślepych psów, ale nie przejmowaliśmy się nimi, bo i po co? Jak podlezą bliżej, wtedy coś się pomyśli, teraz w głowie miałem tylko ognisko, ciepłe żarcie i sen.

– Już niedaleko – Kozik rzucił przez ramię. – Lepiej się przygotujmy, bo to dosyć często odwiedzana noclegownia. Kiedyś było tam gospodarstwo, ale ostały się tylko fundamenty chałupy i kawałek stodoły.

Zdjąłem z ramienia kałacha, upewniłem się, że zapasowe magazynki są pod ręką i ruszyłem śladem Nazara, który nieco zboczył z obranej przez nas ścieżki. Szliśmy ostrożnie, starając się nie robić hałasu. Zrobiło się ciemno, z jednej strony dawało nam przewagę zaskoczenia ewentualnych gości w noclegowni, ale i utrudniało marsz. Po kilku minutach dotarliśmy na skraj lasu. Gospodarstwo wyglądało tak, jakby ktoś je zbombardował. Z domu zostały jedynie fundamenty, a ze stojącej nieopodal stodoły resztki ścian i kawałek dachu. Od razu zobaczyłem blask ogniska, przy którym siedziały trzy osoby. Zapewne miały kogoś na czujce, ale w mroku nie udało mi się nikogo wypatrzeć.

– Ja z prawej, ty z lewej – Kozik zakomenderował. – Zagadam do nich. W razie czego, wiesz co robić.

Wiedziałem aż za dobrze. Postanowiłem przyczaić się za studnią stojącą przed nieistniejącą już chałupą. Kozik spuścił lufę karabinu wzdłuż nogi, ale cały czas trzymał palec na spuście. Odbił w prawo i dopiero po kilkunastu metrach wyszedł spokojnie z lasu kierując się do ogniska. Ja w tym samym czasie, najbardziej jak tylko się da skulony, dobiłem do studni. Widok, muszę przyznać, miałem bardzo dobry. Wychyliłem się tylko tyle, ile było trzeba i obserwowałem nieznajomych przez muszkę i szczerbinkę. Gdy Kozik wszedł w zasięg blasku ognia i uniósł pojednawczo lewą dłoń.

– Znajdzie się jeszcze miejsce dla zmęczonego stalkera? – zapytał spokojnie.

Wszyscy trzej poderwali się, jakby w ognisko strzelił piorun. Odruchowo chwycili za karabiny i wzięli Kozika na cel. – Spokojnie, nie szukam kłopotów, a jedynie miejsca na nocleg. Często tu bywam, okolicę znam. Jestem Długi – skłamał Nazar. – mogę się dosiąść, albo chociaż rozpalić ogień nieopodal?

– Długi, mówisz? – jeden ze stalkerów odezwał się niskim, basowym glosem. – Jak zrobisz jakiś głupi ruch, będziesz leżał, jak długi, kapujesz?

– Pewnie, pewnie, kapuję – Kozik miał jaja ze skały.

– Sam jesteś, czy ktoś już mierzy do nas zza krzaka? – drugi ze stalkerów zachrypiał tak, jakby w życiu nie pił nic innego, niż mocną gorzałę.

– Oczywiście, że mierzy – odparł Kozik. – Nierozsądnie jest łazić po Zonie samemu, a tym bardziej podchodzić do czyjegoś obozu nocą. Myćka, wyłaź, to swoi są.

Myćka? Na jaja burera, skąd on tę ksywę wziął? Powoli wychyliłem się zza studni, cały czas mierząc w kierunku nieznajomych.

– Spokojnie, towarzyszu. Jest luz? – odezwał się trzeci, do tej pory milczący stalker, kierując jednocześnie lufę swojego karabinu w moją stronę.

– Może zróbmy tak, że opuścimy broń „na trzy”, co? – zaproponował Kozik.

– Może zróbmy – zgodził się ten, który do mnie mierzył. – To co? Raz…

– Dwa… – Kozik kontynuował.

– Trzy! – odezwaliśmy się wspólnie opuszczając jednocześnie lufy karabinów. Jednak da się jeszcze w Zonie spotkać uczciwych ludzi.

– Stary, wyłaź zza stodoły! – ten, który jeszcze przed chwilą trzymał mnie na muszce, krzyknął w ciemność. Uczciwych ludzi, mówiłem? Tfu!

– Wybaczcie, środki ostrożności. Puszka jestem. To jest Tłumik, a to Ciemny. Stary zaraz sam się przedstawi.

W zasięgu światła pojawił się czwarty stalker. Od razu domyśliłem się, skąd ma ksywkę Stary. Siwa broda i poorana zmarszczkami twarz wyjaśniały wszystko.

– Czołem, koledzy – odezwał się uprzejmie. Zarzucając karabin na ramię skrzywił się nieco. – Barki już nie te, sami rozumiecie. Długi i Myćka, dobrze usłyszałem? Siadajcie, miejsca starczy każdemu.

Usiedliśmy. Początkowo rozmowa się nie kleiła, jednak Kozik-Długi, wyciągnął z plecaka flaszkę „Przyjaciela” i po kilku rundkach atmosfera się rozluźniła. Żaden z nowopoznanych nie był szczególnie rozmowny, zwłaszcza Stary, który po kilku kieliszkach ponownie zniknął w ciemności, jednak nikomu to nie przeszkadzało.

– Za chwilę ma pojawić się tu nasz człowiek, więc jak usłyszycie coś w krzakach, to się nie zrywajcie do bitki – wyjaśnił Cichy.

– Spoko – Długi Kozik, właśnie wymyśliłem nową ksywę mojemu kompanowi, kiwnął głową. – A on się tak sam po nocy nie boi łazić?

– Nie, bo teren zna, jak mało kto. Stary wojak jest. Saszka z Juchociąga. Znacie?

Parsknąłem w jedzoną właśnie kaszę tak mocno, że połowa miski poleciała na ziemię, a część została na twarzy. Resztą się zakrztusiłem. Saszka? Z Juchociąga? Kurwa mać! W tym samym momencie z mroku wyłoniła się doskonale mi znana postać.


Kliknij, aby przeczytać czwartą część opowiadania.

Adam to ustatkowany gracz z krwi i kości. Mąż, ojciec, a także wieloletni miłośnik elektronicznej rozrywki w formie wszelakiej. Gry wideo traktuje jako coś znacznie powyżej zwykłego hobby, wynosząc je ponad inne pasje – muzykę i książkę – dostrzegając jednocześnie, jak wiele mają one wspólnego z innymi sferami jego zainteresowań.

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Możesz używać tych tagów HTML i artrybutów: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>

*